środa, 18 września 2013

Słowo wstępne do spotkania autorskiego Wacława Tkaczuka. Sopot, Dworek Sierakowskich, 13.09.2013.




1. Spotykamy się dzisiaj z okazji aż dwóch publikacji: pierwsza to zbiór poezji Na więcej, na przepadłe; natomiast tytuł dzisiejszemu spotkaniu nadał arkusz dołączony do aktualnego numeru Toposu. Oba wydawnictwa łączą pojawiające się w nich tu i ówdzie podwójne daty. Czasami dzielą je cztery lata, czasem dwadzieścia cztery. A pomiędzy tymi datami – ileż się działo! Ileż musiało się wydarzyć, by wiersz powstał. Przede wszystkim przepłynęło wiele chwil na pograniczu nie tyle snu i jawy ile na granicy snu i wizji. Ileż przez świadomość oraz przez nieświadomość musiało przejść lustrzanych odbić, samo-widzeń, nagłych powidoków. Poezja Tkaczuka lubi dziać się cicho, wizualnie. Odsłania  więc nieznaną stronę postaci, która dla tak wielu była i jest głosem w radioodbiorniku. Jej podmiot stawia sobie za cel dotarcie do samego siebie, samo-poznanie, określenie własnej tożsamości, chwilowej, jak łatwo zauważyć, lecz nieustannie się określającej, ustalającej się w wierszu. A kiedy się już w miarę stabilnie określi, rusza dalej, aby dotrzeć do Boga, który – jak się dowiadujemy – reprezentując fundamentalną pewność, „nie jest od gdybania”. Nawet wówczas, gdy nie udaje mu się dotrzeć aż tak daleko, a widzenie nie mieści się już w języku, trafia na  krańce mowy. Wtedy usłyszymy w niej zawieszenie głosu. I czujemy że poeta uchwycił mowę za krańce tyleż mocno co skutecznie.
  Rzecz godna uwagi, że w wierszach Tkaczuka, porywających nierzadko mistycznymi wizjami, manifestuje się tyle uwagi dla całkiem konkretnych fragmentów rzeczywistości. Słychać to, kiedy poeta wylicza imiona drzew, krzewów, kwiatów i ziół, uważnie przypatruje się ludziom napotykanym na plaży, obraca w myślach i w piosenkowych strofach kamień z Forum Romanum, zapisuje pamięć dawnych zim albo upałów. Wylicza je we wspomnieniu, wspomina zaś poprzez tęsknotę, poprzez refleksję nad upływem i trwaniem świata: w jego zaskakującej urodzie albo w trwodze śmiertelnego poniżenia. Nie rezygnuje z niczego. Nie trwoni danego jej świata.
2. Jej podmiot nie chce udawać nikogo lepszego. O swoich uczuciach: miłości czy trosce, informuje powściągliwie, więc tym bardziej przejmująco. Ani mu w głowie bicie rekordów! Pięciokroć nas upewnia, że wypisuje się z Księgi Guinessa. Kroczy we własnym tempie. Godnie.  Potrafi naprawdę zaimponować swoją niespiesznością. Także wtedy, kiedy w kombinacji liczb na pierwszy rzut oka całkowicie losowej, stara się wyczytać ukryte struktury teraźniejszości – i być może – kolejne zadania, jakie przed nim stawia.
3. W pięknie innych tekstów literackich poezja Wacława Tkaczuka przegląda się nadzwyczaj rzadko. A jeśli już – gdzieniegdzie aluzyjnie przywoła Juliana Przybosia; pozwoli się ówdzie prząść się  norwidowskiej czarnej nici czy też  przemknąć złotopszczołej komecie; albo krótko ozwie się echem Pieśni konfederatów Słowackiego. Poeta ufa zaletom  formy modelowanej potrzebą komunikatywności, przybierającej postać szkicu, lirycznego eseju, nawet quasi-reportażu.  Wszelako nad problematyką formalną wyraźnie góruje poczucie kierunku, w którym zdąża liryczna persona i przypuszczenie, a może już nawet nadzieja, że losu, choć niezmiennie skomplikowanego ustawicznym objawianiem się lub gaśnięciem  fenomenów, nie sposób sprowadzić jeno do gry bezcelowych przypadków oraz bezpowrotnych  prze-padków. 

środa, 11 września 2013

Izabela Iwańczuk, Perły wieczne, Mamiko, Nowa Ruda 2012.

Liryczny dyptyk wyrosły z wrażliwego doświadczania śmierci i miłości. Część pierwszą książki zajmują córczyne treny opłakujące zmarłą matkę. Można je potraktować jako rozłożoną na kilka etapów pracę żałoby znajdującą swoje odbicie również w nawiązującej do klasycznych wzorców kompozycji żałobnego cyklu zapoczątkowanej ekspresją żalu, zakończonej konsolacją. Najbardziej interesujący pozostaje wynik tej pracy – wniknięcie w nadprzyrodzony cel macierzyństwa.
O samym umieraniu pisze poetka z powagą właściwą rzeczom ostatecznym. Później oswaja stratę modlitwą i czułością (List). Powraca do miejsc i sytuacji dzielonych z umarłą (Zagadeńko zagadaj). W takich momentach epitafijną dykcję zastępuje tonacja prostej, dźwięczącej jakby liebertowskimi echami, piosnki (poczytajmy: „Maryjo niebiańskie kadzidło// za mamę jodłową/ wznieć modlitwę przeczystą” – z wiersza Matko wiosny pełna); nawet – zwięzłej rymowanki sprawdzającej efekt uczestnictwa w językowych grach (Rycina).
Na przeciwległym biegunie sytuują się wiersze-znicze. Podobnie epigramatyczne, lecz głęboko stęsknione, zadumane (Zaduszki). Uporanie się ze stratą okazuje się w nich wstępem do rozeznania jednaj z fundamentalnych prawd chrześcijaństwa – obcowania świętych. Przeżycie tej prawdy prowadzi poetkę do wniosku, że śmierć, pozostając faktem bolesnym, jest jeno tymczasową pointą egzystencji; macierzyństwo wypełnione dobrem i troską (w taki sposób przedstawia zmarłą poetka) wychyla się ku wieczności, woła o zmartwychwstanie (Mistrz). Odchodząc, zaś pozostawia na tym świecie drogocenny spadek – dojrzewającą duchowo córkę.
Izabela Iwańczuk akcentuje sakralny wymiar macierzyństwa. Na początku spotykamy tu matkę uświęconą poprzez jej dobroć (Fotografia). Potem świętość matki nabiera rysu maryjnego (Madonna Teresa 1976 rok), aby na chwilę nabrać cech wręcz chrystologicznych (Analogia).
 Z sakralizacją mamy do czynienia również w erotykach z drugiej części zbioru. Uwzniośleniu podlega tutaj zmysłowa namiętność. 

Erotyka w wierszach Iwańczuk stanowi najwyższą, najbardziej intensywną formę obcowania żywych. Rozpala do żywego (Albatros), zmienia geografię świata (zob. Wulkany). Może być wspólną podróżą (Jechaliśmy razem), wzajemnym odkrywaniem, doznaniem egzotyki lub rozpoznawaniem swojskości. Ale musi przy tym koniecznie stawać się dziełem sztuki podobnym wierszowi (Wobec krytyki), a jeszcze lepiej, by upodobniło się do muzycznej kompozycji.
Iwańczuk ceni sobie dość tradycyjne rekwizytorium literackie i takąż leksykę. Wykorzystuje ją jednak wcale pomysłowo, z wdziękiem i humorem. Sprawia to, że jej tomik może liczyć na przyjaźń wielu czytelników niezależnie od stopnia ich lekturowego zaawansowania.

Skrócona wersja tekstu przeznaczonego do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim Topos

środa, 4 września 2013

Znowu powróciło czterdziestu


Zanim warszawska "Łączka" oddała swoich pogrzebanych, zrobiły to Bory Tucholskie, gdzie przed rokiem, opadal drogi prowadzącej z Krąplewic do Gródka nad Wdą  odnaleziono czterdzieści cywilnych i wojskowych ofiar lotniczego ataku Luftwaffe na kolumnę uchodźców, w pierwszych dniach września 1939. Zbadane przez archeologów, ułożone pod brzozowym krzyżem, czekają na pomnik. Ale ten najważniejszy monument już im wzniesiono - w pamięci otoczenia i podróżnych, przemierzajacych drogę wśród lasów, gdzie nie ma chyba zakątka, dokąd historia nie zapuściłaby okrutnego spojrzenia.