środa, 21 sierpnia 2013

Ingo Cesaro


Wymarła wieś. Za
drzwiami mieszkają jeszcze
tylko imiona.


Pajęcze sieci
przy ślepych szybach okien. –
Tej starej tkalni.



Ze zbioru: Obwohl frisch geölt. 77 Dreizeiler nach japanischem Vorbild
Ausgewählt und herausgegeben von Norbert C. Korte

Copyright © 2010 by ATHENA-Verlag, Oberhausen
tłum.pwL

środa, 14 sierpnia 2013

Reinerowi Kunzemu na jubileusz 80. urodzin (16.08.2013). Kilka zdań osobistych.


Człowiek bez władzy? Albo – od polityki do egzystencji.



Był kiedyś czas, kiedy prawie wszystko w Polsce było polityczne. Oczywiście – także poeci i ich książki. Większość z nich ukazywała się w samizdacie. Jesienią roku 1988, przed samym spotkaniem autorskim znanego podówczas poety, Wiktora Woroszylskiego w gdańskim klasztorze dominikanów, kupiłem sobie mój pierwszy zbiór wierszy Reinera Kunzego: Nokturn i inne wiersze przełożony na język polski przez Ryszarda Krynickiego. Wiersze te, swoją zwięzłością i czystością poetyki, okazały się dla mnie, wówczas studenta filologii, nową przestrzenią liryczną. Napisana przeze mnie recenzja w podziemnym czasopiśmie kulturalnym stała się moim debiutem krytycznoliterackim. W tamtym czasie interesował mnie przede wszystkim polityczny aspekt tych wierszy, napisanych przez autora, który w jednym ze swych przemówień, nazwał poetę człowiekiem bez władzy.

Autor może zrezygnować z każdej władzy. Ale wiersze tak czy owak mają swoją własną moc – budzenia refleksji lub wyobraźni. I tak przechodzimy do aspektu egzystencjalnego. W moim, całkiem już dorosłym życiu miałem chwile, a nawet lata, gdy musiałem żyć oko w oko z nicością i absurdem. W wierszach Kunzego znalazłem wskazówki – jak można w ogóle żyć z absurdem. A chociaż w roku 2003 napisałem monografię twórczości Kunzego jako swoją rozprawę doktorską, wciąż jeszcze czytam poezję Kunzego (przede wszystkim poezję!) jak ten młody człowiek, jesienią, u końca lat osiemdziesiątych. Może tylko mądrzejszy o wiele cierpienia, o swoje ludzkie zmartwychwstawanie, o wielką, szczęśliwą miłość.  


(Polska wersja tekstu przygotowanego do jubileuszowego numeru czasopisma europäische ideen)


Recenzja tomiku opublikowana w miesięczniku kulturalnym NSZ-impuls, grudzień 1988.


środa, 7 sierpnia 2013

Grzegorz Jędrek, Badland, Biblioteka „Arterii”, Łódź 2012.

Od razu się czuje, że mamy do czynienia z poezją, której chodzi o coś znacznie więcej niż tylko o wiersze. O co więc? O zmierzenie się z faktem. jak najbardziej realnego istnienia zła. Zło określa tu naturę świata; lub – używając dawnego określenia – „świat w złem leży”. W zło upadł, jak gdyby skutkiem jakiejś katastrofy przemieniającej całą populację symbolicznego miasta w byt kolektywny, w jeden zbiorowy organizm. Każde autonomiczne niegdyś  „ja”, zostało teraz zredukowane do roli komórki lub synapsy przewodzącej wrażenia, impulsy (zob. wiersz Miasto), zawiadywanej  przez demona – bestię wężokszałtną, wielogłową (Tamto). Badland jawi się zatem jako nieznany dotąd obszar ziemi jałowej lub dantejskie miasto utrapienia, gdzie się mieszają języki ludzi i ognia (Tak żywi, umierający, martwi). Znacząca większość mówi tam mową potępionych, a tylko nieliczni próbują przemawiać językiem wody i wiatru. Być może właśnie ci ostatni – by przywołać symbolikę biblijną – należą do ochrzczonych z wody i z ducha.  Już sama ich obecność pokazuje, że niepokojąco opisana przez poetę bestia, choć każdego chce sobie podporządkować, panuje jednak nie wszędzie i nie nad każdym. Wczytując się w poetyckie studium oddziaływania zła, łatwo zauważymy, że kto popadł w jego moc, ten do zła się upodabnia, przybiera jego kształt, marnieje, tracąc własną formę (Z płótna Bacona). Podobnemu zniekształceniu podlegają narracje i mity, według których dotąd się orientował (Eurydyka). Bo ostateczną zgubę poprzedza tutaj zagubienie bez możliwości odnalezienia się (Pokoszmary). Mówiąca tutaj postać zdaje sobie sprawę z tego, ze i ją samą spenetrował Zły – głęboko, aż do struktur genomu. Wcisnął się w zakamarki jaźni i składni (Korektor). Zdegradował je cyniczną bezsennością (Modlitwa I). Chwilami Badland przycicha, zło się przyczaja, ale jakby tylko po to, aby przyjrzeć się skutkom własnego działania. Że mówiący podmiot,  krocząc po wężowym śladzie, umie odczytać symptomy skażenia, oznaki wewnętrznego oblężenia przez zło, wcale nie znaczy, aby był szczególnie odporny na jego podstępy. Przeciwnie: manifestacje zła, będącego jednocześnie zjawiskiem z tego i nie z tego świata budzą w nim zgrozę, której nie zaradzi logika, a pociechy czerpane od filozofów pogrążyć mogą w jeszcze głębszej bezradności. Mało skuteczne okazują się także próby nawiązania kontaktu z jakimś podobnie zagrożonym i zabłąkanym „Ty”,  z którym prowadzi martwe rozmowy niezdolne spoić w jednoznaczną całość mozaikowo rozdrobnione cząsteczki dyskursu (por. wiersze Dystans; Vanilla Cafe). Na razie w dyskursie tym dominuje poczucie bezsiły, tym bardziej że protagonista dopiero uczy się dochodzić sacrum, wybierając zresztą bardzo osobliwe drogi, co najlepiej ilustruje wiersz Najsampierw.
   Tworzenie wielopoziomowych metafor wyćwiczył autor równie dobrze jak umiejętność wglądania słowem w ustronne prowincje dzieciństwa (zob. Industrial). Także dzięki tym sprawnościom podarował nam poezję wysokich napięć metafizycznych. 

Fragment większej całości przeznaczonej dla Dwumiesięcznika Literackiego "Topos".