wtorek, 26 lutego 2013

Malarze gdańscy (1850 - 1950) w Willi Claaszena.

Każdy, kto choć trochę interesuje się sztuką, bez wahania wymieni malarzy gdańskich tworzących w okresie złotego wieku. Trudniej natomiast wymienić artystów, związanych z Gdańskiem w wieku dziewiętnastym i niemal do połowy dwudziestego stulecia. Kultura wpierw pruskiego, potem niemieckiego miasta, podnoszącego się po wojnach napoleońskich, staje się jednak coraz lepiej znana dzięki badaczom, których, co trzeba przyznać, co najmniej o krok wyprzedzają kolekcjonerzy. A kiedy ci ostatni, wejdą w sojusz z muzealnikami, wówczas pojawia się poważna szansa, że razem stworzą stworzą coś, co wypełni luki, w naszej wiedzy.
Wystawa, otwarta niedawno w Muzeum Sopotu, odzwierciedla w pierwszym rzędzie gust kolekcjonerów do wizerunków Gdańska, do jego zakątków, bliższych oraz dalszych. Do wedut ze sztafażem i małych, kameralnych pejzażyków, do widoków wnętrz i dekoracyjnych scen mitologicznych.        
Z doboru  prac wynikać by mogło, że taki na przykład portret,  albo akt,  a nawet martwą naturę gdańscy malarze w niewielkim mieli poważaniu. Prędzej sceny rodzajowe z flisakami na wiślanym brzegu, w sam raz dla ozdoby salonów na Głównym i Starym Mieście, w Górnym Wrzeszczu i w Oliwie. Nie miejmy im tego za złe. Owszem, wielu reprezentowało   ducha  konserwatywnego akademizmu; inni cenili sobie realizm; niektórych jednak było stać na przykład na impresjonistyczne eksperymenty ze światłem Północy. Ale miastu, dokąd trafiali z wyboru lub zawodowej konieczności, szczerze podarowali cały swój talent. 

niedziela, 24 lutego 2013

Herbert w podróży i w domu


„CZYTAM W PODRÓŻY...”
- ogólnopolska akcja Fundacji im. Zbigniewa Herberta

26 lutego 2013 r. w szesnastu miastach w Polsce odbędzie się akcja społeczna pt. „Czytam w podróży… Herberta”, która jest wspólnym projektem Fundacji im. Zbigniewa Herberta oraz Klubu Herbertowskich Szkół. Partnerami akcji są Biblioteka Narodowa oraz Instytut Adama Mickiewicza. W projekt zaangażowało się ponad 400 wolontariuszy.

Uczniowie szkół Herbertowskich oraz innych szkół i studenci wyższych uczelni będą rozdawać zakładki do książek z fragmentami utworów Zbigniewa Herberta w środkach transportu, na przystankach i w przestrzeni miejskiej. Zakładki będą także dystrybuowane w bibliotekach miejskich oraz w wybranych księgarnio-kawiarniach. 

Pierwsza edycja „Czytam w podróży… Herberta” odbędzie się w następujących miastach: Bełchatów, Brzeg, Częstochowa, Elbląg, Gdańsk, Jarocin, Kołobrzeg, Katowice, Lublin, Piekary Śląskie, Siemianowice Śląskie, Słubice, Słupsk, Warszawa, Żerków i Żory.



Sopocki dom Zbigniewa Herberta przy ul. Haffnera 8

piątek, 22 lutego 2013

Katarzyna Fetlińska: Glossolalia, Biuro Literackie, Wrocław 2012.


 Czytać ten zbiór wierszy opatrzonych angielskimi tytułami, to jakby wertować katalog dzieł zestawionych ze sobą dość przypadkowo. Próżno w nim szukać jakiegoś kryterium czy klucza. Mitologiczna rzeźba  Berniniego (Apollo and Daphne, c. 1622) sąsiaduje tu z płótnami Muncha (por. wiersz Dance of Life, 1900) i  Hoopera (Nighthawks, 1942); animację braci Quay „In Absentia” pomieszczono tutaj wraz z karnawałowo-śmiertelną groteską Jamesa Ensora  (Masks confronting death, 1888). Wraz? Może jednak tylko obok siebie, bez wyraźnego związku.  Poetka stworzyła zasobne imaginarium. Szybko się jednak orientujemy, że dzieła sztuki, daleko ważniejsze niż autorzy ­–  w tytułach brak nazwisk ich twórców –  stanowią pretekst, inicjalny akord wariacji, których bieg rychło się oddali od treści sugerowanych przez pierwowzory. Bo wiersze Fetlińskiej, w znakomitej większości, proponowalbym traktować jako zjawiska całkowicie odmienne niż interpretacje, ekfrazy czy przekłady intersemiotyczne istotnie powiązane z wizualnym oryginałem. Poetycka strategia wyraźnie się tu skłania w stronę dekonstrukcji: zachowuje tytuł dzieła, lecz ramy odczytania wypełnia gęstą tkanką rozmaitych skojarzeń: obrazowych, rytmicznych, eufonicznych, czasem filozoficznie-dyskursywnych.
 Jeśli nawet monolog prowadzony językiem makaronicznym, pomieszanym, inkrustowanym przytoczeniami francuskimi, niemieckimi, angielskimi,  pełnym przeskoków,  można w pierwszej chwili odebrać jako retoryczny popis, w chwili następnej zauważamy,  że koniec końców udziela się tej poezji najważniejsze przesłanie sztuki ukazującej czytelnikowi nieoczywistą może, acz przemożną dziwność istnienia.
  Jak na glosolalia, czyli wypowiedzi poniekąd automatyczne, teksty Fetlińskiej cechuje wyjątkowa dyscyplina. Słowo płynie tutaj stroficznie. Często wers zaczepia się przerzutnią o wers. Taka struktura, bogata leksykalnie, potrafi utrzymać poetycką energię i oddech. 


Fragment większej całości przeznaczonej do druku w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"

poniedziałek, 18 lutego 2013

Robert Miniak w "Warzywniaku" (17.02.2013)


Za oknem - szum głównej oliwskiej ulicy. Wewnątrz kameralnej galerii - słuchacze nieco zakatarzeni. I poeta, co prowadził nas daleko, ścieżkami swoich dygresji, aż do początków swoich wiersz z tomów Czarne wesele i Drzewostany. Mówi wierszach chętnie, płynnie przechodząc od etnografii do socjologii, wplatając po drodze uwagi językoznawcze. Tak więc to prezentuje nagranie, stanowi tylko niewielką część spotkania. O tyle również ważnego - że pierwszego w Trójmieście. 




piątek, 15 lutego 2013

Sławomir Płatek: awaria migawki, Salon Literacki, Gdańsk 2012.


Autor stawia sobie w tym tomie nie lada zadanie: z rozmaitych materiałów, z materii kunsztownie pomieszanych stara się skonstruować osobny świat. Rozporządza budulcem od Sasa do Lasa. Składają się nań  wycinki prasowe (Challenge International des Avions de Tourisme), stenogramy podsłuchów, sekwencje sensacyjnych filmów (Bohater Pozytywny prowadzi śledztwo w sprawie kradzieży w spustoszonym miasteczku na Ziemiach Odzyskanych), luźnych, urywanych zapisków (***, w tym samym czasie tylko w innym..), nawet psalmów. Niby nic nowego. Chomikowanie, ciułanie spostrzeżeń stanowi u wielu poetów czynność instynktowną. Ale dyskurs nowych wierszy Płatka jest albo wynikiem konsekwentnej kreacji na dokumentarny autentyk (por. z akt BUgd-III-5532-83-(5)/12 (dalej nieczytelne)), albo daleko posuniętym przetworzeniem luźnych skojarzeń,  faktoidów, faktów (zob. ujęcie trwa dosyć długo). Nagromadziło się ich tyle, że poeta chwilami całkowicie znika pod zwałami lirycznego tworzywa. Lecz dopiero przemodelowanie, właściwie już – de-formacja lub wyrwanie z domyślnego kontekstu pozwala dostrzec tekstualną naturę rzeczywistości, która nigdy nie może zamilknąć, a kształtuje ją, prócz przyrodzonej entropii, również skłonność do pozostawiania rozmaitych śladów; do samo-utrwalania. Ten, kto chciałby sprawnie funkcjonować w jej złożonych strukturach, musi przyjąć postawę interpretatora kojarzącego ze sobą rozmaite, często nieciągłe, niekompletne komunikaty, niespodziewane znaki, symulakry, powstające na poczekaniu mity. Sugestie wizualne, wbrew tytułowi pojawiają się na tych stronicach rzadziej niż należałoby przypuszczać. Aczkolwiek obraz ocala tutaj wszystko to, czego słowo nie zdołało uchwycić lub pomieścić. (Na przykład jednorazowość spojrzenia w wierszu to tu). Albo próbuje „naświetlić rzeczy subiektywne przez obiektyw bez retuszu grubym ziarnem” (wiersz: repryza). Fotografia potrafi także znacznie dokładniej odsłonić istotę przestrzeni: skondensowanej, wypełnionej chemicznymi widmami (L.J. Daguerre. Boulevard du Temple).Recenzując kiedyś debiut Sławomira Płatka napisałem, że to poezja z charakterem. Teraz zauważam w niej coś więcej niż charakter. Styl!       

Całość omówienia tomiku ukaże się na łamach Dwumiesięcznika Literackiego "Topos".

wtorek, 12 lutego 2013

Grazie, Benedetto!


Zrobiłem to zdjęcie latem 2005, kiedy pontyfikat Josepha Ratzingera był wciąż jeszcze nowością, a na rzymskich pocztówkach Benedykt XVI pojawiał się w towarzystwie swego poprzednika z Polski. Aula Pawła VI nie mieściła wszystkich turystów i pielgrzymów. To tych, co musieli pozostać na San Pietro, papież przemawiał z telebimu. Nie sądziłem wówczas, że ten pontyfikat zakończy się tak nagle, a fotografia nabierze znaczenia dokumnetarnego.
Miał papież Benedykt liczne grono krytyków, którzy zapowiedź abdykacji potraktowali jako okazję do wylewania swych złośliwości. Warto by jednak w tej historycznej chwili zapytać, czy ktokolwiek z nich umiałby tak jak on: podejmować swe obowiązki gorliwie, sprawować je pilnie i odchodzić godnie?
Grazie, Benedetto!

piątek, 8 lutego 2013

Jan Polkowski: Głosy, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2012.


Kim są ci, których głosy rozlegają się na tych stronicach? Postaciami o zatartej tożsamości, opatrzonej znakami zapytania, hipotetycznymi datami narodzin i zgonu. (Pytajnik należy tu do najważniejszych znaków przestankowych.)  Głosy żywych, głosy umarłych brzmią podobnie. Skupiają się wokoło grudniowych dni roku 1970. Najbardziej przejmująco mówią ci, którym odebrano życie: szesnastolatkowie z blokowisk przebudzeni o świcie, którzy resztę swoich dni musieli przeżyć przez godzinę (***, Szkwał. W zimnej koszuli idę wzdłuż zatoki…) albo ojcowie odebrani rodzinom (***,  Przezroczystymi rękami robiłaś mi kanapki…). Brzmią one najbardziej ostatecznie, gdy opowiadają o nagłych zniknięciach osobistych światów, wraz z ich mieszkańcami, przedmiotami, zdarzeniami: Dorotą, córką spawacza  ze Stoczni Marynarki Wojennej, Afrodytą Zimnych Mórz, ubraną w bezkształtną sukienkę z bistoru, podróżami Do Krakowa i na rowerze / za miasto przez nieprzebyty gąszcz słodkich / sierpniowych obietnic; z drugim śniadaniem w brezentowym chlebaku,  z wodowaniem statku. Wszystko ogarnął gorzki sen, co przespać się nie może. Teraz śnimy go razem z nimi. Wiersze Polkowskiego pokazują Wybrzeżowy dramat od tej najbardziej emocjonalnej, ludzkiej strony. A tę – ogarnąć najtrudniej, zważywszy, że każde cierpienie, każde osamotnienie, podobnie jak każda śmierć, jest zjawiskiem jedynym w swoim rodzaju, sytuującym się w swej istocie poza konwencjami wyrazu. Świadom tego, poeta staje się medium zdarzeń i sekretarzem przeżyć wykreowanych przez siebie postaci. Rejestruje ostatnie chwile zastrzelonych, albo przywołuje całe lata osamotnienia, tęsknoty, pozostałych. Stawia na bezpośredniość wyznań. Rezygnuje z konsolacji, osądu, poszukiwania głębszego historycznego czy metafizycznego sensu wydarzeń.Bo takie myślenie obce jest zarówno samym zastrzelonym, jak ich matkom, ojcom, synom, żonom, braciom. Jeśli szukać tematycznej dominanty tego tomu, można by go czytać jako narrację o odebranej nadziei, rozważanie o żywotach zakończonych jednym strzałem lub umieraniu rozciągniętym na  niepogodzone z utratą dekady.


Fragmenty większej całości przeznaczonej do publikacji w kwartalniku literacko-kulturalnym "eleWator".  

wtorek, 5 lutego 2013

Zamiast serduszka z piórek



Witryny sklepów wszelakich pysznią się już walentynkowymi ozdobami. Tymczasem poeci z poznańskiej Grupy Literycznej "Na krechę" wraz  zaprzyjaźnionymi fotografikami i rysownikami, proponując alternatywę dla standardowych pocztówek: walentynki z wierszami. Już sam ich wybór budzi szacunek: 25 wzorów wydrukowanych w nakładzie trzech tysięcy egzemplarzy. 14 lutego będzie je można otrzymać wprost z ręki ich twórców - na ulicach Poznania, Nowego Tomyśla, Stalowej Woli i Bytomia. Niektóre trafią do kawiarń i klubów. Natomiast 18 lutego o 18.00 w korytarzu Biblioteki UAM (ul. Ratajczaka 38/40), będzie miała miejsce wierszySTAWKA. Co to takiego - dowiedzą się ci, co wezmą w niej udział.
Teksty literycznych walentynek wybrała i zredagowała zredagowała Łucja Dudzińska. Graficznie opracowała je Joanna Kulhawik.
Nie przegapcie!



piątek, 1 lutego 2013

Hanna Dikta: Stop-Klatka, Biblioteka Debiutów, „Zeszyty Poetyckie”, Gniezno 2012.


Z początku czyta się ten tom jak rozprawę z ostatkami matczynej obecności. Obecności – jak się można domyślać – cenzorskiej. Prowokującej zuchwałe zachowania i reakcje (wiersz Odcinanie), w których manifestuje się swoiste poczucie swobody, ale i ewokującą myśl o przewadze żywych nad umarłymi. Koniec tej miłosno-nienawistnej historii dla lirycznej bohaterki pozostaje, punktem zatrzymania. Trudno stąd ruszyć w dalszy ciąg życia. Choćby nie wiem jak się chciało. Lub buntowało całą siłą dziewiętnastoletniej niezgody albo całą mocą pragnień prawie-dojrzałej kobiety. Gdyż, jak czytamy w wierszu tytułowym: „Nie ma teraz jutro: zawsze jest przedwczoraj. W ciele trzydziestolatki zabawna karlica, która nadal siedzi okrakiem na trumnie / budzi bębnem matkę”. Bieg zdarzeń może pchnąć naprzód tylko przemiana zapoczątkowana zgodą na rozstanie z wewnętrznym dzieckiem (Kiedyś po ciebie wrócę), wystawieniem się na ryzyko destrukcji, od którego ochronić może obecność  „Ty” . Takiego, któremu można powierzyć się bez reszty. Owo „Ty”, wydaje się zrazu jakimś uosobieniem animusa, tak wiele różni go od realnych mężczyzn. Wreszcie przychodzi czas na miłość, jak chyba wszystko tutaj – dziwną. Podobłoczną, skrytą w nadbużańskiej trawie  odurzoną zapachem palonego zioła (Na Zielone Świątki). Wolna od praw grawitacji, jak bohaterka tego tomu, co w pogardzie ma wszystkich nazbyt trzeźwo starających się o jej względy (Dziesięć centymetrów nad ziemią). Deklarowana eteryczność jakoś się tu godzi z dosyć szokującymi obrazami cielesnego obcowania (por. Blok piąty ; Włosy).
Zamieszkują te wiersze rozmaite kobiety. Jedne pośród szpitalnej makabry, potrafią być heroicznie czułe nawet dla umarłych dzieci („Siostra Marta od aniołów”). Inne trwają mocno uczepione samej powierzchni istnienia,  pośród jarmarcznych błyskotek (Lunapark). Modelunki postaci obok bogactwa obrazowania, pozwalają uważać Stop-Klatkę za debiut udany. Aczkolwiek polecałbym go przede wszystkim zaawansowanym czytelnikom.

Fragment większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".