sobota, 27 stycznia 2018

Nadmorze #10. Dlaczego nie należy myśleć źle o wierszach Michała Kozłowskiego.







Dziesiąty odcinek pierwszego polskiego podcastu o poezji

O wierszach Michała Kozłowskiego z tomu "Nie myśl o mnie źle", Biblioteka "Toposu", Sopot 2017.
Publikacje nadesłane i wręczone. 
Zaproszenie na dwie wystawy fotograficzne.





















Notki i linki

tło dźwiękowe: Dee-Yan-Key, "Ships and seagulls" (http://freemusicarchive.org/music/Dee_Yan-Key/Shadows/07--Dee_Yan-Key-Ships_and_Seagulls) na licencji Creative Commons (CC BY-NC-SA 4.0)
http://www.poecipolscy.pl/poezja/prezentacja/michal-kozlowski/
http://www.pgs.pl/wpisy/waclaw-wantuch-platinum-kropka
http://muzeumsopotu.pl/pl/wystawy-czasowe/




sobota, 20 stycznia 2018

Anna Pawlak-Łacina, Koraliki na rzemyku, Powiatowa Biblioteka Publiczna w Wieluniu, Wieluń 2017.

 
Nanizała poetka koralików. Przeważnie drobnych. Wszystkie lakoniczne, gdzieniegdzie pobłyskujące celnością spostrzeżeń. Oraz prostotą. Czytając te teksty, zastanawiam się, czy zawarte w nich przemyślenia można by wyrazić jeszcze prościej, jeszcze bardziej bezpośrednio. Trzeba się bardzo starać, aby debiutantkę w tym prześcignąć. Ale przecież nie o stylistyczne popisy tu chodzi, a o manifestujące się tutaj zaufanie do własnego słowa i pozytywne nastawienie do świata. Liryczne „ja” tych wierszy poszukuje spokoju. Szuka tego, co stabilne, uporządkowane, mieszczące się (dlaczego nie?) w tradycyjnym kanonie wartości, czegoś, co da oparcie w czas burzliwy (***, tonący brzytwy się chwyta…). Wszystko to znajduje. Bo kto potrafi być skromny w swoich wymaganiach, aż nazbyt często bywa obdarowany ponad własne oczekiwanie. Na przykład – pragnieniem prawdy, z której bierze się nieśmiertelność (***,  nie umiera to…). Podmiotka tego tomu ceni szczęśliwe Dziś. Z pespektywy jak najbardziej aktualnej spogląda na przeszłość. Pozwala sobie wtedy na chwilę sentymentalnego wzruszenia uperlonego łezką, ba, na całe dwadzieścia wersów nostalgii (W Warszawie). Nie wydziwiajmy, nie oburzajmy się zanadto. Postaci tak mocno żyjącej teraźniejszością należy się przecież moment odetchnienia. Warto także zauważyć, że tym, którzy chcieliby podzielić z nią intensywnie przeżywany czas, stawia jasno określony warunek: Sama uważna, żąda uwagi dla siebie: „zamknąłeś/ niedoczytaną/ przerzuciłeś zaledwie parę kartek/ rzuciłeś w kąt/ oceniając/ nieprzeczytaną// tak się nie robi/ z Człowiekiem” (***, zamknąłeś…). Chyba nic nie jest jej bardziej obce niż powierzchowność ocen i międzyludzkich kontaktów. Trudno jej także wyobrazić sobie miłosny związek bez gotowości do skrócenia dystansu i do odkrycia w adresatce afektów żywej osoby. Swego płochliwego wielbiciela na poły strofuje, na poły zachęca: „dziwna to miłość/ kochasz mnie tylko/ z oddalenia/ z onieśmielenia/ nie jestem obrazem w ramach/ lecz Człowiekiem/ mnie można kochać/ z bliska” ( ***, dziwna to miłość… ). Niezależnie od tego czy miłujemy, tęsknimy czy też przenika nas przerażenie albo zdziwienie, autentyzm, przypominają wiersze Anny Pawlak-Łaciny, autentyzm to podstawa. Jak zło konieczne traktuje poetka konwencjonalne formy międzyludzkich kontaktów (Maskarada). Krygowanie się, kreowanie – to nie jej żywioł,  nie jej wolność. Stała w przekonaniach i uczuciach równoważy emocje i refleksje, próbuje odpowiedzieć na Śmieszne pytania o wcale nie-śmieszne sprawy. Ceni sobie aforystyczną zwięzłość, dającą do myślenia fragmentaryczność (***, i tylko Cisza…), Zastanawia mnie wszakże zbyt częste użycie wielkiej litery. W poezji, odwołującej się do pojęć z najwyższej półki, zasadniczych, nie zachodzi chyba konieczność potęgowania ich do kwadratu? Zbyt zintensyfikowane tracą naturalność, kłócą się z przejrzystością i serdecznością wyrazu, którą łatwo polubić.
   
Fragment większej całości przygotowywanej do druku w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".


sobota, 13 stycznia 2018

Robert Kania, wołynie i inne wiersze, Wydawnictwo Anagram, Warszawa 2017.


Używając liczby mnogiej w tytule swego zbioru, poeta odjął być może wołyńskiej tragedii jej wyjątkowość, co u niektórych czytelników może budzić sprzeciw. Lecz przecież nie ujął nic z jej tragizmu, a  opisywaną ze wspomnień kresową zagładę umieścił w podwójnym kontekście: historycznym i moralnym. Samą zaś rzeź wołyńską, czego chyba mało kto przed nim próbował, podniósł do rangi uniwersalnego symbolu bezwzględnego zła skutkującego zupełnym spustoszeniem. Być może uprawniona byłaby nawet hipoteza, że (przy zachowaniu wszystkich proporcji) uczynił z niej symbol człowieczej tragedii pojęciowo zbliżony do Holocaustu lub Auschwitz.    Wołyń, jak sugerują nowe wiersze Roberta Kani, może zamanifestować się zawsze i wszędzie tam, gdzie zapanuje pogarda dla człowieka: na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej (Chodelka 1942), w Dhace (Almas), w Prusach Wschodnich zajętych  przez Armię Czerwoną (palenie 1945), pewnego listopadowego wieczora w stolicy Francji (Paryż 2015), w Srebrenicy około połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia (z Barańczaka. wołynie). Pojawia się na ekranie telewizora (przycisk). Zakrada się do życia małżeńskiego (z Lowella. wołynie). Infekuje miłosne – niegdyś – związki (po). Naprzeciwko zła stajemy bezradnie jednostkowi, skazani na niepewne wybory i przypadkowe sojusze (z Krynickiego. wołynie). Wszystkich zaś, jeśli nie zabija, to okalecza, dewastuje. Niemal każda stronica tego zbioru dopisuje nową pozycję do listy jego ofiar, którym  autorskie „ja”, niby medium, udziela głosu, ofiarowuje im przestrzeń strofy i swoją uwagę. Jednocześnie zauważa że każdy z lokalnych przejawów zła buduje odrębny kod, generuje osobną konfigurację znaczeń mało zrozumiałych dla postronnych (historia). Z dziejami bowiem trudno dojść do porozumienia. Nie spuszczają swych ofiar z oka. Gdy chwilowo srożą się gdzie indziej, wówczas nawet w miejscach,  które chwilowo pozostawiają w spokoju, przypominają się pozornie niewinnym doznaniem zmysłów (czereśnie).
  Znajdziemy tu wiersze żywo reagujące na aktualne wydarzenia ( zob. przykładowo poszukiwanie ciał). Dzień dzisiejszy traktuje poeta jak kontynuację dziejów nie zamkniętych ostatecznie póty, dopóki żyją jeszcze ich uczestnicy, tacy jak powstańcy warszawscy  (odyseja 1999). Czasem jego refleksja podprowadza czytelnika ku istotnemu pytaniu o to, jak zachowaliby się jego współcześni postawieni w obliczu wydarzeń, co niby „obce samoloty przekroczyły granice// (wyobraźni)” (pierwszego sierpnia roku dwa tysiące któregoś).
  Poetyka wołyni wydaje się wypadkową zainteresowań autora  zwięzłą, obrazową formą haiku oraz stylistyką ogólnie pojętej awangardy ufnej w moc syntetycznej metafory. Szczególnie zaś zaznacza się tutaj fascynacja językiem Nowej Fali, bliskim powszedniemu doświadczeniu i doskonale już sprawdzonym w wierszach zaangażowanych publicznie. 
Część swej drogi rozwojowej przebył Robert Kania w towarzystwie Ryszarda Krynickiego. To dobry „patron etapu”, nie mówiąc o tym, że również haijin. Spotkanie dwóch genetycznie odmiennych stylistyk dało w efekcie dykcję zdolną unieść ciężar nadzwyczaj trudnych tematów. 


Zob. także: recenzja debiutu tom Roberta Kani, Spot (2014).