piątek, 28 lutego 2014

Rainer Maria Rilke (1875-1926)

* * *

  JAK ciemnieją  i szumią w instrumencie
                                                   lasy jego drewna.  




* * *

  dla  Hansa  Carossy

  Także utrata jest jeszcze  nasza; nawet zapominanie
   ma kształt jeszcze w pozostającym  królestwie
                                                                       przemiany.
   To, co wypuszczone krąży  –   rzadko jesteśmy też środkiem
   jednego z okręgów:  one kreślą wokół nas całą figurę.



(tłum. pwL)


sobota, 22 lutego 2014

Piotr Gajda: Demoludy, Instytut Mikołowski, Mikołów 2013.

Tomik zawierający poezję wysokich temperatur otwierajmy ostrożnie. Bo zieje gęstym gorącem. Niczym salamandry w legendach wiersze te rodzą się i żyją w ogniu. Żywioł rozgrzewa tu magmę albo plazmę; spada z góry niby napalm (Exodus?). Jeśli coś chwilowo nie płonie, wówczas przynajmniej tli się „jak dymek komiksu” (Przebarwienie). Wszystko przypomina proces alchemicznej syntezy, upartą próbę sprawienia, aby „kawałki kruszcu, błyszczki, opiłki. Lastryko,  lustro,/ lot bez tchu. Epoka mosiądzu. Słowa na poste-restante.// Miłosna turystyka, drażniące skórę tekstylia.” (Obicia, opatrunki)  utworzyły jakąś mniej więcej jednolitą substancję. Zbyt długie przebywanie w pobliżu pełnego żaru tygla może jednak grozić gorączką z majakami i fatamorganą. Kto na nią zapadnie, zobaczy rozpaloną krainę, gdzie rządzi chaos pomieszany ze zgrozą. Wiersze Piotra Gajdy można więc czytać jako opis niegościnnej antyutopii. Niezależnie, czy liryczne „ja” spojrzy na nią z daleka, czy też z bliska, zobaczy ją jako kopiec termitów albo kolonię mszyc (por. Limbus). Trwa tu spektakl ustawicznej katastrofy. Wiek pary i hipsterii nie może dobiec końca, mimo że co najmniej kilkakroć przegalopowali przez niego apokaliptyczni jeźdźcy (por. Czekając na barbarzyńców).

Trudno się oprzeć  sugestywności języka tych wierszy, poskładanych z obrazów wprawionych w ruch dynamiką ognistego żywiołu. Powiązanych w struktury anarchiczne (Odbicia). Metafory dość luźno korespondują ze sfera pozasłowną. Składnia swobodnych, zarazem rozległych,  skojarzeń wywołuje napięcia międzysłowne, zupełnie niesłychana iskra przeskakuje pomiędzy pojęciami lub skrzyżowanymi ze sobą frazeologizmami.    
Zakończywszy lekturę, zacząłem szukać miejsc mniej ekstremalnych termicznie.  

Skrócona wersja omówienia przeznaczonego dla Dwumiesięcznika Literackiego "Topos".  

sobota, 15 lutego 2014

Aleksandra Słowik, Pomiędzy kwartałami śpieszył się i zwlekał, Oficyna Wydawnicza ŁośGraf, Warszawa 2013.

W swoim czwartym zbiorze Aleksandra Słowik podejmuje problem wzajemnego stosunku rzeczywistości do jej ludzkiego pojmowania,  wyartykułowany ongiś przez patronującego książce Tomasa Stearnsa Eliota. Pyta nas, czy owym sprawom zbyt rzeczywistym podołać może nasza wyobraźnia, zmysły,  emocje.  Wypada w tym miejscu zapytać,  jakie sprawy należałoby uznać za zbyt rzeczywiste. W pierwszym rzędzie, jak sugeruje ta poezja należy do nich samo istnienie postrzegającego podmiotu i świata jako przedmiotu jego postrzegania.  Sam świat nie jest tu bynajmniej jakąś ontologiczną stałą, lecz ciągłym objawianiem się bytu, wyłanianiem się  z tajemniczej nieprzeniknionej mgły. Stąd też percepcyjna ulotność stanowi jego podstawową cechę, właściwą również mówiącemu „ja” (por. wiersz Misty  mist). Dynamicznemu, zmiennemu, zawieszonemu pomiędzy obawami a zaciekawieniem;  świadomemu, że  prawdziwe poznanie wymaga „ryzyka przechyłu poza przedmioty” (Siódme).  Zatem musi się łączyć z gotowością wchodzenia pomiędzy widma, nurkowania pod horyzont, poddawania się erozji (Islay). Wreszcie – zgody na własne, poniekąd naturalne, ubywanie (Osteoporoza). Bo tylko przyjąwszy taką postawę, można znaleźć się „pod spodem doświadczeń” (Risør),  odczuć  magię zaświatów, co obraca Ziemią (tamże).  A nawet uchwycić  chwile zawieszenia rzeczy i zjawisk w ich czystej potencjalności, kiedy na ułamek czasu zatrzymuje się cały ruch miejskiego skupiska, kiedy „dzień nie rozbudził jeszcze // swoich zwłok.  Leży niewinny jak dziecko, nieczuły/ i niewymowny.” (Axis urbi – moment).
W obliczu objawień poetka milknie,  zwłaszcza gdy są one naznaczone miłością, bowiem „Miłość przywłaszcza sobie wszystkie ważne słowa,/ nim znajdzie spadkobierców.”   (Kwestia klimatu). Z milczącej kontemplacji zaczynają się kształty wymodelowane jak gdyby w jednej materii.  Wyrasta z niej również język: słowa pełne, glosolalia, niedo-słowa (por. Axis urbi – szaleństwo). Także one zwiększają napór rzeczywistości. Spotęgowany w przestrzeniach miejskich, gdzie pomiędzy kwartałami pojawiają się coraz to nowe fenomeny, znaki, oznaki przemian. Trzeba im dotrzymać kroku, wpasować  się w zakreślone przez nie  ramy. Bezpieczne, ale obce, narzucone z zewnątrz (Drugie). Dlatego miejski wędrowiec nie przypomina tutaj beztroskiego spacerowicza.  Utrudzony, natrafia na przełamania przestrzeni. (Piąte). Czasami ma twarz każdego z nas. Takie błądzenia mówiący tu podmiot umieszcza w odległym, podróżnym kontekście: meksykańskim, norweskim, rosyjskim, greckim. Ostania ma chyba szczególne znaczenie – przywołuje ojczyznę człowieczego samopoznania, refleksji filozoficznej przyjaznej krystalizowaniu się (nie bez powodu przywołuję to określenie – poetka wykazuje upodobanie do kamiennych czy mineralnych przenośni), tożsamości. Czytamy tutaj: „przyszedł czas na Grecję/ przyszedł czas na mnie/ we mnie” (Yeraka). To chyba najszczęśliwszy przystanek w tej wędrówce  „z siebie/ do siebie” (Tanzhou) . Nieskończonej. 

Poetka chętnie inkrustuje swoje teksty cytatami z autora Ziemi jałowej. Nawet  kreśli swój wiersz na marginesach eliotowskich  strof (Dwunaste). Lecz nie musimy od razu sięgać do źródeł cytatów, gdyż funkcjonują obie samodzielnie,  mocno osadzone w dyskursie wiersza. Gęstym, splecionym z ciasno przylegających do siebie metafor. Wiersze Aleksandry Słowik nie rozsupłują trudnego węzła  pomiędzy rzeczywistością a jej właściwym odbiorem. (Być może nie jest to w mocy poezji.) Lecz z całą pewnością pomagają spojrzeć na tę trudną relację z całkiem nowej strony. 

Warsztatowa wersja omówienia przeznaczonego dla  Dwumiesięcznika Literackiego "Topos". 

środa, 12 lutego 2014

Jak zawsze, winni są rodzice.


Śródmieście Gdańska od zawsze kojarzy mi się z książkami. Od zawsze, czyli od ponad czterech dekad, kiedy moja Mama w księgarni naprzeciwko hotelu "Heweliusz" kupiła mi pierwszą książkę poetycką - "Lokomotywę i inne wiersze dla dzieci" Tuwima. Dlatego fakt wystawy ilustracji tuwimowskich w Nadbałtyckim Centrum Kultury uważam za coś całkowicie naturalnego. Muszę się zresztą przyznać, że chociaż wielkoformatowe prace ilustracyjne niewiele łączy z ilustracjami Jana Marcina Szancera, mają swój urok, swój dowcip. Kto chce to sprawdzić, niech wstąpi na moment do Ratusza przy Korzennej.
Podarowane przez Mamę wiersze Tuwima kompletnie zaczytało moje młodsze rodzeństwo, notabene z wielkim dla siebie pożytkiem. Zachowała się jednak druga książka z dziecięcej biblioteczki: "Bajki" Krasickiego ilustrowane reprodukcjami rysunków Gustava Doré. Dla odmiany - prezent od Taty. Dziś z trudem znajduję miejsce na kolejne półki. I jak zwykle - wszystkiemu winni są rodzice :).
   

sobota, 8 lutego 2014

Joanna Pucis: znaki nieszczególne, Stowarzyszenie Salon Literacki, Warszawa 2013.


W drugim tomiku wierszy Joanny Pucis, napotykamy postać, która niczego w życiu nie omija. Nie żąda też, aby omijało ją cokolwiek, co przynależy do porządku egzystencji. Wybrała „rozdwojoną codzienność/ z chaotycznym szukaniem zysków wśród strat” (smutek a.) Liryczne „ja”, dorosłe dojrzałą pogodą, przyjmuje rzeczywistość i swoje w niej miejsce odważnie, zarazem wrażliwie. Bywa czułe dla rzeczy zaginionych (***, „przedmioty, które zgubiłam…”). Nie narzuca nikomu swojej wyjątkowości. Na transcendencję liczy raczej rzadko (Centrum Sztuki Współczesnej, 27 lutego 2003). Chętniej bierze swoje sprawy w swoje ręce, nie oczekując nadzwyczajnych cudów. Doskonale czuje nieodwracalność podejmowanych decyzji (przeprowadzka), traktując je jako składową większego procesu – jednokierunkowego rozgrywania się życia, docelowo zorientowanego na nieistnienie (zob. kałuże i mirabelki). Zatem największym cudem będzie – sugeruje podmiot  –  jeżeli  oswoimy się z życiem takim, jakie zostało dane w naszym rozpoznaniu; ze światem takim, jaki się nam widzi; jeśli uporamy się z naszymi emocjami – lękiem, melancholią; jeżeli zagospodarujemy nasze błądzenie „po białej siatce utkanej z tego co niedoskonałe” (ars errandi). Mądrości zaś, ukrytej w całkiem niepozornych zjawiskach wystarczy dla każdego, aby mógł „dojrzewać/ bez pośpiechu/ znaków przestankowych/ egzaminów wstępnych/ kamieni w dłoniach/ bez lęku” (wzrastanie). Spokojna,  pogodzona  mądrość pomaga znosić sytuację oczekiwania na przesiadkę z życia do nieznanego (białe drzwi) albo zawieszenie w luksusowym czyśćcu (limbo). Stanowi oparcie, gdy do świadomości docierają absolutne, obezwładniające prawdy o doczesności wszelakiego bytu (por. wiersze: zmiana i rytm). A kres, nim nas uwolni, sprawdzi czy umiemy już rozstawać się z naszym świato-odczuwaniem; przeegzaminuje z łaskawości dla cudzych błędów (wolność).                 
  Sprawność metaforyzowania emocji łączy poetka ze sztuką porządkowania wrażeń, reminiscencji, odkryć, wątpliwości. O swojej metodzie twórczej mówi: „układam układankę jasności i niejasności/ dopowiedzeń i przemilczeń” (senny) i dalej: „nazwy cyfry/ imiona nazwiska fakty/ daty słowa obce języki/ cudze historie/ przepuszczam przez luźne płótno myśli// filtruję aż na delikatnej siatce poznania/ zostaje kruche ziarno nastroju// to jest moje tworzywo/ cement asfalt i glina/ światło i dźwięk” (tworzywo). Możemy tu dość zresztą dość dokładnie prześledzić proces przechodzenia ulotnych wrażeń nieomal dotykalną metaforę: „jest koniec sierpnia/ niedzielne popołudnie/ czerwone słońce wypełnia tętnice świata/ w których jeszcze nie zastygła/ substancja” (substancja). Intuicja mi podpowiada, że kiedyś autorka terminowała u Wisławy Szymborskiej (por. np. wiersz autotomia). Mistrzyni poezji intelektualnej, byłaby, jak sądzę, rada takiej uczennicy.  

Warsztatowa wersja omówienia przeznaczonego dla  Dwumiesięcznika Literackiego "Topos".                             


środa, 5 lutego 2014

Krechowicz/ Staniszewski


Na wspólną wystawę prac grafików: Jerzego Krechowicza i  Jacka Staniszewskiego w sopockiej PGS trafiłem prawie przypadkiem. Chociaż katalog akcentuje przede wszystkim, a nie bez racji, odrębność obu osobowości, łączy ich powinowactwo wyobraźni wyraźnie zainspirowanej nadrealizmem, czasem refleksyjnej, czasem zabarwionej humorem. Oglądając zaś najwcześniejsze prace Krechowicza, przeżyłem swoiste deja vu, jakby przeniesiony w czasie o lat z górą dwadzieścia, kiedy najważniejsza galeria kurortu mieściła się w skromnych pawilonach wystawowych, gdzie szkoliłem się na oglądacza sztuki współczesnej. Przy grafice tej klasy można sobie pozwolić nawet na nostalgię. 

sobota, 1 lutego 2014

Sławomir Płatek: wiersze dla Sophie Marceau i innych kobiet z którymi spałem, Wydanie na własną odpowiedzialność, Gdańsk 2013.

Kolejny tom, kolejna próba zmiany dykcji. Tym razem stylistykę awangardyzującą, znaną nam ze zbioru awaria migawki (2012) zastąpił poeta swobodnym życiopisaniem połączonym z popularnym  wśród artystów sposobem spędzania czasu wolnego od działań twórczych, czyli „knajpingiem”. Tę formę rekreacji uprawia się w mniej albo bardziej wytwornych lokalach gastronomicznych, w bliskim kontakcie z napojami wyskokowymi. Służy ona na ogół pogłębianiu doświadczeń wewnętrznych oraz bogaceniu wiedzy o bliźnich bliżej znanych tudzież dopiero poznawanych. Tyle, że sam bohater tych wierszy oraz wspomniani już bliźni upijają się raczej ironicznie niż filozoficznie. Zwykle na smutno. Trudno jednak dać odpór smutkom, kiedy liryczne „ja” doświadcza  trywializacji własnych i cudzych marzeń. Poniewierka cudzych uczuć boli je chyba bardziej niż własne cierpienia. Opowiada o tym powściągliwie, acz przejmująco: „marzyła o okrętach/ piratach egzotycznych/ owocach i kwiatach nieznanych/ rumie i lokaju// dostała/ butelkę bez listu/ różę od akwizytora/ rozbitka przy stoliku obok/ barmana – leniwca/ i bacardi z colą// też bym odmówił (libre). Bo na knajpianej scenie ukazują się aktorzy płci obojga. Hula tam Eros z całym stadem upojnych (w przenośni i dosłownie) namiętności (por. wiersz amok) wydestylowanych we wspólny, zawsze burzliwy, los, zwłaszcza gdy skosztowany trunek okazuje się podróbką markowego produktu I chociaż „Mężczyzna powinien być Ibizą. zawsze/ sprawiać że kobieta czuje się naga.” (wars), o szczęściu mogą mówić nawet te bohaterki wierszy, które mężczyzna niczym kolejowy wagon dowozi na miejsce „bez wygód ale stabilnie” (tamże). O szczęściu mogą mówić nawet te bohaterki wierszy, które mężczyzna niczym kolejowy wagon dowozi na miejsce „bez wygód ale stabilnie” (tamże).
Tymczasem na knajpianej scenie zmieniają się dekoracje.  Z ogrodu miłości przeistacza się ona w kosmopolityczną przestrzeń zamieszkaną przez pijacką międzynarodówkę (pianista grał do końca). Może się stać również bez-bożnym Edenem dla osobników trudno nawracalnych (przystań zbawienia). Przy czym dla swoich wyznawców etanol do końca pozostanie substancją sakralną, płynną esencją Odwiecznego, udzielającą absolucji, obiecującą  swoiście pojęte zbawienie (pascha). 
Wreszcie liryczny bohater opuszcza swoją ostoję, aby poznać Sophie Marceau, w celu jak można wnosić z tytułu, sypialnym (skoro wszyscy o Paryżu). Tutaj zmartwię wszystkich spragnionych pikantniejszego smaku: wiersz tytułowy traktuje o tesktualizacji intymnych przeżyć utrwalanych nieodwołalnie przez tajemniczego dokładnego skrybę, któremu nie umknie żaden eksces, a nawet zdrożne wyobrażenie („***, spałem z Sophie Marceau…”). Wtedy miejsce euforycznych albo melodramatycznych pijaństw zajmuje zgroza, niepewność ciągu dalszego, a nawet dalszych snów. Takiego finału mogli się spodziewać  ci, którzy uważnie śledzą rozwój poetyckich strategii stosowanych przez Płatka. Jego nowe wiersze, chociaż momentami wizyjne (por. nocny pomost ; teoria śliwowicy), w sposób nadzwyczaj trzeźwy naśladują deliria czy bełkoty (rączki rączki Hans), przy okazji wdając się w igraszki autotematyczne, w aluzje literackie. Dłuższe monologi (wiersz do szafy)  sąsiadują na tych stronicach z syntetycznymi obrazami (wiersz walentynkowy). Wypada mi przyznać, że te drugie ze względu na ich przejrzystość czytało mi się lepiej. A może to tylko kwestia przyzwyczajenia do zupełnie innej poetyki, tej z poprzedniego tomu?  

Warsztatowa wersja omówienia przeznaczonego dla Dwumiesięcznika Literackiego "Topos".