sobota, 18 listopada 2017

Wit Pietrzak, Stabilne, SPP o. w Łodzi, Dom Literatury w Łodzi, Łódz 2016.


0. Pierwszy raz przeczytałem ten szczupły zbiorek pomiędzy krańcowym przystankiem miejskiej kolejki w Gdańsku a gdyńskim dworcem. Kolejka, jak zawsze ostatnio, ruszyła z opóźnieniem. Więc lektura trwała jakiś kwadrans dłużej. I tak za krótko. Debiut Wita Pietrzaka zasługuje na zdecydowanie więcej uwagi.

1. Pietrzak: doktor habilitowany, anglista, uczeń Jerzego Jarniewicza. Gdybyśmy dali się zwieść stereotypom poezji tworzonej przez akademików, wówczas moglibyśmy się tu spodziewać wierszy erudycyjnych względnie kunsztownych. Na stronicach Stabilnego dominuje jednakże przejrzystość, komunikatywność dyskursu, niekiedy skręcającego w stronę nonszalanckiego, dowcipnego rymowania wzbogaconego finezyjnie napomknieniami intertekstualnymi (zob. Na miłość). Swego doświadczenia filologicznego nie marnuje Pietrzak na klecenie wykładów wygłaszanych mową wiązaną. Jego profesjonalizm przejawia się zgoła inaczej – w zainteresowaniu językiem jako medium i materią poezji. Dlatego od razu deklaruje, czego chce i – bodaj wyraźniej – czego nie chce. Wali prosto z mostu: „bo za anemiczność i masturbanctwo to ja/ dziękuję.”. Tym charakterystycznym cytatem zamyka wiersz Poeta niechcący. Wybaczcie, Mili Czytelnicy, zupełnie nie wierzę w deklarowaną przez Pietrzaka mimowolność poezjowania. Gdyby było tak w istocie, nie znaleźlibyśmy w tym tomie tekstów zawierających dociekania autotematyczne, ściślej, koncentrujące się na językach poezji, które równie dobrze może stanowić produkt procesów quasi-technologicznych (De artificio poetica) jak wynik objawienia, rewelacji wstrząsającej umysłem oraz procesami fizjologicznymi (Rozpiska); w warunkach domowych poezję da się nawet pozyskać kulinarnie, wszak „Język, niezwykle prężny mięsień, zazwyczaj/obojętny na indeksy glikemiczne, tuczy/ podlewając oliwą jak świnię na rożnie/ po to, żeby – gdy dojdzie – zaserwować go/ efektownie, nieodzownie/ z jabłkiem zatkniętym w pysku” (Wielka wcinka). Skosztowałem owego rarytasu i wiecie co? Choć trudno jeszcze ściśle ustalić jego wartość odżywczą, wcale smaczny.

2. Siłą tych wierszy jest bardzo osobista refleksję nad sprawami i wydarzeniami nieobojętnymi emocjonalnie. Takimi, co „mrowią pod powiekami”, dotykają do żywego, niepokojąco zastanawiają (Paciorki z Ikei). Albo nad takimi, które wypływają na powierzchnię pamięci nacechowanie trudnym ongiś do określenia smutkiem wspomnienie o towarzyszu z boiska (Domy dzieci) lub poczuciem niezrozumiałego niegdyś zawodu (Bogna). Widziane okiem dziecka albo opowiedziane potocznym stylem sztubackiej narracji dopiero teraz wyjaśniają lub aktualizują swój sens. Język okazuje się w takich przypadkach tworzywem wysokogatunkowym, o ustabilizowanych parametrach użytkowych. Równie przyjazny i funkcjonalny wtedy, kiedy przychodzi poecie wymodelować w nim metaforę roz-spajających się i popadających w bezznaczenie pojęć oraz całkiem materialnych bytów (zob. Nieoznaczone) albo zrelacjonować anegdotyczne spotkanie z rodakiem w Royal Albert Hall (por. Małe ojczyzny na sprzedaż). Nadaje się też do tego, aby za jego pomocą przemyśleć istotę komunikacji albo – i to jest chyba miara jego jakości – sformułować miłosne wyznanie (Wszystkie moje fikcje).

3. „Raz wreszcie udało mi się wygrać”… – tak rozpoczyna Pietrzak jeden z najciekawszych pomieszczonych w tym tomiku tekstów. Zbytek skromności. Wierszy zwycięskich znajdziemy w tym późnym, było nie było, debiucie zdecydowanie więcej.

4. Tylko, do licha, co to jest „ćtapka”? Może właśnie to, co padało za oknem spóźnionej kolejki z Gdańska do Gdyni? Ale może miał poeta na myśli całkiem inne, acz równie deprymujące zjawisko meteorologiczne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz