sobota, 3 czerwca 2017

Iwona Puchała, Puch na Niełupce, Fundacja Duży Format, Warszawa 2016.



Wbrew tytułowi nie jest to poezja przymilna, przytulna, przyjemna w dotyku. Więcej: nie próbuje za taką uchodzić. Zaczyna się bluesowym zaśpiewem. Potem, chociaż ze zgrozy i zwidu jest utkana, chociaż snuje historie cierpkie, ciemne, stara się mówić tonem wyluzowanym. Zabiera nas na wędrówkę w jedną stronę, przypominającą poród z komplikacjami (zob. Grudniowy Revival), albo oczekiwanie bez ziszczeń, względnie marsz do kresu mroźnej nocy po wieloznacznych znakach. Alternatywą dla niej może być tylko przemieszczanie się po kole, ma się rozumieć, błędnym (Kochany wujku Samie). Czytelnik tego tomu podąża za jego podmiotami. Z rozmysłem używam liczby mnogiej, gdyż znajdziemy tu także partię na głos męski. Komponowanie wielogłosu nie sprawia poetce najmniejszych trudności, a urozmaica dyskurs i przydaje mu dynamiki. Nawet, gdyby debiutantka nie przywołała cytatów z Kordiana (Cardio – na trzy bicia), wówczas i tak prędko ujawniłaby swoje zamiłowania do romantyzmu w jego najbardziej fantastycznej a frenetycznej odmianie, z której po kilku dziesięcioleciach wyrósł ekspresjonizm. Poetka chętnie stosuje chwyty podpatrzone u swych romantyczno-ekspresjonistycznych poprzedników. Równie chętnie oprowadza czytającego po zakamarkach zamkniętych na zły czar jak na klucz (Wstrzymuję na krótko). Każe mu podziwiać własne akrobacje nad przepaściami (Żywo(ty)). Jeśli patrząc na jej ekwilibrystykę, wstrzymamy oddech, znaczy to, że osiągnęła swój cel. To apogeum jej możliwości oddziaływania, po którym znacznie mniejsze wrażenie robią prowokacje czy to na tle religijnym (Maszija) czy to na tle, by tak rzec, fizjologiczno-wydalniczym, jak w Kołysance toaletowej, rozpoczętej ważkim oznajmieniem: „Ekskrement – bo najważniejsza, kurwa, jest zaprawa!”. Rozumiem, poezja współczesna to nie zabawa dla czyściochów. Lecz czy zbyt mocny efekt nie odsuwa na plan dalszy bezdyskusyjnych walorów tego debiutu? A należy do nich sprawność prowadzenia frazy, posługiwania się wierszem wolnym, budowania regularnej, rymowanej strofy (Lulabajka). No i język, nie tylko jednolity, ale i bardzo poręczny, zdatny na przykład do sformułowania polemiki ze stereotypem kobiety – życiowej prymuski (Analogia).
  Złożywszy swe wyznanie, liryczne „ja” mocno sfatygowane, może nawet skacowane (wszak wysokoprocentowych fantasmagorii nie sposób aplikować sobie bezkarnie), zapragnęło „w kącie/ w końcu się zaszyć” (Oczekiwanie czyli espera lo). Idę o zakład, że długo w swej kryjówce nie usiedzi, w twórczą abstynencję żadną miarą nie popadnie. Ba, nie powinna!


 Skrócona wersja tekstu przeznaczonego do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz