środa, 29 stycznia 2014

Dom olimpijczyka po raz drugi

Przed kilku laty, w zupełnie innym miejscu,  opisywałem dom, gdzie wychowywał się Bronisław Malinowski, lekkoatleta, złoty medalista na Olimpiadzie w Moskwie (1980). W ostatnim czasie ponowni odwiedziwszy jego rodzinne okolice, stwierdziłem ze smutkiem, że w Rulewie, ginie o nim pamięć, czego dowodem jest nie tylko zaniedbane obejście, ale i brak pamiątkowej tablicy. Oczywiście, jeden z najwybitniejszych Pomorzan ma swój pomnik przed grudziądzkim Stadionem Centralnym. Ale czy nie zasłużył na wdzięczność również po kociewskiej, zachodniej, stronie Wisły? 

sobota, 18 stycznia 2014

Piotr Stankiewicz, Elementarz, MaMiKo, Nowa Ruda 2013.

Poezja Piotra Stankiewicza potrafi zauważać rzeczy przeoczone. O przeoczenie, wiadomo, najłatwiej w tłumie. Chociażby na Times Square, gdzie uwadze ujść może nawet oś kosmosu, pępek ziemi. W tych uważnych, wrażliwych wierszach  manifestuje się spór pomiędzy realizmem a złudnością postrzegania. Ich podmiot,  świadom że nie może ostatecznie rozstrzygnąć tej kontrowersji na korzyść żadnej ze stron, oddawszy sprawiedliwość zarówno zwolennikom twardych faktów i obiektywnych reguł (por. wiersz Stało się) jak amatorom nietrzeźwych szaleństw („należy mieszać napoje nałogi i następstwa rzeczy/ należy przepijać jedne drugimi” – z wiersza Kawa, Red Bull i inne napoje), zaproponował kompromis: „póki my żyjemy// wino mieszajmy w proporcjach jak należy/ jedna część wina/ dwie części wiosny” (Z myślą o Kazimierzu Wierzyńskim). Równie ciekawy jak konkluzja rozważań, jest sposób dochodzenia do niej przedstawiony w sąsiadujących ze sobą wierszach Teoria poznania. Półżartem. i Teoria poznania. Półserio, będących skróconymi traktatami epistemologicznymi. W drugim z nich przejawia się potrzeba jednoznaczności poznania. Chęć spisania kompletnej listy bezpiecznych, niezaprzeczalnych definicji; stworzenia atlasu świata „bez tajemnic wyrwanych stron/ białych plam czarnych dziur […] żeby prowadził i objaśniał/ wskazywał drogę/ przez naszą powszednią plątaninę/ ciemną a wspaniałą//  w której nie wiemy/ do jakich krajów tęsknimy/ o czym śnimy/i huk czyich bębnów// narasta”. Co do prawdopodobieństwa zaistnienia takiego atlasu, nie żywi poeta poważniejszych nadziei. W pojedynkę wodzi się i wadzi z rozmaitymi, zawsze natrętnymi i złośliwymi odmianami banału, raz po raz stającymi mu na drodze. Z banałem domowym i banałem weekendowym, po którym „wracamy/ pod pręgierze wyrzutów/ w wytarte objęcia/ kolein” (City break); z banałem poniedziałkowym (Chłodna 25),  banałem podhalańskim (W górach). Pewnie dlatego z rzadka zaprzątają poetę problemy poważniejsze, takie jak na przykład zanik wyobraźni religijnej (Widzenie z malowidłem) lub przedawnianie się mitologii (Zero night stand). Rozczarowany do polityki (Republika) wybiera dumną postawę outsidera. Na razie cyfrowego. Odciął się od komunikatorów i wirtualnych społeczności, tłumacząc: „stronię od was/ by wyjść między wami/ na kogoś// wracam między was/ żeby pokazać/ że mogę nie wrócić” (*** „kiedyś/ musiałbym być eremitą”). Tę deklarację suwerenności proponowałbym traktować serio. Ociepla ją jednak umiejętność wydobywania humoru z nagłych sytuacji (zob. Haiku na opak) albo dostrzega bliskość socjalnych więzi w okolicznościach cokolwiek mroźnych (Arktyczne powietrze znad Skandynawii). Stankiewicz całkiem zgrabnie obrabia surowe tworzywo wrażeń. Umie sobie poradzić ze wspomnieniami końca dzieciństwa (Syzyfowa praca) lub z nostalgią wyobrażeń o roku „pańszczyźnianym gomułkowskim” i przebojach „Filipinek” (Batumi, ech, Batumi…). Poetyckie rzemiosło opanował na poziomie – nomen omen – elementarnym.  Dopracowania wymagałyby pointy, tutaj często rozpraszające energię tekstu miast w finale tekstu zatrzymywać ją i koncentrować . Przydałoby się poecie sięgnąć czasem do słownika. Przykładowo – po to, by się przekonać, że rzeczownik „katakumby” ma jedynie liczbę mnogą. W sprawach gramatyki nie radziłbym zdawać się na inspirację muz.                   

Warsztatowa wersja omówienia przeznaczonego dla Dwumiesięcznika Literackiego "Topos"

sobota, 11 stycznia 2014

Mateusz Maciej Kolbus EC, Znak w Popiele, Wydawnictwo „Bernardinum”, Pelplin-Bieniszew 2013.

Z noty na ostatniej stronie okładki dowiadujemy się, ze autor od blisko dekady jest  pustelnikiem w eremie kamedułów. Po przeczytaniu tego, obszernego nie tylko jak na debiut zbioru, można jednak dojść do wniosku, że nawet życie podległe ścisłej regule klasztornej nie musi oznaczać całkowitego odwrócenia się od świata. Skutkuje jednak postrzeganiem go pod całkiem nowym kątem, umieszczaniem go w innych niż dotąd kontekstach (por. wiersz Złoty wiek). Postawę podmiotu lirycznego kształtuje zawierzenie Mądrości Bożej reprezentującej pozytywny pierwiastek żeński.  
Duchowość poezji Kolbusa liczy się z dramatyczną naturą istnienia. Zaważa trudność docierania do Boga – Innego, którego moc może się objawić zarówno temu, kogo porywa ogrom mistycznej wizji, jak i temu, kto tkwi właśnie w pułapce niemocy (Codzienność). Poezja Kolbusa opowiada o  przeżywaniu Boga-Emmanuela, skupionym wokoło Eucharystii jako prawdy prawd (Serce dnia), ześrodkowującym całość doświadczenia bóstwa, co nawet dla najbardziej żarliwych wciąż pozostaje tajemnicą, splotem paradoksów.    
Język najbardziej wizyjnych wierszy z jego emfazą i pogonią metafor może się wydawać nieco nadekspresyjny. (Przykład: „Miły jest mi ten podwójny pryzmat łona/ z których jeden bez skalania ani smugą czysty/ czyni wszystko, by  osłodzić cierpkość Oddzielenia./ Drugi ma nabrzmiałość wzdętej wilgocią gruszy, / i tak bardzo kocham jego obolałe wnętrze/ które niemal po szyję się zanurza; biedne.” – z wiersza: Nienarodzone). Załóżmy jednak, że jak każdy mistyk, podmiot Kolbusowej poezji stara się wypowiedzieć to, co możliwości języka przekracza (por. Fragment, czego się nie da powiedzieć.
Cenię wszystkie jego starania płynące z autentycznej gorliwości ducha. Doceniam odwagę debiutowania poezją metafizyczną. Aczkolwiek za znacznie ciekawsze uważałbym teksty silniej oparte o doświadczenie rzeczywistości zamieszkałej zarówno poza klasztorną klauzurą (Miejska powiastka) jak i wewnątrz niej (Czas sadzenia). Cechuje je większa przejrzystość w  literackiej komunikacji uważana za jedną z ważniejszych cnót. Dostaje tym wierszom pokory. Prostota dykcji pomogłaby je znacznie udoskonalić. 

Skrócona wersja omówienia przeznaczonego dla Dwumiesięcznika Literackiego "Topos"

sobota, 4 stycznia 2014

Łucja Dudzińska: z mandragory, Stowarzyszenie Literackie im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Łódź 2013.

Przez wiersze Łucji Dudzińskiej wartko płyną mocne strumienie obrazów. Tylko się w nich zanurzyć i płynąć, płynąć wraz z nimi, gdzieniegdzie docierając do gruntu, do dna, a może do sedna, ruchliwej materii, która dopiero teraz natrafia na swoją formę, lub ostatecznie degraduje się, gdy „Przeszczepy szczęścia, które się nie przyjęły,/ odpadają od kości, razem z żywą tkanką” (Dno). Płyniemy w ciemno, płyniemy w ciemne. Po chwili snu przytomniejemy i widzimy, że w tej pozornej entropii pracuje jakaś energia zmierzająca do porządkowania skojarzeń i spostrzeżeń. Energia? A może magia, nad którą  absolutną władzę sprawuje podmiot-szamanka, podległa, jak się można domyślać, jedynie miłości (zob. Czary. Niech się toczy). Zastanawia już sama kreacja podmiotu. Liryczne „ja” pewnie nawiguje pomiędzy światami żywych i umarłych, łączy wielkomiejskie asocjacje z egzystencjalnymi dywagacjami; a temu, co „Błądzi po cudzej stronie jak modlitwa/ niewysłuchana do końca.” (Przepływy. Idealizm) służy za medium. Godzi się z dziecięcymi zapamiętaniami, nawet tymi przykrymi (Skórka. Gdy jego nie ma). Funkcjonuje w symbiozie ze złudą albo sennym zwidzeniem (Przeżycie). Nie lęka się wyobraźniowych dysonansów (Bogactwo duszy. Schizofrenia). W intymnym muzeum gromadzi dawne sekrety (zob. Kolekcja. Znaki). Tajemnice są jej domownikami na takich samych prawach jak powszednie nawyki i rutyna codzienności, która czasem niespodzianie przechodzi w obrzęd braterstwa krwi (Świadomość). Osiągnąwszy zaś  stan szamańskiego transu zyskuje kontakt z przyszłymi wcieleniami (Reinkarnacja). Dziw bierze, że przy całym zagęszczeniu symboli i struktur, przy nader zmiennym przebiegu dyskursu oraz ustawicznych przesunięciach perspektyw i horyzontów, poetka zachowuje szerokie spojrzenie (por. Równo(od)ległość). O krok od chaosu, fragmentaryczne wizje, zwielokrotnione refleksy (Szósty zmysł) układa w odrębny mikrokosmos.    
Oryginalna – również stylistycznie i formalnie – poezja Dudzińskiej chciałaby niekiedy określić swój związek z literacką tradycją. Czyni to w sposób osobliwy: nadbudowuje wiersz nad cytatem (np. z C.K. Norwida), który w innym układzie graficznym byłby mottem. Pozwala, aby wiersz przejrzał się, może wybrzmiał, w przywołanym wyimku. 
Sprzeczność pomiędzy ekstazą a poczuciem niedosytu debiut Łucji Dudzińskiej rozwiązuje zawsze na naszą korzyść.  


Skrócona wersja omówienia przeznaczonego dla Dwumiesięcznika Literackiego "Topos"

środa, 1 stycznia 2014

Notacje 2013 (2)

16/06
Przypomnienie nie wiadomo skąd. Kiedyś hodowałem drzewko pomarańczowe. Za doniczkę służyła mu puszka po piwie przemyślnie pozbawiona wieczka przy pomocy otwieracza do konserw.

22/06
1. Redagowanie cudzych tekstów bywa lekcją pokory.  Bo ma się czasem niemal pewność, że daną rzecz samemu  napisałoby się znacznie lepiej. Ale tekst, nad którym pracujemy, trzeba przyjąć takim, jakim jest. I podążać za myślą autora, nie szukając swego.

2.  Kolejny temat do przemyślenia. Natura i obłęd nieodżałowanego Zygmunta Kubiaka. Ciekawe, na ile ten esej koresponduje ze stanem ducha współczesnego Europejczyka dotkniętego dziś skutkami fałszywej lewicowej antropologii, trochę podobnymi do tych, które przez dekady deprawowały umysły poddanych w komunistycznych satrapiach.


24/06 
Oglądam i czytam informacje o awanturze, jaka wybuchła wkoło wrocławskiego wykładu prof. Baumana. Zastanawiam się, jakich metod użyją hunwejbini tolerancji, aby wbić wszystkim do głowy jedyne słuszne, czyli lewacko-liberalne poglądy. Bauman – Heideggerek PRL-u?

04/07                                                                                                                         1.Smutek rozproszenia. Uciec z duszą na listek...

2. W samochodzie słucham audiobooka z powieścią Jerzego Pilcha "Wiele demonów". W tej prozie stylistycznie brzmiącej tak, jakby Gombrowicza pomieszać Schulzem, czuje się obecność Złego hulającego po luterskiej dziedzinie.

3. Popołudniowy deszcz. Krople odbijają się od asfaltu leniwie, jak gdyby bez przekonania.

13/07    
1. Jeszcze o demonem podszytej powieści Jerzego Pilcha, czarnej luterskiej grotesce. Po jej przeczytaniu zdecydowanie lepiej się rozumie, dlaczego Reformator na zamku w Eisenach rzucił, tyleż przerażony co pewnie zirytowany natarczywością Złego, rzucił w niego kałamarzem.

27/07            
1. Był już czymś, co nauczyło się milczeć.

2. Drobne przedmioty: szpilki, guziki, części zabawek, pionki gier, szklane kulki, znajdowane w szparach podłóg, za starymi meblami. Są świadkami życia, umieją przekonać emocje szybciej niż solenne archiwalia.

28/07 [Kaszuby]                                                                                                          1 Łupiny po tekstach: fiszki, zapiski, korekty.

2. Niedzielna poobiednia wieś w napięciu czeka na burzę jak student na trudny egzamin.

03/08 [Puszcza Białowieska]                                                                                           Rezerwat pokazowy żubra, do którego drałowaliśmy przez puszczę cztery kilometry w jedną stronę, nie zwiódł moich oczekiwań. Więcej — przeszedł moją wyobraźnię rozległością już nie zagród, ale całych sektorów dla jeleni, żubroni i samych żubrów. Te ostatnie jakby od niechcenia pozowały turystom do fotografii. Ba, miałem wrażenie, że żubrze stadko wyznacza któremuś ze swoich członków swego rodzaju dyżur fotograficzny. Osobnik, na którego przypadła kolej, spaceruje blisko ogrodzenia, skubie trawę nie zważając na trzask migawek, podczas gdy cała reszta ma czas na swoje sprawy, do których absolutnie nie wypada mieszać publiczności.

11/08  [znowu Kaszuby]                                                                                                        
1. Krystyna Lars: Naprawdę żywe jest tylko/ miejsce nieistnienia/ otwarte po zniknięciu duszy.
      
2. Język jako psychotrop.

21/08
Na przedostatnim tego roku pelplińskim koncercie czekał mnie dodatkowy bonus: zwiedzanie z panią konserwatorką przestrzeni za Ołtarzem Mariackim, gdzie od tyłu można było oglądać jedną z najcenniejszych pereł polskiego malarstwa – słynny "Pokłon pasterzy" Hermana Hana,  namalowany na grubej dębowej desce, idealnie prostej, jak w chwili jej montażu, czyli około roku 1620. Potem, zapaliwszy halogen, przez dobry kwadrans studiowaliśmy typy antropologiczne bohaterów obrazu, dochodząc wspólnie do wniosku, że takie figury i twarze można dziś jeszcze spotkać w mojej rodzinnej okolicy. Bo niby gdzie miał malarz szukać swoich modeli? Malował tych, których widział dokoła siebie – jak chodzą za pługiem, handlują na straganach, piją piwo po karczmach, modlą się po klasztorach i żebrzą na odpustach.  Rasowe mieszanki słowiańskich Pomorzan i ich germańskich sąsiadów z północy. Sam zresztą jestem taką mieszanką i czuję, że dosyć szybko byłbym się z nimi dogadał. 

23/08
Nauczyłem się, że gdy prowadzę wieczór autorski, powinienem się strzec nawet najbardziej nieśmiałych  prób polemizowania z bohaterem spotkania, zwłaszcza jeśli jest on literacką gwiazdą. Publiczność będzie po stronie gwiazdy, choćby ta plotła piramidalne bzdury.

03/09
Rose Ausländer (1913–1988)

Najpiękniejsze

Uciekam
do twego czarodziejskiego namiotu
miłości

w oddychającym lesie
gdzie czubki traw
składają ukłon

bo nie ma
niczego piękniejszego