piątek, 29 marca 2013

Paschalna radość 2013




Radości płynącej z serdecznego spotkania
ze zmartwychwstałym Panem
i z kochającymi Was ludźmi
Wszystkim swoim Czytelnikom życzy

Piotr W. Lorkowski




wtorek, 26 marca 2013

Muzeum bez biletów


Mini-muzeum rybackie Jerzego Piątka jako instytucja kultury oficjalnie nie istnieje. Jednocześnie jest najwcześniej założoną placówką muzealną powojennego Sopotu. Murowaną szopę na przystani jej właściciel, kolekcjoner i przewodnik w jednej osobie wypełnił  unikalnymi świadectwami dziejów rybołówstwa. Niektóre wpadły do jego sieci podczas dawnych połowów. Najstarsze - jak fragmenty wikińskiej łodzi - liczą sobie około tysiąca lat.   
Swoimi zbiorami opiekuje się pan Jerzy niczym wytrawny kustosz. Każde zapytanie zwiedzających stanowi dla niego okazję do długiej gawędy. 
Na swoich gości czeka co dzień po południu przy każdej pogodzie. Nie sprzedaje biletów. "To moja księgowa" - mówi, pokazując ceramiczną świnkę-skarbonkę na drobne datki. 

piątek, 22 marca 2013

Szymon Szwarc: Kot w tympanonie, Biblioteka Rity Baum, Wrocław 2012.


Poezja służy Szwarcowi do rozglądania się: w języku, w samym sobie. Jej podmiot patrzy na siebie oraz tudzież na innych z rozmaitych perspektyw, nawet paralotniowej (Jasność) lub informatycznej (Utwórz pusty dokument) albo po-miłosnej (Akt erekcyjny). Eksploruje swoje lęki (Wiersz na święto pleśni), albo celebruje melancholie (Dłużec). Sądząc zbiorek po intencjach zauważalnych w jego tle, można by się spodziewać poezji co najmniej poprawnej. Problem tkwi jednak w tym, że autor zbytnio zaufał zdradliwemu żywiołowi języka, a ten poniósłszy go hen, daleko – zostawił na mieliźnie. Uwiódł bezecnie, potem porzucił! Skutkiem owego uwiedzenia stała się  taka na przykład konstatacja: „Przypływy i odpływy wykastrowanych/ psalmów stygną w dzwonach odlanych z germańskich języków.” (Elegia); albo apel: „Zrozum inflację jesiennych liści w niżu demo/ Oddaj swoje dochody na rzecz odchodów” (Czyściec); względnie przenikliwa diagnoza: „za skałą stoi plemnik oderwany od wiary” (Liryka antykoncepcyjna).
  Dworuję sobie. Sytuacja jest jednak poważna: autor zbyt często zapomina, że sens żadnego wiersza nie powstaje samorzutnie. Jeśli ktoś, kto tekst generuje, nie pokwapi się z przekazaniem odbiorcy choćby drobnej hipotezy początkowej co do znaczenia wyprodukowanego przez siebie komunikatu, czytelnik prędko zniechęci się i znudzi. Duch swobody, duch kreatywnej improwizacji bywa bowiem niestałym sojusznikiem. Wierny tym, co pamiętają o dyscyplinie formy, o wymogu treści; natomiast odurzonych własnym gadulstwem bezlitośnie wystawia na pośmiewisko. 
  Wystarczy jednak poecie odrobinę ściszyć dyskurs, uspokoić wyobraźnię. Jego wiersz potrafi wtedy zabrzmieć czysto (zob. „***. NIEBO ciężkie…”). Wówczas wątłą nadzieję że mimo wszystko Szwarc wypracuje jakiś ład, przejrzystość.  Kiedy? Chciałbym, aby jak najprędzej. 



Fragment większej całości przeznaczonej do druku w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"

wtorek, 19 marca 2013

Notacje. Zima, która nie che się skończyć.


Naszych twarzy dotknął palec starości. Chciał nam wskazać drogę, którą będzie trzeba kiedyś pójść.


W Domu Uphagena.  Zwiedzanie ekspozycji planów i realizacji architektonicznych Wolnego Miasta Gdańska wystawionych. Powersalski Gdańsk, dzisiaj robiący wrażenie państewka-efemerydy miał poważne plany rozbudowy przeważnie w modernistycznym stylu, jak gdyby swoją przyszłość liczył co najmniej w dziesięcioleciach, o ile nie w całych stuleciach. Więc chciał się wznosić w górę przeszklonymi, modernistycznymi wieżowcami śródmieścia. Wszystkie pozostały marzeniem swoich projektantów.  

Gerard Depardieu przyjął rosyjskie obywatelstwo. W stu procentach uczynił zadość dawnemu  określeniu aktora: komediant.

Narratorzy „Filipa” i „Dziennika 1954” Leopolda Tyrmanda. Łączy ich marginalność egzystencji a jednocześnie - poczucie indywidualnej wyjątkowości. Oraz spojrzenie na świat z ukosa, pod ironicznym kątem. "Filip" sprawia ponadto wrażenie powieści redagowanej w toku pisania. W tekstowej materii nie potrafię się doszukać jakiegokolwiek dopisywania, wahań, wyborów pomiędzy rozmaitymi rozwiązaniami stylistycznymi.

Mróz chwycił i się uparł. Przypomina teraz polityka, zabiegającego o wybór na kolejną kadencję.

Kieszonkowy zegarek na półce w mojej pracowni. Prezent od śp.  R., człowieka tak dobrego, że nie miało się do niego pretensji, iż ze swoimi ewidentnymi niedostatkami daleki był od świętości czy moralnej doskonałości.


Przepysznie złośliwie, finezyjne określenie znalezione u Stanisława Brzozowskiego: Obierzynki sentymentalne.

Była piękna jak miłosny wieczór z muzyką starych płyt w tle.

Ostatni wieczór lutego. Nad Zatoką rozpętał się późnozimowy sztorm. W godzinie, kiedy papież Benedykt składał urząd, lepiej było słychać wichurę niż dzwony z niedalekiego kościoła na Morskiej Górze. Mimo wszystko zawołałem T. do okna i razem przysłuchiwaliśmy się tej historycznej chwili. 

Powrót z N. pod łagodnym słońcem i chmurami lekko wiszącymi na niebie równymi rzędami. Przedwieczerz zrobił się popielatoróżowy. Ramiona obracających się wiatraków na polach opodal Pelplina, błyskając, opóźniały zmierzch.

Na koniec któregoś  dnia wypisek z „Dziennika” Jana Lechonia: Nie dając - ubożymy się bardziej niż przez rozrzutność





piątek, 15 marca 2013

Ewa Elżbieta Nowakowska: Merton Linneusz Artaud, Wydawnictwo FORMA, Szczecin, Bezrzecze 2012.


  W wierszach traktujących o myśleniu zorientowanym na transcendencję obecność Mertona wygląda na  oczywistą. Jako mnich-trapista, pozostawał pod posłuszeństwem dogmatu, traktując go wszakże nie jako ograniczenie, ale jako oparcie wiary, pomocne w jej oczyszczaniu. Dokonana przez poetkę interpretacja postaci i postawy Mertona na plan pierwszy wysuwa postulat ogołocenia, ascezy. Także w mowie. Wolnej od zbędnych emocji, tanich metafor, zwłaszcza wtedy, gdy przekazuje niepochwytne doświadczenie wewnętrzne (por. Bangkok 1968). Ale gotowej pewną część świata pozostawić w jego mroku, aby „czytelnik sam wymyślił sposób, jak oświetlić to, co wiersz próbuje przed nim ukryć” (proza: Pustelnia. Mech). Prawdy chrześcijańskiej wiary chciałby Merton pojmować za pośrednictwem najbardziej cielesnych,  organicznych metafor (por. Merton wertuje atlas anatomiczny), zachowujących w sobie witalną energię.
  Cielesność stanowi również główny składnik teologii Artauda. Mamy tu jednak do czynienia z ciałem rozświetlonym „gęstym jak syrop/ bólem/ nie do opisania”. Gdyż ból dowodzi realnego istnienia świata i człowieka, co jako homo patiens, na ból skazany, cierpieniem przeklęty, okrutny głównie dla samego siebie (Artaud kopie dół), poszukuje ratunkowych znaków, szuka porządku, w którym mógłby się zakotwiczyć. Pragnie transcendencji. Jednak gdy ta wychodzi mu na spotkanie (Archanioł Artauda), całkowicie się z nią rozmija. Dlatego też możemy go uznać za uosobienie tragizmu współczesnej sztuki: zagubionej, nadświadomej swej formy, nieświadomej celu.
  Wreszcie Linneusz – mediator pomiędzy metafizyką a naturą (Uprawy Linneusza). Sympatyczny, łagodny autorytet. Pocieszając czytelnika, powiada:  „Rośliny garną się do nas,/ w nieokiełznaniu, w rozgorączkowaniu./ Pragną, tłoczą się, rozchylają, parują//Poproś o ogród, a zostanie ci darowany.// Zaciśnij nasionko w dłoni, zrób zaledwie tyle,/ a w sercu urośnie miłorząb.” (Linneusz wypisuje receptę).           
  Trzy postacie, trzy duchowości, trzy monologi, wchodzące czasem w trójgłos. A gdzie poetka? Na swoim miejscu. Bardzo na swoim miejscu!  Od czasu do czasu daje o sobie znać wierszami pisanymi w pierwszej osobie. Układa Przeciwmgielne słowa przejrzyście, cierpliwie. Bo nawet „Niewidoczne postępy/ sprawiają,/ że gdy gasisz światło,/ twoje palce/ płoną/ jak kandelabr”. 

piątek, 8 marca 2013

Łukasz Jarosz : Pełna krew, SIW Znak, Kraków 2012.


Nowe wiersze Jarosza stają pośrodku istnienia, które potrafi pięknie i istotnie się spełnić w codziennych czynnościach, krzątaniu się po obejściu, po najbliższej okolic, po rzeczywistości dzielonej na słowa (por. wiersz Dom). Poeta dba, aby słowa te zachowały całą swoją zdolność określania przedmiotów, zjawisk, miejsc. Trzyma je blisko rzeczy, obserwacji, przeżyć. Żywi je powszedniością, co jest jak „ostry / mądry  chleb”  (zob. wiersz Praktyki) przeciwstawiony zawstydzającym subtelnościom pięknoducha. Chciałby zakosztować jak najwięcej tego chleba, dzielić go stojąc pośród oswojonych sprzętów i mitów, wywiedzionych wprost z natury. Doskonale świadom, że codzienność, celebrowana solennie, jak rytuał  może scalać, wewnętrznie integrować, może skutecznie opóźnić moment naszego nieuchronnego rozproszenia, chwilę, gdy „W każdą stronę, po łąkach,  polach, / rozniosą nas uparte, sypkie mrówki”. (z wiersza Przyjmę ziemię). Pył, proch popiół, piasek stanowią ważny element zarysowującego się u Jarosza porządku symbolicznego; przypominają o nietrwałości, na którą skazano człowieka, całego z tego świata. Powiada poeta: „Bóg nas takich zapamiętał: / rozmnożonych jak gwiazdy, / rozrzuconych jak śmieci. / Rozsypanych niczym piach” (Ballada). Pomimo to, a może właśnie dlatego, potrafi się zdobyć na współczucie wobec bliźnich zużytych przez istnienie (Ziemia) albo trawionych lękiem (Zwiastowanie). Skupione, uważne ja, dostępuje niekiedy objawień. Właściwie już mistycznych; bo ostatecznych, przemieniających: „bóg dał ci na chwilę / kruche usta oko /  już to zobaczyłeś/ i powrócisz inny” – czytamy w wierszu Kres 
Jedna z tych lektur, które rzeczywiście mogą nas odmienić. 


Redakcyjna wersja omówienia przeznaczonego do druku w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"

O poprzednich zbiorkach Łukasza Jarosza link do notki

wtorek, 5 marca 2013

Anioł Ślązak na Wielki Post 2013


Angelus Silesius (1624-1677)


CHERUBIŃSKI WĘDROWIEC

z księgi czwartej


29. Miłość.

Jak śmierć jest miłość: zmysły moje zgładzi/
Złamie serce/ i ducha ze mnie wyprowadzi.


103. Życie i śmierć.

Nie ma śmierci wspanialszej niż ta, co życie przywodzi
Ni życia szlachetniejszego / niż to, co śmierci uchodzi.


(tłum. pwL)

piątek, 1 marca 2013

Henryk Słysz: 61 wierszy, Biblioteka Bydgoskiego Oddziału SPP/MCK w Bydgoszczy, Bydgoszcz 2012.


Zbiór pośmiertny Henryka Słysza (1947–2009) wydany staraniem córki i jego przyjaciół: Wojciecha Banacha oraz Jarosława Jakubowskiego, którzy pieczołowicie zajęli się jego spuścizną. Tematyka, a zwłaszcza sposób widzenia natury, uzasadniałaby hipotezę o jej pokrewieństwach z poezją Mieczysława Czechowicza. Stylistykę taką przefiltrował Słysz przez zawadiackość „kaskaderów literatury”. Tyle, że zamiast nieustannej wędrówki, wolał życie osiadłe, wierne swojemu miejscu na ziemi, dalekiemu od miasta. Tu miał swój dom, herbatę, papierosy, piwo, rodzinę ukochaną (zob. wiersz Hospicjum), dziecko – całe złoto świata –, przyjaźnie, miłości. Miał również mnóstwo krajobrazów suto rozkwitających za oknem strzeżonych przez stracha na wróble z  wiersza otwierającego cały tom.
Pomyślałby kto: spokój w partykularzu! Lecz prowincjonalność bynajmniej nie oznacza zastoju. Bo przecież się tu dzieje tyle, że by zdać z tego sprawę, trzeba, niezależnie od pory roku, rozporządzać sporym zasobem czasowników. Na coś się dopiero zanosi, coś się już rozgrywa:  „szron się capierzy”, „zapachy żywic tężeją/ w grudy”; potem „robi się dębnie”; wcześniej jeszcze: „pszczoły /monstrualny stradivarius / pociemniał organami”. Nic zatem dziwnego, że ogarnia nas tu poczucie zanurzenia w baśniowym bogactwie, o którym próżno gdzie indziej marzyć. Sprzyja ono przeżywaniu miłości, opowiadanemu tyleż subtelnie co ekspresyjnie (***, „to nasze lasy – mówisz – niebopienna cerkiew…”).
Kiedy przychodziło poecie dotykać rzeczy ostatecznych,  wówczas w zadziwiający sposób potrafił połączyć powagę z czułością (por. Smucień na dzień Zaduszny). Smucił się starannie, konfesyjnie. Przez rozpętlone chwile przybywają wówczas ci, których po wiek wieków usynowił wiejski cmentarz. Nie na śmierć usynowił, ale na życie, cichsze jeszcze niż codzienność outsidera mówiącego tu do nas raz impresyjną miniaturą, raz prawie-poematem składanym z pojedynczych lirycznych całostek
Takiej konsekwencji tworzenia, takie wierności istnienia, od Henryka Słysza, uczcie się,  młodzi poeci!      

Fragmenty omówienia przeznaczonego do druku w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"