- Strona autorska Łucji Dudzińskiej
- O debiucie Łucji Dudzińskiej "Z mandragory".
- O tomie Łucji Dudzińskiej "Membrana. Cyrkulacje".
- Informacja o akcji "Słowa dla Basi"
- Wiersze w autorskim wykonaniu nagrane 27.04.2017 w Gdańsku.
- Fragmenty suity A. Vivaldiego "Cztery pory roku" w wykonaniu Johna Harrisona z Wichita State University Chamber Players; muzyka na licencji Creative Commons.
sobota, 27 maja 2017
Nadmorze #3. O wierszach Łucji Dudzińskiej z tomu "Tupanie. Ze sobą po drodze".
sobota, 20 maja 2017
Dorota Ryst, Sample story Wydawnictwo Forma Szczecin Bezrzecze 2016
Nowe wiersze Doroty Ryst spinają trudny
do wyobrażenia dystans dzielący Saską Kępę od boskiego Buenos (zob. niedzielne popołudnie). Dokonują tego za
sprawą tanga, smutnej myśli, którą się tańczy, tutaj nawet – boso na śniegu (soledad). Swój smutek, swój niepokój,
namiętną tęsknotę, umie poetka zrytmizować. Kiedy potrzeba, ujmuje ją w układ
zmysłowych figur; gdzie trzeba, robi nagły zwrot (milonga). Ceni sobie jednak
tonacje umiarkowane. Nie podnosi głosu, nie zniża go do szeptu. Przy naprawdę
bogatym repertuarze środków ekspresji wystarcza jej ton nieledwie konwersacyjny,
acz doskonale ustawiony. Podmiotka jej wierszy, doświadczona i dojrzała, szuka
dystansu do rzeczywistości – także tej uczuciowej, do „ty”, partnera wspólnych
i osobnych przygód. Szuka możliwości rozpoznania roli oraz wagi przeżywanego
właśnie momentu, który równie dobrze może coś otwierać, jak zamykać, lecz
zawsze zastyga w konglomerat wrażeń i zapamiętań oraz znaczeń, sugestii
zaszyfrowanych w metaforyce (por. od
końca). One trwają; podczas gdy „ja” , „ty” jak również
to, co dzieje się pomiędzy nimi i na ich stryku ze światem, płyną, przepływają,
przechodzą metamorfozy. Najskuteczniejszym mediatorem pomiędzy dwojgiem jej
mieszkańców okazuje się eros. Ale i jemu trudno zaprowadzić trwały pokój.
Miłosne zbliżenie upodabnia się tu do zbrojnego konfliktu: „broń od dawna
ustalona/ przewidziana w konwencjach/ odgłosy bitwy zakłócą spokój
ościennym// w ruch pójdą paznokcie i
zęby/ wnikną w nieszczelny pancerz// wyrwą zbyt głośny krzyk// korzystając z
naszego wyczerpania/ sen ogłosi rozejm/ na białej fladze zostanie ślad spermy”
(wiersz batalistyczny). Od erosa
trudno oczekiwać gwarancji bezpieczeństwa (zob. przez wersję). Bo kobiece miłowanie, całkowicie nieobliczalne, w
swojej totalności może prędko osiągnąć wręcz fizjologiczne ekstremum (miłość (według sary kane)) lub zatracić
tożsamość wygaszoną bolesnym zasmuceniem. Z drugiej zasię strony
nad uczuciem obmyślonym, umieszczonym na tle uporządkowanych dekoracji
miejskiej jesieni, zawisa widmo nudy (banalny
wiersz o miłości). Tego podmiotka
zdecydowanie sobie nie życzy. Prędzej wybierze każdy rodzaj ryzyka. W
niekłamany podziw wprawia sprawność, z
jaką poetka łączy ze sobą, sampluje – brawurowo – fragmenty wierszy Eliota i
Celana ze strzępami tekstu modnego ongiś przeboju oraz liturgicznej formuły. Hybrydyczny modelunek
tekstowej materii okazał się najlepszym ekwiwalentem jej nader złożonego
świato-odczucia.
Fragment większej całości przygotowanej do druku w dwumiesięczniku literackim "Topos".
sobota, 13 maja 2017
Franciszek Kamecki,Gniew. Czytanie Miasta, Galeria Autorska, Bydgoszcz 2017.
Czytanie miasta jest dla
Franciszka Kameckiego także jego
pisaniem, ściślej – zapisywaniem jego unikalnego charakteru i urody. Pomieszczone w tym wyborze wiersze pozwalają
się odczytywać w trojakim kontekście lekturowym: autobiograficznym, regionalnym
i metafizycznym. Gdy ma się głębszy wgląd w liczące ponad pięć dekad dzieje
twórczości księdza-poety, można stwierdzić, że wiersze powstałe w gniewskich
latach (1966—1974), poprzedzających, przyjęty z uznaniem, jego debiut książkowy
(Parabole Syzyfa, 1974), zawierają wszystkie
wątki obecne w tomach kolejnych. Zainteresowanie kondycją człowieka
zmagającego się z wyzwaniami współczesności, z rozmaitymi postaciami biedy, wyróżnia
wiersze Franciszka Kameckiego na tle zjawiska nazywanego przez badaczy poezją
kapłańską, chętnie odprawiającą rytuał wzniosłego słowa. Liryczne alter ego Kameckiego woli być – posłużmy
się tu tytułem późniejszego zbioru – bratem opuszczonych, do których chętnie zwraca
się językiem osadzonym w realiach ich codzienności. Nadbudowuje nad nimi dyskurs
przesycony ekspresyjnymi przenośniami, gdzie nawiązania biblijne sąsiadują z
elementami baśniowymi, a poglądy (nie tyllko pobożnych) myślicieli
kontrapunktują zapisy osobistego obcowania z dziełami sztuki, często
współczesnej.
*
Sporą część tego wyboru
zajmują wiersze odwołujące się do średniowiecznej i nowożytnej historią miasta;
zwłaszcza do liczącego prawie
trzydzieści lat okresu, kiedy od roku 1667 aż do końca swego życia (1696), tutejsze starostwo dzierżył Jan Sobieski, marszałek wielki koronny, potem hetman,
wreszcie król, który, nim okrył się chwałą zwycięzcy spod Chocimia (1673), dał
się tutaj poznać jako nadzwyczaj dbały gospodarz. Z czasem Gniew stał się jedną z rodzinnych
siedzib Sobieskich, gdzie przeżywali
smutne, ale i radosne chwile. Jeden z wierszy Franciszka Kameckiego nawiązuje
do tych z całą pewnością radośniejszych. Lokalna pamięć przechowała przede
wszystkim postać królowej Marysieńki. Jej
przybycie poeta przedstawia z rozmachem i barokową fantazją, podobną do tej, z
którą Andrzej Stech sportretował królewską parę na jednym z obrazów zdobiących klasztorne krużganki niedalekiego Pelplina. Tworzy
tu poeta fresk, niby ilustrację do baśni, która koniecznie musi skończyć się dobrze.
Bo niezmiennie wierzy w dobro, które stanowi przeciwwagę dla dramatycznych
pytań, dla zatroskania o sens istnienia jednostek i zbiorowości, z których
największą jest „my” całego ludzkiego
rodzaju. Od takich dylematów poezja Kameckiego nigdy nie uciekała,
przypominając wciąż, że kiedy dociekania wnikliwego intelektu wywołują poczucie
egzystencjalnej bezradności, z pomocą przychodzi wiara, wypróbowana
sojuszniczka wszystkich przerażonych światem
(PWL, Bliska memoryja. Z notatek redaktora. /fragmentt posłowa/)
sobota, 6 maja 2017
Ewa Jarocka, nie ma dobrych ludzi, Fundacja na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław 2016.
Zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na które naraża się każdy, kto próbuje otwierać wiersz kluczem psychologicznym. Ale czasem taki właśnie sposób odczytania sam się nasuwa lub wręcz narzuca. Zwłaszcza w przypadku poezji, która tak jak u Ewy Jarockiej, pędem zdąża do emocjonalnych skrajności. Jarocka modeluje swój wiersz z tak odpornej materii, że wysoka temperatura uczuć nie robi im najmniejszej szkody. Przeciwnie: wzmacnia go tylko i hartuje.
Z tekstowych sygnałów rozsianych po
całym zbiorze, stopniowo układa się wizerunek lirycznego „ja”: młodej kobiety,
mieszkanki dzielnicy, gdzie lepiej nie zapuszczać się po zmroku. Zresztą mrok jest
tu stanem permanentnym; nie tylko ten poranno-styczniowy, przez który podmiotka brnie do pracy po krótkim,
rzadko błogim czy krzepiącym, spoczynku (por. zimowy sen). Zmrok objął w
posiadanie również mieszkańców tego zakątka postrzeganego przez poetkę jako
metafora poronionego świata, gdzie żaden los, nie ani żadne zakochanie nie chce ułożyć się szczęśliwie.
Tak surowy osąd mógłby się zrazu zdawać mocno przesadzony. Lecz kolejne
wiersze, chociażby ten, który tomik otwiera („***, mam koleżankę bez zęba...”),
że poetka trzyma się blisko rzeczywistości. Jej monologi cechuje bezwzględna
przejrzystość. Rozświetla je okrutna jasność i ścisłość. Dzieje się tak zwłaszcza
wtedy, kiedy liryczne „ja” prezentuje fragmenty dyskursu, który oprawny w
bardziej subtelne sformułowania, byłby dyskursem miłosnym. Ale tutaj – ujawnia
przede wszystkim degradację wyobrażeń o intymności (ręka w majtkach).
Ubóstwo, moralna bieda naznacza i determinuje losy tych, co w nią beznadziejnie
popadli (Z końca). Podmiotka
uważa siebie za uczestniczkę tej rzeczywistości, mało estetycznej jak rytuał
odzierania ze skóry zająca kłusowniczo upolowanego przez ojca (pasztet władzy ludowej). Oswojenie ze złem
nie idzie jednak w parze z odpornością na jego skutki. Poetycka bohaterka
charakter ma krnąbrny, temperament konfliktowy, więc dotknięta do żywego przez
zło, instynktownie przyjmuje postawę zaczepno-obronną. To jej reakcja na rozpad
więzi rodzinnych i atrofię związków pomiędzy pokoleniami; na wygasanie
opowieści czy choćby wspomnień łączących domową wspólnotę, gdyż te zmierzają do
kresu razem z coraz bardziej niedołężną nestorką rodu (o mało nie przepadło). Podobnie reaguje na matczyne śledztwo w
sprawie zaginionego pilniczka (ni ma).
Z każdym buntem wydaje się bardziej samotna emocjonalnie i duchowo. Łatwo w zniecierpliwieniu posądzić poetkę o
skłonności nihilistyczne, o uleganie pokusie cynizmu. Do tego się chyba nie
posuwa. Aczkolwiek z dużą rezerwą traktuje zapewnienia, że zło nie stanowi
integralnego składnika człowieczej osobowości (por. źli ludzie). Przeczą temu jej doświadczenia. Od świata oczekuje
normalności (świerszcze), choć wie,
że ten dawno wywrócił się na opak i ani
odnaleźć, ani pozbierać się nie potrafi.
Przy
lekturze debiutu Jarockiej irytacja miesza się z podziwem, zwłaszcza dla
cokolwiek obcesowego, ale naprawdę dobrze ustawionego głosu. W spore zdumienie wprawił mnie ostatni wiersz
zbioru (eureka), gdzie poetka,
wykrzyczawszy, co było do wykrzyczenia, a wycedziwszy, to, co domagało się
dobitnej artykulacji, odkrywa wartość pokory i najwyraźniej postrzega ją jako
cnotę pomocną w rozpoznawaniu prawdy. A może nawet – pozwólmy sobie na taką
hipotezę – jako sojuszniczkę w walce z beznadzieją i dojmującym poczuciem
krzywdy. Liczę na to, że kolejny tomik zweryfikuje moje domysły. Bo przecież
będzie jakaś kontynuacja, prawda? Po
prostu być musi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
-
Ptaki wędrowne. Almanach Nr 1. Polskiego Stowarzyszenia Haiku ./ Migratory birds. Alamanac No.1 of He Polish Haiku Association Wyd...
-
Każdy, kto choć trochę interesuje się sztuką, bez wahania wymieni malarzy gdańskich tworzących w okresie złotego wieku. Trudniej natomiast w...