Zanim
wczytamy się głębiej w debiutanckie wiersze Elżbiety Olak, ich autorka uprzedzi
nas, że będą one skapywały, sączyły się powoli. Ale już dwie stronice później
przeżywamy zaskoczenie, zauważywszy, że jej poezja przemawia monologiem często
wartkim i w najciekawszy sposób kobiecym. Zrazu stawia nas pośrodku baśni, w
scenerii nocnej, gdzie niezmiennie rozgrywa się widowisko życia pojmowanego
całkiem dosłownie, biologicznie, spektakl, którego jesteśmy zaledwie
milczącymi, postronnymi widzami. Tę sytuację uważa poetka za właściwy model
relacji człowieka z jego naturalnym otoczeniem, gdyż za jego sprawą samotne
przeżycia otacza łagodna otulina nastroju, refleksji. Nadto w takim otoczeniu
istnieje szansa dopełnienia egzystencjalnych braków lub ich zracjonalizowania,
na przykład wytłumaczenia sobie dlaczego, że pełnia szczęścia należy do
zjawiskiem rzadkich. Jednak rozpoznanie takie zupełnie poetki nie
unieszczęśliwia. Przeciwnie – budząc niedosyt, motywuje do udoskonalania tego,
co zostało nam dane z całą przyrodzoną ułomnością i usterkami, przeto może
bardziej za-dane niż zwyczajnie dane. No i pełnia szczęścia słabo przysłużyłaby
się poezji, bo, jak sądzi debiutantka, życie byłoby poniekąd ewidentne, zaś
wobec braku cierpień, różnorakie analizy oraz komentarze do naszej kondycji
całkowicie straciłyby sens (zob ***, „Dlaczego nie pisałam…”).
Argumentacja taka przekonuje; zwłaszcza że również w obliczu znacznie
dotkliwszych, przy tym gwałtownych, porywów ducha radzi opanowane wykonywanie
czynności rutynowych oraz pożytecznych. Nawet do aktów desperacji, należy się
przygotować starannie i pracowicie, by potem, z pełnym rozmysłem, stracić
zmysły.
Z wierszy Elżbiety Olak wyłania się postać coraz bardziej świadoma siebie. Łatwo to zauważyć wtedy, gdy przyznaje, że czasem biorą w niej górę instynkty, że zwycięża w niej natura – najdosłowniej – zwierzęca; długo utrzymywana w ryzach, jednakże czasem wymykająca się spod kontroli, odwracająca ją od człowieczej społeczności, uważanej wtedy za nieautentyczną; stwierdza wówczas: „Zwilczałam. Głosy mi straszne,/ Czuję zapach, który je niesie./ Nie mogę czekać. Stado jest mi potrzebne/ Umiarkowanie. Nie dla mnie/ Ludzkie przyjemności./ Bardziej wyczuwam, niż widzę./ Kieruję się znakami w ciszy./ Zawracam nagle,/ Oni nie wiedzą dlaczego.” („***, Zwilczałam. Głosy mi straszne…”). Dalej czytamy: „Jest we mnie zwierzę/ Chłodnymi łapami/ Przydusza gardło/ Stroszy włosy/ Wystraszony wielki ptak/ Tylko uszy wystają czujnie/ Jak u zająca/ Dzikie/ Wytresowane/ Ale nieoswojone” („***, Gdzie jest we mnie to…”). Dawno nie czytałem wyznań, które odważnie eksponują to, co pierwotne, unikając przy tym ekshibicjonizmu. W parze z tą niepospolitą zaletą, idzie chęć życia uważnego (mindfulness!) lub zamiar łapczywego chwytania czasu zaklętego przez wrażenia (zob. „***, Już nie pozwolę żadnej chwili…”). Kierując się instynktami, równie zachłannie tekstowe “ja” łowi czułość, traktuje jak łup, jak trofeum. Ostatecznym zaś wyznacznikiem skuteczności łowów okazują się oznaki namiętnego przywiązania ze strony upolowanego obiektu uczuć. Jej miłość, zna wzloty, kiedy zbliżenie staje najbardziej ścisłe oraz upadki, kiedy musi się zadowolić jedynie niknącymi po niej resztkami (Pusta miska). Trwa przy uczuciu wchodzącym w fazę terminalną (***, Miłość/ powoli nam umiera…”).
Elżbieta Olak lubi być poetką. Poezja zaś wyraźnie lubi ją za warsztatową pracowitość zauważalną choćby po konsekwentnym rozwijaniu początkowego zamysłu w spójną, sugestywną metaforę (Lalka). Debiut, co prócz sympatii do autorki, budzi spore zaufanie do jej, napiszmy wprost, talentu.
Z wierszy Elżbiety Olak wyłania się postać coraz bardziej świadoma siebie. Łatwo to zauważyć wtedy, gdy przyznaje, że czasem biorą w niej górę instynkty, że zwycięża w niej natura – najdosłowniej – zwierzęca; długo utrzymywana w ryzach, jednakże czasem wymykająca się spod kontroli, odwracająca ją od człowieczej społeczności, uważanej wtedy za nieautentyczną; stwierdza wówczas: „Zwilczałam. Głosy mi straszne,/ Czuję zapach, który je niesie./ Nie mogę czekać. Stado jest mi potrzebne/ Umiarkowanie. Nie dla mnie/ Ludzkie przyjemności./ Bardziej wyczuwam, niż widzę./ Kieruję się znakami w ciszy./ Zawracam nagle,/ Oni nie wiedzą dlaczego.” („***, Zwilczałam. Głosy mi straszne…”). Dalej czytamy: „Jest we mnie zwierzę/ Chłodnymi łapami/ Przydusza gardło/ Stroszy włosy/ Wystraszony wielki ptak/ Tylko uszy wystają czujnie/ Jak u zająca/ Dzikie/ Wytresowane/ Ale nieoswojone” („***, Gdzie jest we mnie to…”). Dawno nie czytałem wyznań, które odważnie eksponują to, co pierwotne, unikając przy tym ekshibicjonizmu. W parze z tą niepospolitą zaletą, idzie chęć życia uważnego (mindfulness!) lub zamiar łapczywego chwytania czasu zaklętego przez wrażenia (zob. „***, Już nie pozwolę żadnej chwili…”). Kierując się instynktami, równie zachłannie tekstowe “ja” łowi czułość, traktuje jak łup, jak trofeum. Ostatecznym zaś wyznacznikiem skuteczności łowów okazują się oznaki namiętnego przywiązania ze strony upolowanego obiektu uczuć. Jej miłość, zna wzloty, kiedy zbliżenie staje najbardziej ścisłe oraz upadki, kiedy musi się zadowolić jedynie niknącymi po niej resztkami (Pusta miska). Trwa przy uczuciu wchodzącym w fazę terminalną (***, Miłość/ powoli nam umiera…”).
Elżbieta Olak lubi być poetką. Poezja zaś wyraźnie lubi ją za warsztatową pracowitość zauważalną choćby po konsekwentnym rozwijaniu początkowego zamysłu w spójną, sugestywną metaforę (Lalka). Debiut, co prócz sympatii do autorki, budzi spore zaufanie do jej, napiszmy wprost, talentu.
Fragment większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz