sobota, 30 listopada 2013

Grzegorz Wróblewski: Gender, Wydawnictwo FORMA. Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, Szczecin 2013.

Zbiór swoich opowiadań uzupełniony tekstem dialogowanym, Grzegorz Wróblewski opublikował w serii ilorazy ironii. Ów iloraz w tym przypadku  jest  wyjątkowo wysoki. Autor Ciamkowatości życia wziął właśnie na ostrze światopogląd mieszkańców przesyconej rozmaitymi ideologiami, cywilizacji Zachodu. Obywateli lepszej Europy cechuje tu gotowość wyznawania każdej idei pod warunkiem, że będzie odpowiednio poprawna, a w swej poprawności szalona i uwolni ich od obowiązku przytomnej refleksji. Tym samym wpadają oni w pułapki ekologii (opowiadanie 800 dzikich gęsi i kot), konfrontują się ze złudą multikulti, schodzą na manowce feministyczne, dietetyczne. No i, rzecz jasna, seksualne. Zideologizowana, a równocześnie zbiologizowana społeczność, przeżywa ostry deficyt uczuć wyższych. Równie słabo radzi sobie z uczuciami niższymi. Jak gdyby jej członkowie wyzbyli się ambicji bycia istotami rozumnymi. Zapomnieli jednak, że człowieczeństwa nie można porzucić bezkarnie. Dlatego niektórzy są już postrzegani jako porcje białka, humanoidy, samce, samice (por. Leczenie domu). Tracą podmiotowość. Do myślenia służą im eksperci produkujący obowiązkowe poglądy opakowane najczęściej w pseudointelektualny, zwodniczy bełkot. Opisany przez Wróblewskiego nieład wzbudza abominację nawet jego uczestników. Wobec tego stanu rzeczy można jedynie: „Uparcie przebijać się w dżungli. Na własny rachunek. Samotnie i anonimowo.” (Wielki Erg Wschodni).                                                                                                             
Nie zawiódł  Wróblewskiego zmysł obserwacji. Jego czujne ucho wychwyci każdą frazę nadającą się na budulec dialogu albo pololigu, czyli ciągu nie powiązanych ze sobą, zasłyszanych wypowiedzi (zob. Lenox Avenue/ Macolm X Boulevard). Niezależnie od tego, czy sięgnie po konwencję fantastyczno-naukową (por. psychodeliczna Cllaaariiiis), czy też realizm przyprawi sporą porcją groteski, dialog staje się tutaj czynnikiem silnie energetyzującym całą narrację (Stypendyści). Jeśli wierzyć diagnozom pisarza – nie w przejściowym  impasie się znaleźliśmy, jeno w prawdziwych opałach.                                

Skrócona wersja omówienia przeznaczonego dla Dwumiesięcznika Literackiego „Topos”

środa, 27 listopada 2013

Chowanie noży w Dworku Sierakowskich (22.11.2013)

Daniel Bourne (po lewej) i jego polski tłumacz, Tadeusz Dziewanowski.
Poezja Daniela Bourne'a zaprezentowana zeszłego piątku na wieczorze autorskim zatytułowanym "Chowanie noży i inne wiersze" sytuuje się w dużej odległości do popkulturowego obrazu współczesnej Ameryki. Nie potrafi i zapewne też jeszcze nie chce rozstać się z obrazami codziennych zajęć zachowanym w dziecięcej pamięci, z postaciami tworzącymi lokalną społeczność, z zapomnianymi, a za sprawą poezji, odzyskanymi zdarzeniami. To wiersze ze szkoły Walta Whitmanna i Williama Carlosa Williamsa, po anglosasku przywiązane do konkretu. Aż dziw, że dotąd nie utorowały sobie drogi do polskiego czytelnika (choć sam poeta żywi dla Polski sympatię i całkiem nieźle włada polszczyzną). Być może czekały u nas na swojego odkrywcę. Dziś można już napisać, że się doczekały. Bo Tadeusz Dziewanowski ze swego zadania wywiązał się pilnie wczytany zarówno w poetyckie obrazy jak w swoistości wersyfikacyjne. Jeśli chcecie sprawdzić, czy mam rację, posłuchajcie załączonego nagrania, zapisano na nim oryginały w autorskim wykonaniu oraz przekłady w interpretacji tłumacza.


środa, 20 listopada 2013

Andrzej Grzyb, Miejsce na ziemi, i inne drobiazgi, Bernardinum, Pelplin 2013.

1.  „…ale czy Paryżem musi być mój pępek świata?” – pyta  narrator całkiem drobnych oraz troszeczkę dłuższych próz Andrzeja Grzyba chwaląc sobie zadomowienie w obszarowo dość szczupłej, acz pod wieloma innymi względami bogatej, przestrzeni Kociewia Leśnego. Tutaj ma swoją ojczyznę. Bynajmniej nie „małą”. W sam raz. Mieści ona wszystko, co potrzebne do spełnionego, niespiesznego życia. Myliłby się jednak ten, kto na tej podstawie zaliczyłby twórczość autora Niecodziennika pomorskiego  do modnej niegdyś prozy „korzennej”. Jej bohaterowie nie szukają swoich korzeni. Nie muszą. Dobrze je znają. Historię, która w tych okolicach chadzała często drogami odmiennymi niż w innych regionach kraju, pisarz taktuje jak oczywistą materię narracji; poniekąd jako należną część spuścizny po przodkach osiadłych w swym zakątku z dawna lub nawet od czasów niepamiętnych.                                                  Do świadomości opowiadającego tutaj „ja” fakt znalezienia własnego miejsca dociera w momencie dlań bardzo szczególnym, pewnej szpitalnej nocy. Zaraz zostaje przełożony na język liczb. „Moje miejsce na Ziemi  – czytamy w prozie tytułowej – to półkorytarz z pokojami od numeru czterysta osiemnaście do numeru czterysta czterdzieści jeden. Leżę w izolatce oznaczonej numerem czterysta dwadzieścia. Tyle zobaczyłem, kiedy wczoraj wieziono mnie na tomograf komputerowy”. Liczby wyprowadzają bohatera ze szpitalnej ciasnoty dalej – do miasta S. (Starogard Gdański?) i miasteczka C. (Czarna Woda?). Wspierają dążenie narracji do obiektywizmu. Bowiem proza Grzyba konkretem stoi. Szuka tego, co sprawdzalne,  komunikowalne. Traktuje je jako punkt wyjścia zabiegów kreacyjnych. Bez konkretu, ani rusz. Choćby nie wiem co. Taki charakter zachowuje  nawet wtedy, kiedy narracja wychyli się w stronę metafory czy alegorii (Okno na drogę).

2. Kociewska, borowa ostoja przynależy do Północy, krainy zaczynającej się w dorzeczu Brdy i Wdy, kończącej się hen, na Nordkappie. Tutaj najważniejszą pora roku wydaje się jesień. Aby ją poznać, należy wejść w bliski kontakt z naturą, dziwić się jej i zauważyć, że  ona także dziwuje się człowiekowi (zob. okno na podwórze). Należy ją przewędrować pieszo. Albo przepłynąć kajakiem. Po drodze zaś wszystko trzeba skrupulatnie zapamiętywać. Sporo zatem w tej książce partii opisowych, czy wręcz osobnych tekstów przypominających pejzażowe szkice kreślone zawsze w taki sposób, iż wiadomo, że za jednym opisanym porankiem stoją takich poranków dziesiątki; poranków bliźniaczych, streszczonych w ten szczególny, tak prawdziwy, że wart opisania.                                                                                                            Pomorska natura pozostaje nader gościnna tak dla żywych: wędrowców i filozofujących łazików; jak dla umarłych. Tych drugich przygarnia cierpliwie, nie pytając kto zacz i za czyją sprawę wojował: „O, widzisz ten kopczyk brzozowym krzyżem? Niektórzy mówią, że tu pogrzebano żołnierza napoleońskiego, inni mówią, ze leży tu eden z partyzantów Yorka, są też tacy, którzy twierdzą, że to dezerter z Wehrmachtu, jeden z tych, co nie chciał wrócić z urlopu  na front wschodni, jeszcze  inni, ze leży tu sołdat sowiecki zastrzelony przez enkawudzistę za gwałt na Polce. Wojny pomieszane, żołnierze, wojny, tylko śmierć prawdziwa.” -  powiada jeden z bohaterów opowiadania przetartym szlakiem.
Narrator tych tekstów unika metropolii. Jedyny wyjątek robi dla Gdańska. Uczynił go  tłem magiczno-teatralnej relacji ze spotkania autorskiego (poeta czyta wiersz o barbarzyńcach) oraz opowiadania o jednym dniu życia Mola, postaci na wskroś niewyjątkowej. Przywołał potem  nadmotławską  legendę ze szczęśliwie zakończonym wątkiem miłosnym (gdańskie miłowanie). Odbył krótki spacer alejkami oliwskiego ogrodu. Prędko nacieszywszy się miejską wycieczką,  powraca do swego matecznika.    

3. Jak gdyby się obawiał, że pod jego nieobecność coś lub ktoś zniknie z jego partykularza, albo popadnie w zapomnienie któraś z tutejszych wartości stanowiących jego fundament. Bez obaw. Wszystkie pozostały na swoim miejscu: punktualność nakazująca pilnować czasu, praktycyzm skłaniający ojca narratora, żeby sprawdził, czy „w zastoinie nie ostał się jakiś szczupak albo węgorz, a gdyby tak było, złapałby te ryby do wora i zabrał” (spacer). Oraz szacunek dla starszych, którzy, jak babcia Marianna potrafili śpiewaniem godzinek przeprowadzić dom przez „marznące deszcze, śnieżyce i mrozy” (porzucone początki) lub jak blisko stuletnia pani Władysława, świadek radykalnej przemian świata, wbrew którym ocalał zapach jabłek bardziej nawet trwały niźli jabłoń, co je rodziła. Prócz cnót zdarzają się tu i niecnoty, wręcz zbrodnie. Absurdalne, niezrozumiałe zarówno dla postronnych świadków jak dla samych sprawców. Niektóre stanęły już przed trybunałem historii (sąd najwyższy) inne – oczekują na wyrok (zabić pentliczka). Zauważymy tu też ludzi zmarginalizowanych, zabłąkanych na bezdroża losu (z biletu parkingowego). Wchodząc pomiędzy nich, oddalamy się od mitu lokalnej idylli tak chętnie eksploatowanego przez prozę nostalgiczną.


4. „Otwieram oczy. Tworzę opowieść. Opowiadam sobie (…) Może jutro, może kiedyś opowiem ją temu, kogo spotkam.” – mówi narrator, przedkładający naoczność ponad czystą imaginację. wiekowej pani Władysławy, że całego życia opowiedzieć niepodobna (podróż w niepamięć). Poprzestaje przeto na fragmencie, w którym może się skupić całe aktualne doświadczenie. Na poniechanym (chwilowo?) początku albo na wrażeniu tak jeszcze świeżym, że nosi w sobie ledwie zapowiedź wielu innych momentów, cudownych, dramatycznych, zamyślonych. Dlatego trzeba je zanotować możliwie dokładnie, aż do momentu, kiedy wyczerpie się zapas konkretów, względnie intuicji. Potem może trzeba będzie zostawić całość w formie zalążkowego mikrogramu (nie bez powodu w roli motta do tej książki występuje wyimek z miniatur Roberta Walsera), który potencjalnie może się rozwinąć w nowe opowiadanie, esej, felieton, anegdotę, ironiczną humoreskę. Lecz na razie wiele z tych zapisków jest tym czym jest i dobrze im z tym. Czytelnik również nie powinien narzekać. 

Warsztatowa wersja tekstu przeznaczonego do publikacji  w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".

środa, 13 listopada 2013

"Lech Bądkowski.Obrazy z życia."


Z powodów generacyjnych, czyli całkiem obiektywnych, nie zdążyłem poznać zmarłego przed prawie trzydziestu  laty Lecha Bądkowskiego. Czego do dziś żałuję, bo autor "Odwróconej kotwicy" należy do tych, którzy najsilniej kształtowali rozumienie pomorskości, ukazując ją jako pewien fakt nie tylko etniczny, ale i kulturowy. Dlatego obecność na wernisażu rysunków przedstawiających biografię pisarza w formie komiksu uważałem za swój czytelniczy obowiązek. 
Bohater spod Narviku, pierwszy doradca robotników w strajkującej Stoczni, nawet w komiksowym ujęciu, pozostał postacią wielowymiarową. Bardziej niż wszystkim innym okolicznościom zawdzięczamy to studyjnemu  podejściu do tematu, zaprezentowanemu przez każdego z sześciorga młodych rysowników, artystów o pewnej kresce i dynamicznej wyobraźni. No i najważniejsze: każdy z nich doskonale opanował sztukę trafnego skrótu, pozwalającą z historycznej perspektywy ogarnąć okiem epoki, na które życie Bądkowskiego przypadało - zwłaszcza gęsty od wydarzeń początek lat osiemdziesiątych. Zastosowali nadzwyczaj nośną formę przekazu, która może się okazać znakomitym wstępem do lektury powieści Bądkowskiego. Tym bardziej, że wznowiono właśnie powieść "Połów nadziei" w jej autorskim, wolnym od cenzorskich ingerencji kształcie. Narracyjnie osadzoną wprawdzie w pomorskim kontekście, ale w swoim przesłaniu kontekst regionalny przekraczającą. Kto chciałby się co upewnić co do jej wartości, niechże posłucha rekomendacji, jakiej udzielił  jej Paweł Huelle.


środa, 6 listopada 2013

Xawery Stańczyk, Skarb piratów, Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2013.

Poetycka persona wierszy Xawerego Stańczyka robi wszystko, abyśmy przypadkiem nie pomyśleli, że młódź nasza niewinną jest. Zastanawiam się tylko, skąd w tym chłopcu (podmiot Skarbu piratów wygląda na znacznie młodszy niż metryka autora – rocznik 1985) taka wiedza na temat natury zła? Najeżony, nastroszony – straszy otoczenie. W rytmie rapu poucza adresatkę początkowego wiersza: „Wiesz, co się liczy, szacunek ludzi ulicy,/ kasta miasta, master, z tego się nie wyrasta/ a jak to cię przerasta, to się idź pochlastać, basta!” (Piekło). Kilkanaście wersów dalej objaśni: „piekło nie polega na cierpieniu,/ lecz na zadawaniu cierpienia. Bez litości.” (tamże). Swoim złem się napawa. Nie podchodź, nie dotykaj niedotykalskiego! W przerwach kontempluje swoją sytuację nieszczęśliwego pośród innych nieszczęśliwców płci obojga (Dark water). Niekiedy uwzniośla się swoim cierpieniem. Na ogół jednak przyznaje się do emocjonalnego pokrewieństwa, a to z ogrem-pechowcem – bohaterem dobranockowej kreskówki (Toadie), a to z białym misiem opiewanym w discopolowej piosnce. Milsza mu widowiskowa dezintegracja niźli żmudne podnoszenie się z upadków (Rozpad). Subkulturę emo traktuje niezbyt serio  (Słabe), Nie zamierza cierpieć stadnie. Swoje miejsce, swoją ideę przewodnią, swój barwny styl życia odnajduje daleko od centrów czy mainstreamów, zasila szeregi prekariuszy, ludzi niepewnych jutra: Prekariat na zielonej, śmieciowej wyspie,/  pirackie rejsy, prosto w oko sieci, surferów w kolorowych pokojach/ wynajmowanych na szaro./ Wdzięk niekonsekwencji,/ by tańczyć na zerwanych łączach tęczy” (Niemądre, ale fajne wiersze).

Skąd wzięła się taka postawa? Po części z obserwacji znaków czasu, o czym jeszcze za chwilę. Motywuje ją także lęk przed dorastaniem, ściślej – przez wmanewrowaniem w dorosłość (por. Kolejny tom wykładów Michaela Foucault) przez jakąś złowrogą siłę. Dlatego najlepiej zakląć ją wierszem wzmacnianym bluzgami. Albo też zadeklarować się jako osobisty wróg publicznego porządku, ładu i składu.  I dalejże epatować burżuja! Z braku burżuja można wziąć na celownik całkiem sympatyczną panienkę zatrudnioną w korporacji   (Robaczki). Zastanawia mnie wszakże, że tak przenikliwy w kwestiach krytyki społecznej poeta, gdy podejmuje problematykę polityczną,  zaczyna żonglować przewidywalnymi stereotypami; czuje się w obowiązku przypomnieć o tradycyjnym polskim” antysemityzmie  oraz obśmiać katastrofę smoleńską tudzież prezesa pewnej partii, posiadacza kota. Jak godzi fajnopolacką eksploatację tych klisz z deklaracjami o kontrkulturowej, anarchistycznej, niezawisłości własnego światopoglądu (Demonstracje),  pozostaje zagadką.  

Doceńmy wszakże jego wiersze około-miłosne. Ich metaforyka zachowuje ekspresyjność, artykulacja się jednak uspokaja. Wtedy do głosu dochodzi melancholia rozstań (Którą mam) albo pragnienie czułości (Pocałunki). Taki szorstki liryzm, bardziej do mnie przemawia niż rozgadane tyrady, efektowne za sprawą brawurowych nawiązań do poszyj autorów rozmaitych (przykładowo:Władysław Broniewski, Krzysztof Kamil Baczyński, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Julian Tuwim, Bruno Jasieński) . Zręczny ze Stańczyka majsterkowicz. Montażu wiersza Poor little rich girl (składam wiersz z twoich słów) mógłby pozazdrościć sam Adam Słodowy.  Dlatego ma Stańczyk chyba większą szansę sprawdzić się jako liryk niż jako publicysta.   

Warsztatowa wersja większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"