Czytanie miasta jest dla
Franciszka Kameckiego także jego
pisaniem, ściślej – zapisywaniem jego unikalnego charakteru i urody. Pomieszczone w tym wyborze wiersze pozwalają
się odczytywać w trojakim kontekście lekturowym: autobiograficznym, regionalnym
i metafizycznym. Gdy ma się głębszy wgląd w liczące ponad pięć dekad dzieje
twórczości księdza-poety, można stwierdzić, że wiersze powstałe w gniewskich
latach (1966—1974), poprzedzających, przyjęty z uznaniem, jego debiut książkowy
(Parabole Syzyfa, 1974), zawierają wszystkie
wątki obecne w tomach kolejnych. Zainteresowanie kondycją człowieka
zmagającego się z wyzwaniami współczesności, z rozmaitymi postaciami biedy, wyróżnia
wiersze Franciszka Kameckiego na tle zjawiska nazywanego przez badaczy poezją
kapłańską, chętnie odprawiającą rytuał wzniosłego słowa. Liryczne alter ego Kameckiego woli być – posłużmy
się tu tytułem późniejszego zbioru – bratem opuszczonych, do których chętnie zwraca
się językiem osadzonym w realiach ich codzienności. Nadbudowuje nad nimi dyskurs
przesycony ekspresyjnymi przenośniami, gdzie nawiązania biblijne sąsiadują z
elementami baśniowymi, a poglądy (nie tyllko pobożnych) myślicieli
kontrapunktują zapisy osobistego obcowania z dziełami sztuki, często
współczesnej.
*
Sporą część tego wyboru
zajmują wiersze odwołujące się do średniowiecznej i nowożytnej historią miasta;
zwłaszcza do liczącego prawie
trzydzieści lat okresu, kiedy od roku 1667 aż do końca swego życia (1696), tutejsze starostwo dzierżył Jan Sobieski, marszałek wielki koronny, potem hetman,
wreszcie król, który, nim okrył się chwałą zwycięzcy spod Chocimia (1673), dał
się tutaj poznać jako nadzwyczaj dbały gospodarz. Z czasem Gniew stał się jedną z rodzinnych
siedzib Sobieskich, gdzie przeżywali
smutne, ale i radosne chwile. Jeden z wierszy Franciszka Kameckiego nawiązuje
do tych z całą pewnością radośniejszych. Lokalna pamięć przechowała przede
wszystkim postać królowej Marysieńki. Jej
przybycie poeta przedstawia z rozmachem i barokową fantazją, podobną do tej, z
którą Andrzej Stech sportretował królewską parę na jednym z obrazów zdobiących klasztorne krużganki niedalekiego Pelplina. Tworzy
tu poeta fresk, niby ilustrację do baśni, która koniecznie musi skończyć się dobrze.
Bo niezmiennie wierzy w dobro, które stanowi przeciwwagę dla dramatycznych
pytań, dla zatroskania o sens istnienia jednostek i zbiorowości, z których
największą jest „my” całego ludzkiego
rodzaju. Od takich dylematów poezja Kameckiego nigdy nie uciekała,
przypominając wciąż, że kiedy dociekania wnikliwego intelektu wywołują poczucie
egzystencjalnej bezradności, z pomocą przychodzi wiara, wypróbowana
sojuszniczka wszystkich przerażonych światem
(PWL, Bliska memoryja. Z notatek redaktora. /fragmentt posłowa/)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz