wtorek, 29 stycznia 2013

Antologia tłumaczeń przygodnych (2)


Fryderyk Hölderlin (1770-1843)

Dobra  wiara

Piękne życie! Leżysz chore, a serce moje jest
  Znużone od płaczu i świta już we mnie strach
    Jednak, jednak nie mogę uwierzyć,
      Że umrzesz, póki miłujesz. 

piątek, 25 stycznia 2013

Kacper Płusa: Ze skraju i ze światła, Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2012.

Poetyckie monologi Kacpra Płusy umieszczają swoich czytelników na skraju rzeczywistości, w nadwrażliwym świetle majaku lub snu. Mówią do siebie; konkretniej: do najbardziej obcej części „ja”, ryzykownie prowadzącej życie wewnętrzne na własny rachunek. Niekiedy część ta ginie w jakiejś katastrofie lub wypadku, by sposobem przeczącym wszelkiemu doświadczeniu lub rozsądkowi, podnieść się i dalej hulać na swobodzie (wiersz: Denat – autoportret). Takie „ja” jest towarzyszem wiernym, acz ogromnie trudnym w obcowaniu. Nieobliczalnym. Liczyć na niego niepodobna. Bo, na przykład, kto wie, po czyjej stronie stanie podczas konfliktu toczącego się w człowieku, podczas cichej, acz ustawicznej konfrontacji świadomości z realnością (por. pokój z widokiem na wojnę). Ta druga wydaje się przymuszać poetę, by grał va banque i forte. Jej brzydota potrafi być zuchwała i zaciekła niczym zwierzę w zimowym lesie. Zresztą powie poeta: „jesteśmy podobni do zwierząt jak dwie krople śliny/ słabi podajemy sobie niczym dłonie, racice lub łapy” (wścieklizna). To jeden z nielicznych tutaj sygnałów świadczących o zamiarach wykroczenia podmiotu poza siebie; próba odrzucenia wsobnego dyskursu, powściągnięcia egotyzmu. Podmiot tych wierszy na ogół wydaje się zagubiony pośród natłoku natrętnych obrazów, które musi ułożyć w jakiś nadrealny pasjans. Zebrać, poukładać rozprzężone fenomeny, co chcą się wydostać na zewnątrz. Obrazy o bliżej nieznanym składzie „jak wina fermentują w ciemni, przetworzone, skruszone w hologram. nocą rozrastają się na skórze skwerów w domy/i latarnie – cięcia i stany zapalne” (tren dla żarówek stuwatowych). A kiedy już na dobre się ujawnią, będzie za późno. Opanują nas, skolonizują. Narzucą własny, sposób widzenia pejzażu prowincji (polska b) albo scenek miejskich (antrakt). Nie odpuszczą nawet wtedy gdy intuicja autora wymodeluje je po prozatorsku. Także wtedy zmuszą nas do słuchania swej wewnętrznej muzyki (por. Bezwersie, II).
Pod wysokim ciśnieniem uformował się tu przekaz mający wiele cech mowy „zaumnej”, pozarozumowej, ustanawiającej samoswoją logikę niespodzianek i zagadek. Język, który potrafi się przejęzyczać tak efektownie, jak okrutnie (wiersz: instant). Cóż, trafiliśmy przecież na jakiś skraj, dotarliśmy do ekstremum. Cóż zobaczymy, spojrzawszy poza krawędź? Strach pomyśleć!

Fragment większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".


piątek, 18 stycznia 2013

Filip Wyszyński: Skaleczenie chłopca, Biuro Literackie, Wrocław 2012.


Bohater tomiku Filipa Wyszyńskiego wydaje się bez reszty zaprzątnięty poszukiwaniem przeżyć i wrażeń. Nie dlatego bynajmniej, by należał do grona ekstatycznych smakoszy życia. Materię emocjonalną traktuje przede wszystkim jako tworzywo własnej tożsamości. Start rzeczywiście ma trudny. Całkowicie pozbawiony kapitału początkowego. Choćby symbolicznego:  w postaci rodzinnych mitów. A tu nic, nic zupełnie. Obecność rodziny jest tutaj raczej źródłem rozczarowań niż poczucia przynależności. Każdy kolejny dom, którego właściwie już nie ma, zapełniają postacie odstręczające (jak dziadkowie z wiersza Pigularz) lub kolejno odchodzące w śmierć. Stąd wiele pomieszczonych tu tekstów wypowiada  poczucie osierocenia, opuszczenia , braku (zob. Gdzie żyłem albo jak). Tytułowe skaleczenie, okazuje się trudną do wyleczenia egzystencjalną, raną.
Co pozostaje? Rozstać się z dzieciństwem i wymyślić siebie. Nie na nowo, ale w ogóle.  Stworzyć
 jakąś tożsamość, choćby bez fundamentu, bez stałego punktu odniesienia. Bez dogmatu, mapy, kompasu pomocnego, by się zorientować w trudnym terenie. Cała wykonana przez poetę „praca serca”, koncentruje się na szeregu rytuałów inicjacyjnych ustanawiających niby-rodzinną wspólnotę, gromadzących krewnych oraz rodzeństwo z przygodnego wyboru, połączonych komunią tanich win lub  wódki, gdyż „alkohol   […] świetnie zna wnętrza.// Gdyby tak człowiek mógł/znać człowieka”  (Zgodność dawcy i biorcy).  Droga do siebie prowadzi przez dziwne przyjaźnie (Razem wzięty),  obserwację  umierania (Wspólna grupa krwi) i  fascynacje o (homo-?) erotycznym zabarwieniu. 
Mówiące w tych wierszach „ja”  stwierdza :  „prowadzę życie/ jak śpiący kierowca” (Jadę przez Polskę, więc zmierzam donikąd); w innym miejscu powie: „Prowadzę żywot rośliny”  (Alkohol i sklep nocny), ujawniając swoją kondycję outsidera,  wiodącego żywot marginalny, nocny,  mało określony. Równie mało się skarży, co buntuje przeciw  własnemu położeniu. Woli barwnie  relacjonować swe przygody, od czasu do czasu zastanawiając czytelnika np. błyskotliwym paradoksem (przykład: „Z muzyką na dźwięki/ się nie wygra” – wiersz: Mój rodzinny doktór). Najzręczniej jednak  buduje  porównania.   Chwilami tak ekspresyjne, że chorobliwie drastyczne.
Dajmy tej, po chłopacku rozwichrzonej,  poezji szansę. Zasługuje na nią.  

Fragment większej całości przeznaczonej do druku w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"

wtorek, 15 stycznia 2013

Antologia tłumaczeń przygodnych (1)

Fryderyk Hölderlin (1770 - 1843)



Buonaparte

Świętymi naczyniami są poeci,
         W których wino życia, duch
            Bohaterów się przechowuje,

Ale duch tego młodzieńca,
  Prędki czyż nie musi rozsadzić,
    Jeżeli ująć go zechce, naczynia?


Nietkniętym go zostawi poeta, jak ducha natury,
 W temacie takim chłopięciem staje się mistrz.

Nie może w wierszu żyć ni też pozostać,
  W  świecie zostaje i żyje.

piątek, 11 stycznia 2013

Maciej Bieszczad: Okolice Gerazy, MaMiKo, Nowa Ruda 2012.


Drugi tomik Macieja Bieszczada prezentuje wiersze głęboko przejęte duchowym wymiarem człowieczego istnienia. Filarem swego światopoglądu  poeta uczynił duchowość chrześcijańską. Chrześcijańską bezkompromisowo, żarliwie, radykalnie. Od samego początku przekłada się ona na czytelne hierarchie: Świat wyższy odbija się w materii./ Kalekie przegląda się w doskonałym (Trony). Rozdwojony świat staje się tutaj przestrzenią, gdzie staczają ze sobą walkę Duch Prawdy oraz Zły, dzierżawca pustyni. Chociaż ewangeliści odkryli przed nami wynik jednego z takich starć, poezja Bieszczada ukazuje nam ją jako wciąż-nierozstrzygnięte, gdyż musi się ono rozstrzygnąć w każdym naszym wyborze, w każdym naszym „albo-albo”. Bo czasami wszyscy trafiamy do wspomnianego przez Łukaszową ewangelię kraju Gerazeńczyków znajdującego się pod rządami czaszek, które Ciągle nam wygrażają/ i szczerzą kły. Innymi słowy: spoglądamy w twarz złu. Jak najbardziej rzeczywistemu. Dlatego też wolno nam czytać Bieszczada jako poetę realizmu etycznego, wzywającego do czujności; do nabierania sił potrzebnych na to, by Złego spętać i obezwładnić (zob. Przypowieść o więźniach).
Religijność tych wierszy, może za przykładem Pawła Apostoła, a może Augustyna, stawia na dynamikę wiary; na wiarę działającą, będącą z jednej strony przejrzeniem, z drugiej natomiast zaskoczeniem (Pięciuset). Taka wiara, po rozlicznych trudach, przynosi odpoczynek pod Drzewem Życia. Gdyż prawda zesłana przez Ducha zawsze staje po stronie życia autentycznego: zanurzonego w transcendentnej nadziei. Co ciekawe: podczas gdy Bóg zdaje się tu mówić całym światem (por. Ukryte), obecność Jego syna zaznacza się o wiele bardziej dyskretnie. Pokorny, uniżony, pozbywa się nawet własnego imienia. Dobrowolnie staje nad śmiertelną przepaścią (Zamiana ról), w takim miejscu, gdzie wzrok swoim ostatecznym spojrzeniem zaczyna już dostrzegać to, w co oko nie chce uwierzyć. Zwłaszcza oko jeszcze-żywych (wiersz: Dom przy torach).
Ascezę, rzeczowość stylu (por. Wystawione na pokaz) połączył poeta  z obrazową metaforyką (zob. Riders on the storm). Również dzięki temu, można się spodziewać, że jego wrażliwa na Nadprzyrodzone, warsztatowo dopracowana poezja, będzie nam jeszcze miała wiele do powiedzenia. 

wtorek, 8 stycznia 2013

Notacje. Gdańska Epifania

Do Gdańska na Orszak Trzech Króli. Pogoda ohydna, ale cóż to dla nas? I dla ładnych paru tysięcy innych kolędników podążających za trójką magów na koniach poprzedzonych przez anioły na szczudłach i halabardników w hełmach ze strusimi piórami wyglądających tak, jakby co dopiero zeszli z obrazów Antona Moellera czy innego mistrza ozdabiającego swoimi obrazami Dwór Artusa. Pałac Heroda urządzono w Złotej Bramie, a przed Ratuszem Głównomiejskim aniołowie przełamywali blokadę orszaku postawioną przez szatanów. 
  

piątek, 4 stycznia 2013

Anna Nowaczyńska: Bezcennik, Wydawnictwo ANAGRAM, Warszawa 2012.


Co w Bezcenniku naj-bezcenniejsze? Wyobraźnia. A konkretniej – wieczna młodość imaginacji. Nieważne, ze od czasu do czasu młodość ta lubi się powlec mgiełką melancholii, przyprawioną szczyptą zawodu, gdy niespodzianki o włos, o niuans, miną się z oczekiwaniami. Lecz gdy się szczęśliwie zejdą – ileż radości dla czytelnika! Bo to na ogół poezja małych, acz pojemnych, przestrzeni, które umieją zmieścić wszystko, nawet los rozkołysany jak huśtawka i od pierwszego pocałunku dorosłości opisaną zieloną miłość (zob. Namiętnik). I sny. Oraz modlitwy małej Matyldy. Jakimże cudem? Najwyraźniej za sprawą fotograficznego sposobu kadrowania zatrzymującego tak ułamek sekundy kiedy naszym spojrzeniem możemy sięgnąć głębi obrazu. Poetyckie wykorzystanie znanej fotografikom teorii „momentu decydującego”, uczy zwracać uwagę na sensy ginące zwykle w natłoku detali. Ujawnia ontologiczną i egzystencjalną inność tego, co zwykle otacza skorupka naszej nieuwagi. Nie bez powodu sporą listę artystycznych zaprzyjaźnień poetki otwiera Diane Arbus – fotografka portretująca ludzkie dziwactwo.  Zaraz potem trzeba by wymienić Fridę Kahlo, ikonę sztuki trawionej cierpieniem (Frida opowiada o wypadku). Po niej zaś - Camille Claudel, szaloną od dawnej miłości (Testament Claudel). Poetka z zadziwiającą zręcznością wciela się w ich role; tutaj raczej teatralnie niż karnawałowo. Bo akt wielkiej artystycznej kreacji, a nawet biografia twórcy, buduje przestrzeń, gdzie rozgrywają się istnieniowe dramaty. Równie prędko autorka wciela się w swoje imaginacyjne bohaterki. Świadoma jednak, że ów festiwal kostiumów (to także tytuł wiersza) jest raczej domeną zdziwień lub refleksji nad korespondencjami rozmaitych, nadrealnie zestawianych ze sobą obrazów niźli theatrum  zgrozy.
Za to ją lubię. A także: za ładny „serwetkowy” cykl paryskch miniatur z Gałczyńskim w tle i za plastyczne metafory (przykład: Warszawa/ćma przyklejona do ziemi – wiersz: Retrospekcja). 
Naprawdę zgrabny debiut.

Fragment obszerniejszej całości przeznaczonej do druku w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"