sobota, 24 czerwca 2017

Nadmorze # 4.O dwóch antologiach. Wiersz Beaty Kieras w autorskim wykonaniu.






  • Odcinek poświęcony antologii "Książka pełna słów" (Elbląg 2016) oraz "Antologii debiutów poetyckich 2015 (Brzeg Śl, 2016), prócz tego - wiersz Beaty Kieras w autorskim wykonaniu i zaproszenie na XIX Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej w Bazylice Katedralnej w Pelplinie  link.
  • Tło muzyczne: Black KisS, "Energy", (c) 2009 BlacKisS. Licensed to the public under http://creativecommons.org/licenses/by-nc/3.0/ verify at http://www.jamendo.com/album/52025/

sobota, 17 czerwca 2017

Juliusz Gabryel, Płyn Lugola, K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów/ MBP im. Księcia Ludwika I, Brzeg 2016

Płyn Lugola można czytać jak kontynuację o dekadę wcześniejszych Laboratoriów. Stwierdzenie takie wydaje się uzasadnione zwłaszcza wtedy, kiedy weźmiemy pod uwagę, prócz poetyki, postawę lirycznego „ja”, które zdane na łaskę i niełaskę rozkiełznanej wyobraźni znalazło się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Tyle, że początkowo dość trudno odróżnić, co jest jeszcze łaską, a co już jej przeciwieństwem. Bo nawet poddany torturom (zob. Wyluzowałem. Nie cykam się), mogącym się tu kojarzyć z Kolonią karną Kafki, podmiot wypowiada się retorycznie a frenetycznie. Raczej trudno byłoby zaliczyć go do małomównych. Chyba jeszcze większym okrucieństwem niż fizyczne udręczenia, byłby dlań nakazanie mu znoszenia trapiących go myśli i doznań w milczeniu lub oznajmianie o nich w sposób powściągliwy. Targają nim uczucia skrajne. Nie powinno to może dziwić, jeśli założymy, że poezja ta stanowi rodzaj osobnego układu nerwowego, obnażonego elektryzowanego chaotycznymi bodźcami wewnętrznymi (przykładowo: „Motyl pulsujący w skroni – On jeszcze pulsuje. / Dlatego dzisiaj będziemy nazywać go Pulsarem” – z wiersza Pijany motyl) oraz wrażeniami zewnętrznymi. Układają się one często w zupełnie niesłychane konfiguracje (por. np. Dworzec mieszkalny, Wrocław). A gdy mnożą się nad miarę, wówczas zachodzi zjawisko podwojenia lirycznej persony. Bo samowtór łatwiej jej się zmierzyć z materią języka bardziej tu chyba oporną niźli płynna materia świata. Przepływ i ruch tej ostatniej obrabia, modeluje, jej świadomość. Mebluje ją, może nawet zagraca. Podmiot tych po barokowemu rozwijanych wyznań wydaje się dręczony przez horror vacui, którą koniecznie chciałby zapełnić choćby strzępem spostrzeżenia albo bełkotem pijaczka. Niepokoje, nękające imaginację, nie umieją, nie mogą się to skrystalizować  w określony kształt; werbalizowanie odczuć służy pewnie ich krótkotrwałej konserwacji – bo i takie działanie, prócz toksycznego, ma płyn Lugola (czarnobylskie skojarzenia nie pomogą nam tutaj w lekturze). Taką rwaną, z trudem powściąganą dykcję, stosuje poeta także po to,  aby wyartykułować bunt przeciwko własnemu położeniu egzystencjalnemu i metafizycznemu. Wynika on z dojmującego poczucia skazania na ciągłe percypowanie przypadkowych wizji i słuchanie głosów, które można tylko zarejestrować. Od czasu do czasu, jak gdyby poszukując dla swych wierszy literackiego kontekstu stara się poeta o patronat Apollinaire’a,  przywołując postać Lou. Ale wciąż najdotkliwiej dręczy go samotność przeżywana po odrzuceniu transcendencji, niezdolnej zaradzić jego cierpieniom (por. wiersz tytułowy). Zapomniał jednak ów homo patiens, że również natura rzeczy niewidzialnych nie znosi próżni, zatem miejsce po bóstwie anektują głosy, co od złego pochodzą i zamieniają wiersze w zapisy pokuszeń i zwodzeń. Ich sprawca – „papież błyskawic” – objawi się na końcu, w ostatnim wersie całego tomu (LCFR). Tak infernalny finał nastraja mało optymistyczne. Ale jednocześnie nasuwa przypuszczenie, że światopoglądowo ale i pod względem poetyki bliższy niż autorowi Kaligramów  jest Gabryel Romanowi Honetowi, mówiącemu z kart zbiorku Synu pójdziesz do piekła (1996). Czytelnikowi zaś przypomina, że w pewnych określonych przypadkach lektura ma wiele wspólnego z rozeznawaniem duchów. 

sobota, 3 czerwca 2017

Iwona Puchała, Puch na Niełupce, Fundacja Duży Format, Warszawa 2016.



Wbrew tytułowi nie jest to poezja przymilna, przytulna, przyjemna w dotyku. Więcej: nie próbuje za taką uchodzić. Zaczyna się bluesowym zaśpiewem. Potem, chociaż ze zgrozy i zwidu jest utkana, chociaż snuje historie cierpkie, ciemne, stara się mówić tonem wyluzowanym. Zabiera nas na wędrówkę w jedną stronę, przypominającą poród z komplikacjami (zob. Grudniowy Revival), albo oczekiwanie bez ziszczeń, względnie marsz do kresu mroźnej nocy po wieloznacznych znakach. Alternatywą dla niej może być tylko przemieszczanie się po kole, ma się rozumieć, błędnym (Kochany wujku Samie). Czytelnik tego tomu podąża za jego podmiotami. Z rozmysłem używam liczby mnogiej, gdyż znajdziemy tu także partię na głos męski. Komponowanie wielogłosu nie sprawia poetce najmniejszych trudności, a urozmaica dyskurs i przydaje mu dynamiki. Nawet, gdyby debiutantka nie przywołała cytatów z Kordiana (Cardio – na trzy bicia), wówczas i tak prędko ujawniłaby swoje zamiłowania do romantyzmu w jego najbardziej fantastycznej a frenetycznej odmianie, z której po kilku dziesięcioleciach wyrósł ekspresjonizm. Poetka chętnie stosuje chwyty podpatrzone u swych romantyczno-ekspresjonistycznych poprzedników. Równie chętnie oprowadza czytającego po zakamarkach zamkniętych na zły czar jak na klucz (Wstrzymuję na krótko). Każe mu podziwiać własne akrobacje nad przepaściami (Żywo(ty)). Jeśli patrząc na jej ekwilibrystykę, wstrzymamy oddech, znaczy to, że osiągnęła swój cel. To apogeum jej możliwości oddziaływania, po którym znacznie mniejsze wrażenie robią prowokacje czy to na tle religijnym (Maszija) czy to na tle, by tak rzec, fizjologiczno-wydalniczym, jak w Kołysance toaletowej, rozpoczętej ważkim oznajmieniem: „Ekskrement – bo najważniejsza, kurwa, jest zaprawa!”. Rozumiem, poezja współczesna to nie zabawa dla czyściochów. Lecz czy zbyt mocny efekt nie odsuwa na plan dalszy bezdyskusyjnych walorów tego debiutu? A należy do nich sprawność prowadzenia frazy, posługiwania się wierszem wolnym, budowania regularnej, rymowanej strofy (Lulabajka). No i język, nie tylko jednolity, ale i bardzo poręczny, zdatny na przykład do sformułowania polemiki ze stereotypem kobiety – życiowej prymuski (Analogia).
  Złożywszy swe wyznanie, liryczne „ja” mocno sfatygowane, może nawet skacowane (wszak wysokoprocentowych fantasmagorii nie sposób aplikować sobie bezkarnie), zapragnęło „w kącie/ w końcu się zaszyć” (Oczekiwanie czyli espera lo). Idę o zakład, że długo w swej kryjówce nie usiedzi, w twórczą abstynencję żadną miarą nie popadnie. Ba, nie powinna!


 Skrócona wersja tekstu przeznaczonego do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".