piątek, 28 grudnia 2018

Nadmorze 19. O wierszach Marka Czuku z tomu "Stany zjednoczone" (FORMA, Szczecin Bezrzecze 2018)




Omówienie zbioru Marka Czuku z tomu "Stany zjednoczone" (Forma, Szczecin-Bezrzecze 2018). Książki wręczone i nadesłane.
Linki:
Wydawnictwo FORMA:
http://www.wforma.eu/
Galeria Literacka przy Galerii Sztuki Współczesnej BWA w Olkuszu
https://bwaolkusz.com/galeria/
Strona autorska Jerzego Hajdugi:
http://jerzyhajduga.pl/dobra-cisza-zatrzymac-z-czasu-chwile/

Materiał muzyczny:
Dee Yan-Key, Pleasant_Anticipation
Dee Yan-Key, On Christmas Eve
Z płyty Christmas Album
na licencji Creative Commons



sobota, 22 grudnia 2018

Iwona Młodawska-Waterson, Krucza Góra, Fundacja Kultury AFRONT, Bukowno 2017.



Zbiór wyglądający na efekt zgodnej współpracy autorki i redaktora lub nawet – redaktorów, czy pierwszych czytelników w liczbie pojedynczej lub mnogiej. Uważna, redakcyjna, krytyczna lektura wysokogatunkowego „materiału wyjściowego” zaowocowała debiutem bezspornie udanym, wyróżniającym się na tle innych, podobnych pisanych pod dyktando nastrojów, a więc po prawdzie – z zastosowaniem dość pospolitej strategii eksponującej atmosferę przeżyć . Iwona Młodawska-Waterson łowi je całymi garściami. A może – jest odwrotnie? Może one same przychodzą do niej, one ją wybierają, ufne w jej wrażliwość, w otwartość zmysłów? Nie odrzucajmy i takiej hipotezy. Bo czasami mam poczucie, że poetka tylko czeka, aby je zwerbalizować;  przykładowo w śródmieściu tuż obok ławki „z widokiem/ na gigantyczne liście łopianu” (Botaniczny), na tytułowej podolkuskiej Kruczej Górze , w zimową bezsenną noc (Styczeń); być może właśnie po to bierze na warsztat przypomnienie z dzieciństwa (Imię Róży). Sztukę tworzenia wierszy-emocjonalnych ideogramów wyćwiczyła naprawdę porządnie. Szczęśliwie na tym nie poprzestała. Prawdziwie wzruszające są tutaj te momenty, gdy zapis asocjacji i wrażeń zaczyna ujawniać egzystencjalną treść, kiedy przypomina o głębszych wymiarach bycia: zagubionego metafizycznie (por. Niedziela) uświadamiającego sobie własne położenie pomiędzy dwoma biegunami: miłości i śmierci lub przeżywającego niemożność uwolnienia się od wzorców, scenariuszy dyktowanych przez naturę (Attenborough). Pod koniec tomu nie mamy już wątpliwości, że  to ona narzuca swoją fundamentalną dominację, na której nadbudowują się lub ukorzeniają, wytworzone w świadomości podmiotu bądź zapożyczone z kulturowych narracji struktury mitu (Persefona), baśni (Jack-o’-lantern) lub opowieści przywiezionej z dalekiej, egzotycznej podróży (Starość). Historie, w których mówiące „ja” sytuuje się na przecięciu – nie zawsze oczywistym – różnych porządków lub nie-porządków wywołanych czasem zakłóceniami międzyosobowej komunikacji (Cisza) albo brakiem autentyczności (zob. Nowy nabytek). Bowiem istnienie łączy się tutaj z uwikłaniem w sieć różnorakich napięć, w złowrogie milczenie zwierciadeł (Lustra) lub z zanurzeniem w atmosferze ciężkiej przeddeszczowej nudy (Czarny skrypt). Ale chwile, gdy podmiotce udaje się zawiązać wspólnotę z męskim „ty” niosą ze sobą już coś, co już na pierwszy rzut oka identyfikujemy jako zdolne ustabilizować chybotliwy światoobraz (por. Na wszelki wypadek). 
W przeciwieństwie od całej gromady poetess debiutantka nie szantażuje czytelnika czytelnika swoją kobiecością, nawet jeśli uważa ją za trudną (Legenda) definiowaną przez zawody i utratę (Droga Marianny). Już choćby za to można ją polubić. Aczkolwiek nie tylko. Warto byłoby także docenić również jej umiejętność, nieomal fotograficzną, kadrowania obrazu pełnego niepokojących sugestii : „Amisz/ nie użyje photoshopa/ nie będzie pstrykał/ do setnego razu/ ale i on/ ma swój dowód/ czarno na białym/ oto najpiękniejsza kobieta świata/ w czepcu/ z twarzą wykrzywioną/ bólem albo gniewem/ w ciąży/ stojąca przy zlewie (Tak wyglądasz). Chyba wszystkie wybory stylistyczne debiutantki wydają się skoncentrowane wokoło ekwiwalencji stanów uczuciowo-wyobraźniowych. Jej mocne, świeże metafory (przykład: „księżyc/ biała tłusta baba/ wędrująca donikąd” – z wiersza Ofelia) zachowują jeszcze pamięć o swoim związku z porównaniami w sensie ścisłym (miłość drażni/ jak muchołówka).
Zbiorek raczej z tych szczuplejszych, zatem jeszcze za wcześnie, by stwierdzić, że poetka stworzyła rozpoznawalny liryczny idiom. Na niego jeszcze musi popracować. Lecz naprawdę rzetelnie się stara.



sobota, 15 grudnia 2018

Marek Stachowiak, Tata jest od tego, tercja. com, Poznań – Gorzów 2018.



Eseje? Pogadanki? Filozofujące fragmenty poukładane w wersy? – Zastanawiałem się po raz pierwszy wertując debiut Marka Stachowiaka. Bo za ewidentnymi przejawami poetyckości trzeba się po tym tomiku trochę rozejrzeć. Proponuje nam autor poezję antypoetycką, apoetycką może? W pewnym sensie retoryka jego tekstów pochodzi wyraźnie spoza poezji, z publicystyki, używającej słowa jako wehikułu treści dyskursywnych, co daje się zauważyć, zwłaszcza tam, gdzie podmiot opowiada o sobie oraz o swoim środowisku. Stylizuje się to na jednego z tłumu, zwykłego pomiędzy zwykłymi, to na intelektualistę, sięgającego daleko ponad lokalne horyzonty. Właśnie pomiędzy tymi dwoma biegunami oscyluje tożsamość podmiotu Penetruje on zakamarki niezbyt powabnej codzienności, pozwalając  sobie jednocześnie na marzenia o odwróceniu biegu dziejów (Rzekami od rzeczy do rzeczy); lub toczy literackie dyskusje w klubie miejskiej kultury (Mój 19101 dzień w mieście G.). Nie myślę odmawiać mu prawa do udziału w nich, wszak mają spory potencjał terapeutyczny. Pozwolę sobie jednakże stwierdzić wprost, że znacznie mniej sympatyczne wrażenie robi na mnie budowanie poczucia elitarności na obecnych już w dziesiątkach wierszy, całkiem przewidywalnych, niechęciach do domniemanego faszyzmu, tradycji narodowej i oraz do tzw. mitologii smoleńskiej (zob. np. Strach). Nic nowego pod słońcem, księżycem oraz innymi ciałami niebieskimi. Niech mi tylko ktoś mądry powie, dlaczego zapamiętali orędownicy demoliberalizmu tak rzadko umieją wznieść się ponad poziom zjadliwych docinków i wiecowych deklaracji, a tak często sprzedają czytelnikowi bogoojczyźnianość à rebours. Trzeba wszakże  stwierdzić, oddając poecie sprawiedliwość, że taki przykładowo wiersz-reportaż z peryferyjnego marginesu popegeerowskiej wsi, znakomicie łączy spostrzegawczość z umiejętnością selekcji oraz kondensacji wrażeń. Do końca utrzymuje się w nim napięcie pomiędzy doświadczeniem a symbolicznymi sugestiami. Podobnie skuteczną strategię zastosował poeta w wierszu Donos z ulicy Grobla, gdzie realizm zyskał odniesienie religijne.  Agnostykiem pozostaje jednakże  przekonanym i zatwardziałym, bo stosunki z rzeczywistością wymykającą się zmysłom, poukładał sobie w sposób nader skomplikowany a niedopowiedziany, co chwilami nie przeszkadza mu przyjmować w wierszu perspektywy boskiej i to nie tylko w kontekście procesu twórczego (Trzydziesta trzecia kreacja w Times New Roman na A4). Określenie Zajścia w tytułach rozdziałów pozwalają sądzić, że poezja stała się dla debiutanta przestrzenią, gdzie wyrównuje swoje niezałatwione jeszcze porachunki ze światem, czego nie powinniśmy mu mieć za złe, nawet jeśli sposób ich załatwiania budzi odczucia ambiwalentne. Jest jednakże taki obszar rzeczywistości, gdzie poezja Stachowiaka zdecydowanie wygrywa. Mam tu na myśli relację ojciec–syn. Dobrą relację. Bowiem podmiot doskonale, bardzo szczęśliwie identyfikuje się z rolą ojca, który sporo uwagi poświęca rozpoznaniom syna co do natury świata (zob. wiersz Nadzieja Jakuba) i równie uważnie towarzyszy mu, gdy stawia pierwsze kroki w najbliższym otoczeniu. Ojcowskie zadania, podejmuje ochoczo. Tam, gdzie liryczne „ja” mówi o swoim ojcowaniu znika wrażenie wielosłowia. Ogólnie biorąc, należałoby zalecić poecie trochę ćwiczeń na zwięzłość. Może ponowny namysł nad wyborem retorycznej strategii pomógłby mu doprowadzić do, by tak rzec, zoptymalizowania rozmiarów poetyckiego monologu?



Fragment większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"




sobota, 8 grudnia 2018

Anioł Ślązak na Adwent 2018

Titelholzschnitt





Angelus Silesius (1624-1677)
Cherubiński wędrowiec









[Z księgi czwartej]

161. Wszystko w jednym

W jednym ziarnku gorczycy/ gdy to zrozumieć chcesz/
Jest obraz rzeczy w górze i rzeczy w dole też.


207. Oznaki Bożego synostwa

Ten, kto w Bogu spokojny/ a w nim zakochany,
Bywa zwykle na syna Bożego wybrany. 


tłum. pwL



sobota, 1 grudnia 2018

Szymon Babuchowski, Jak daleko, Arcana, Warszawa 2018.


1. Znaczna część wierszy z nowego tomu Szymona Babuchowskiego, zatytułowanego Jak daleko. próbuje odpowiedzieć na pytanie rozlegające się u początków Księgi Rodzaju, skierowane do pierwszego mężczyzny: „Gdzie jesteś?” (Rdz. 3,9) przytoczonego jako motto tomiku. Fakt że adresatem pytania jest mężczyzna nie pozostaje bez znaczenia. Bo tak jak w zbiorach wcześniejszych śledziłem wiersze młodzieńca poszukującego swej drogi, a przy okazji – szczęśliwej miłości, tak teraz wglądam w refleksje dorosłego, co znalazłszy swą miłość z całym przekonaniem realizuje powołanie małżonka, ojca i, ma się rozumieć, poety,. 
Poeta szczęśliwy – czy to możliwe? Możliwe, gdy założymy, że szczęście dylematów duchowych nie wyklucza. Jest szczęściem z zasady szczęściem zadanym, zależnym od moralnej konsekwencji oraz umiejętności rozeznawania znaków czasu charakterystycznych dla określonego etapu rozwojowego, na którym podmiot poezji Babuchowskiego właśnie się znalazł.

2. Krytyczna samoocena młodzieńczych błędów młodości od dawna stała się już toposem. Szymon Babuchowski idzie wszakże pod prąd tego zwyczaju. Jego liryczne „ja” młodość uważa za czas wiary mocnej, czystej, pokornej. Dorosłość, poplątała ścieżki wiary, zawiodła ją na dalekie manowce, w chaszcze, zatrzymała w krainie, w której „wszystko upadło na głowę/gdzie czarne znaczy białe/ a białe różowe” (wiersz tytułowy); uwikłała ją w różne rodzaje nieautentyczności, z duchową na czele. Zatem obrachunek wieku męskiego wypada tu stanowczo niekorzystnie. Bilans ten prowadzi do rachunku sumienia. Bez niego nie potrafi żyć życiem prawdziwym, co znaczy: zyć życiem-z-Bogiem, życiem-w-Bogu. Warto zaznaczyć od razu, że jest to Bóg obu Testamentów – Starego – jako Stwórca, Nowego – jako zmartwychwstający Zbawiciel (zob. ***, Tej nocy miałem nasłuchiwać…). Wyjaśnijmy także, że religijność poezji Babuchowskiego nigdy nie była religijnością powierzchownych wzruszeń. Zawsze głęboko przeżywana, także w aspekcie moralnym, (nie należy go mylić z doraźnym moralizatorstwem). Owszem, bywała, bywa chyba nadal, emocjonalna, ale zawsze wolna od taniej egzaltacji. Trochę po liebertowsku traktuje wiarę w kategoriach wybru wiary dokonanego wbrew własnym zbłądzeniom czy ułomnościom.

3. Ścieżki metafizyki i mistyki schodzą się tutaj jakby trochę rzadziej niż kiedyś. Liryczna persona pielgrzymuje przez rzeczywistość czterech ziemskich żywiołów, po czym wstępuje w żywioł piąty – w eter, którego oddziaływanie pomaga subtelniej widzieć sprawy dziejące się dookoła i jak najbardziej realne osoby: „nasze cienie na drodze wysokie jak drzewo/ połączeni w pochodzie: mama – tata – dziecko/ w pomarańczowym świetle tuż przed przyjściem nocy/ swoją małość codzienną zamieniamy w gotyk// i płynie ta katedra po wodach osiedla// i światło nas podnosi i słońce nas jedna/ zanurzeni w poświacie od stóp po horyzont/ żeglujemy tą łodzią – a świt coraz bliżej” (***, nasze cienie na drodze wysokie jak drzewo…). Ale rzeczy świata tego, mimo takich wysubtelnień, pozostają takie, jakimi były przedtem i pewnie zawsze. Ból strudzonych wędrowaniem nóg – jest dalej bólem, zaś intymność małżonków otwierających się na siebie nie traci żadnego ze swych wymiarów, zaszyfrowanych w sugestywnych metaforach (zob. ***, Bóg zepsuł nam telewizor…). Bo poetycka dorosłość w przypadku Szymona Babuchowskiego oznacza także zdolność do uwewnętrzniania coraz szerszego spektrum doświadczeń, poszerzania obszaru współczucia, z którym pochyla się tu wiersz nad martwym ciałem trzyletniego Alana Kurdi. Temat to w dzisiejszej poezji już nienowy. Lecz poeta wyjął go z wszelakich ideologicznych czy publicystycznych kontekstów, kładąc akcent na czysto ludzką stronę niewinnej śmierci – skandalu, rzucającego wyzwanie tak wierze, jak chrześcijańskiej nadziei (***, chłopczyku wyrzucony na brzeg greckiej wyspy…).

4. Poezja Babuchowskiego mocno  trzyma się tu rzeczywistości. Patrzy na nią. Chce ją widzieć, co owocuje wierszami takimi tak
Thassos czy Apokryf. Ogarnia atmosferę londyńskiego śródmieścia (London Calling) albo uduchowioną, choć chłodną pustkę wybrzeża północnej wyspy (Ballada farerska). Utrwala nieomal w ostatniej chwili to, co pozostało jeszcze z coraz bardziej oddalonego w czasie dzieciństwa (***, to miasto jest tu jeszcze ale całkiem inne…). Szlak doświadczeń, wiodący także przez jego śląskie okolice pozwala podmiotowi wyjść z duchowego impasu, zorientować się co do właściwego kierunku istnienia. Zaś na elementarne pytanie gdzie jest, gdzie się właśnie znalazł, odpowiedziałbym: tam, gdzie kryzys wieku średniego z całą pewnością mu nie grozi.


sobota, 24 listopada 2018

Nadmorze 18. O wierszach Michała Piętniewicza z tomu "Obiecane miejsce" (Sopot 2018)



Osiemnasty odcinek pierwszego polskiego podcastu o poezji przynosi omówienie tomu wierszy Michała Piętniewicza "Obiecane miejsce" (Sopot 2018), oraz dział "Książki wręczone i nadesłane".

Biogramy poety:
www.sppkrakow.pl/czlonkowie/michal-pietniewicz/
poecipolscy.pl/poezja/prezentacja/michal-pietniewicz/

W audycji wykorzystano utwór Dee Yan-Keya, "Dark days"
na licencji Ceative Commons (CC BY-NC-SA 4.0)
link do utworu:
freemusicarchive.org/music/Dee_Yan-Key/years_and_years_ago/10--Dee_Yan-Key-Dark_Days

Przerywnik: Lobo Loco, "Bigband Jingle A (ID 448)"
na licencji Ceative Commons (CC BY-NC-SA 4.0)
link do utworu:
freemusicarchive.org/music/Lobo_Loco/Jingles_for_films__podcasts/Bigband_Jingle_A_ID_448

Kontakt z autorem podcastu: lorkowski@wp.pl


[Jeśli dźwięk nie odtwarza się samoczynnie, kliknij na przycisk odtwarzania.]


niedziela, 18 listopada 2018

Anita Katarzyna Wiśniewska, oddawanie zimna, Stowarzyszenie Salon Literacki Warszawa 2018


Dawno nie zaczynałem cytatem, więc tym razem chyba mogę. Pisze Anna Katarzyna Wiśniewska: „pociągi/ spóźniają się coraz bardziej/ wiersze/ zawsze przychodzą na czas” (Chronologicznie). Istotnie, zdążając do sedna wiersza, debiutantka nigdy się nie spieszy, nie spóźnia; a to, co ma do powiedzenia, mówi we właściwej chwili.

   Tematyczną dominantą debiutanckiej książki Wiśniewskiej są trudy bycia kobietą, zwykle graniczące traumą, naznaczone nieodwołalnym tragizmem. Kobiecy dyskurs jest tutaj historią bez happy endu. Samą kobiecość postrzeganą w optyce jej wierszy można określić jako odrębny status egzystencjalny, z którego właściwie wyzwolić się nie sposób. Modele zachowań określanych jako kobiece, oczekiwania społeczne, idee,  ideologie, nawet systemy represji i przymusu, mające wpasować żeńską część rodzaju ludzkiego w usztywnione matryce pojęciowe (Trzeba się pokazać), wydają się wobec tego statusu-fatum wtórne. Są jego konsekwencjami. Jak każde fatum także ono jest irracjonalne, choć jego przejawy dają się opisać w miarę dokładnie. Kobiecość zatem to w pierwszym rzędzie sytuacja bycia na cenzurowanym oraz mniej odpornym na zło i krzywdę. Brak tej odporności ma wymiar fizyczny, genetyczny. Zadane rany nie mogą do końca się zabliźnić, każda zaś blizna przywołuje pamięć kolejnych zranień: „liczę ślady:// nad wargą – rozpędzone sanki/ trójkąt nad kostką – stłuczony kieliszek/ nóż wbity w nasadę palca/ szerokie pasmo na łokciu już nie wiem od czego// będą następne uczę się nosić/ coraz cięższe torby// plaster w portfelu/ ibuprom w kieszeni// nie chcę// mieć córki” – czytamy w wierszu Pamięć recesywna. Tyle przechowała pamięć ciała. A pamięć duchowa? Przywołuje jeszcze uderzenia ślepego trafu; szamotanie się w sieci rozczarowań, zawiedzionych nadziei nie tylko na sukces (Rosyjski balet), ale nawet na pomyślne spełnienie się w macierzyństwie (Trzecie stadium). Wiersze Wiśniewskiej wołają wielkim głosem o sprawiedliwość dla tych, które zatrute goryczą nie mają już sił wołać o nic. Zresztą – do kogo wołać, do jakiej mają odwołać się instancji, gdy w tekstowym świecie tego tomu anioł Zwiastowania swoim zjawieniem przeraża i wstrząsa (Niebieski parawan), w parafrazie ewangelicznej sceny z Betanii ani Maria, ani Marta nie zajmuje pierwszego miejsca (Druga)? Niezależnie od tego, czy zgodzimy się rozpoznaniami poetki, czy też innego pozostaniemy poglądu, musimy stwierdzić, że do żarliwej wiary raczej nie inspiruje. Prędzej rodzą frustrację i bunt przeciwko zastanym okolicznościom. 
  Przed rozczarowaniem czy osamotnieniem bohaterki tych wierszy nie zdołały uciec ani za wielką wodę (Nowy Świat), ani nie uchroniło ich przed bólem uwiecznienie na obrazach mistrzów malarstwa. Bo także tutaj niejako użyczają swojego wizerunku, jako osoby o odrębnej biografii pozostają wciąż na dalekim tle (por. Elisabeh Siddal – tryptyk). Wiśniewska osadza swoją poezję także w kontekstach artystycznych i kulturowych. Spotkamy tu postacie z płócien Olgi Boznańskiej (Poskręcane płatki), Édouarda Maneta (Olimpia, 1863), Amadeo Modiglianiego (Vive la Rose). Towarzyszy im Lolita z powiesci Nabokova i Isadora Duncan. Zaiste w zajmującym, choć może trudnym przebywamy tu towarzystwie. Ale autentycznej poezji z łatwizną nigdy nie było po drodze. Powiedzmy jeszcze, że w lekturze tych erudycyjnych wierszy pomagają przypisy umieszczone na samym końcu tomu. Nie powiem, przydatne. 
   Oddawanie zimna wyrasta z dojrzałego światopoglądu, który umie w sposób wolny od cynizmu i zbędnej ironii stawiać kwestie istotne. Uwagę tu zwraca innowacyjność niektórych metafor opartych na synestezji. Kto uważa się za amatora poezji najświeższej, winien po ten debiut sięgnąć obowiązkowo.

Fragment większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"



piątek, 12 października 2018

Nadmorze 17. O wierszach Sławomira Matusza z tomu "za Tobą klucze gęsi i łabędzi" (Sosnowiec 2018).



Siedemnaste wydanie "Nadmorza" przynosi omówienie najnowszego zbioru poezji Sławomira Matusza "za Tobą klucze gęsi i łabędzi" (Sosnowiec 2018), ponadto: wiersze z tego tomu w autorskim wykonaniu, informację o pierwszym polskim czasopiśmie internetowym poświęconym haiku "Papierowy żuraw" oraz dział książek wręczonych i nadesłanych.

Linki:
Fundacja im Jana Kochanowskiego:
http:// fundacjakochanowskiego.pl/

Polskie Stowarzyszenie Haiku/ "Papierowy żuraw":
http://psh.org.pl/papierowy-zuraw/

[Aby odtworzyć podcast, kliknij dwukrotnie na przycisk playera.]






sobota, 6 października 2018

Jerzy Hajduga, jeszcze, tercja, Poznań/ Drezdenko 2018.



Dziwi się recenzent, gdy sobie uświadomi, że nawet skrótowe omówienie skrajnie minimalistycznego w swej poetyce, tomu Jerzego Hajdugi, będzie obszerniejsze niż zbiór rekomendowany uwadze czytelnika. Cóż współczesna poezja chętnie korzysta z prawa do czynienia skrótów, do syntetyzowania refleksji, do zamilkania w niespodzianych momentach. Umiejętność takiego właśnie modelowania poetyki mogliśmy zaobserwować na kartach poprzedniego zbioru tego autora, Odpocząć od cudu (2015). Nowy tomik został zatytułowany skromniej, najprościej, odrobinę zagadkowo – jeszcze. Tematycznie nawiązuje do poprzednika, ale stylistycznie, maksymalnie ściszając ton głosu,  podąża dalej – pod samą granicę ascetycznie, monastycznie skupionego milczenia. Poeta przed wielu laty wstąpił do zakonu kanoników regularnych laterańskich. Lecz ani myśli nawiązywać do idiomu tzw. poezji kapłańskiej. Skupia się nie na tym, co wynika z jego społecznej roli, nie polega na eklezjalnej powadze. Jego podmiot eksponuje raczej elementarnie-ludzką stronę przeżyć. Prędko możemy się przekonać, jak bardzo potrzebują one ciszy, gdyż w niej dojrzewają do egzystencjalnej prawdy. Aczkolwiek w istnieniu mówiące tutaj „ja” utwierdza tu przede wszystkim miłość, miłość synowska kierowana ku matce i miłość macierzyńska obejmująca syna, bardzo już dojrzałego, pewnie kroczącego obraną drogą. Fakt śmierci matki, przynajmniej początkowo, zmienia tę relację jedynie w niewielkim stopniu. Jak gdyby łącząca ich miłość zatrzymywała bieg  czasu. Jednakże im bardziej przesuwa się ona w sferę tęsknoty i serdecznej pamięci, tym wyraźniej zaznacza się destrukcyjny wpływ przemijania. Konieczną pracę żałoby poeta traktuje nieomal jak obrządek, opisując znaki matczynej nieobecności, choćby tak: „W pokoju u mamy/ zostały jeszcze/ dwa krzesła// nam wystarczy/ jedno” (Usiąść razem); wcześniej zauważa: „pokój oddycha uwolniony/ od mebli od łóżka/ z tobą// jeszcze w kącie na czterech nogach// wierne jak pies” (Na sprzedaż); przeżywa za swym smutkiem święta roku liturgicznego (Wszystkich Świętych; Bóg dzieckiem). Poszukuje oczyszczenia i pociechy we łzie: męskiej i czystej, przypominając, jak bardzo smutek może być postacią miłości. Oczywistość spraw, które unaoczniają nam wiersze Jerzego Hajdugi nie wymaga wielu słów. Ale domaga się słów najważniejszych. Ich wybór, wskazanie ich czytelnikowi to zadanie iście poetyckie. Nie ogranicza się, rzecz jasna, do wertowania słowników czy lingwistycznych gier (chociaż, gdy przyjrzymy się wierszowi Samobójca żyje, złożonemu wyłącznie z powtórzonej dwukrotnie partykuły oraz ośmiu zaimków, stwierdzimy, że i takie koncepty nie są poecie całkiem obce). Widać tu nieustanną gotowość do przepracowywania intuicji, doświadczeń oraz nieustanne próby ich najwierniejszego wy-słowienia; nadto – chęć weryfikacji własnej wypowiedzi, nawet stwierdzania jej niedoskonałości, niedostateczności w porównaniu z materią, której wiersz chciałby dotknąć (zob. Jeszcze nie). Zatem tytułowe „jeszcze” sugeruje temporalne zawieszenie, odwleczenie definitywnego rozwiązania, oczekiwanego skutku. Z początku w wymiarze poetyckim, ale niebawem – także w wymiarze osobistym. Bo podmiot tego zbioru jest postacią w owym „jeszcze” bez reszty zanurzoną, egzystującą po tej stronie życia, wszakże coraz częściej obserwującą oznaki wychodzenia z siebie (Ból), porzucenia przez przedmioty (Ostatni guzik), czy też zjawisko ubywania słów (Żywego więcej). Stąd może wynikać małomówność wierszy Hajdugi. Jednak przy całej dotkliwości rozstania, poczucia osierocenia i opuszczenia (zob. Śmierć ci była milsza), trudno byłoby zauważyć tutaj przejawy pesymizmu. Poeta przeciwstawia mu się bowiem krótko acz stanowczo: „nie bo/ niebo (Wieczniej). Tego się trzyma, bynajmniej nie naiwnie. Dlatego też pod koniec  tomu, niejako zgodnie z kanonami kompozycyjnymi żałobnego cyklu, ból utraty oczyszcza się w pocieszeniu. 

  Hajduga należy do poetów w najwyższym stopniu antyretorycznych, pokusę gadulstwa na tematy ostateczne poskramia finezyjną ironią (zob. ćwiczenie mowy pogrzebowej). Jednocześnie wpisuje się w tradycje poetyki lapidarnej, którą tworzą tak liryki lozańskie (por. wiersz Stara łza) jak zeuropeizowana obrazowość haiku (Skradziony pocałunek).
Prowokacyjne spytam: jak blisko milczenia można podprowadzić wiersz, by go nie wygasić, nie odebrać mu głosu? O wyciszonej poezji Hajdugi można chyba powiedzieć, że zmierzając do minimum, osiągnęła już pewne optimum wyrazu. Dalszego jej zamilkania wyobrazić sobie nie potrafię. Ale nie wykluczam, że nas jeszcze zaskoczy.          

sobota, 15 września 2018

Nadmorze 16. O tomie wierszy Zbigniewa Chojnowskiego "Zawsze gdzieś jest noc" (Wydawnictwo FORMA, Szczecin Bezrzecze 2018)





Podcast po-podróżny. Mówię w nim o nowym zbiorze poetyckim Zbigniewa Chojnowskiego "Zawsze gdzieś jest noc" (Wydawnictwo FORMA, Szczecin 2018). 
Książki wręczone i nadesłane. 

Linki:
http://fundacjadf.pl/
http://dom-literatury.pl/
http://www.wforma.eu/

Recenzja zbioru Zbigniewa Chojnowskiego "Widny Kres":
https://instytutksiazki.pl/literatura,8,nowosci-wydawnicze,21,poezja,1,widny-kres,60.html




sobota, 8 września 2018

Bogumiła Salmonowicz, Femoglobina, Stowarzyszenie Alternatywni, Elbląg 2017.



Zbiór wierszy a zarazem zgrabny albumik zawierający prace Romany Klinkosz w technice mieszanej (akryl i suche pastele). Przedstawiają one w bardzo różnych odsłonach ujętą odrobinę groteskowo żeńską postać imieniem Troda. Zadaniem zaś czytelnika pozostaje odkrywanie punktów wspólnych pomiędzy obrazu a tekstem będącym zazwyczaj swobodną wariacją na motywach wizualnych. 


  Jakie zatem cechy kobiece wysuwa poetka się na plan pierwszy? Przede wszystkim nieprzekraczalną, radykalną inność psychofizyczną i społeczną. Problematyczną, w skaranych przypadkach przeklętą, będącą istnym dopustem bożym. przyczyną cierpień na wszystkich etapach życia, od lekkomyślnej młodości aż po starcze zniedołężnienie. Gdyby poprzestać na tej konstatacji, można by stwierdzić, że Salmonowicz brnie w publicystyczne stereotypy. Szczęśliwie ocala ją konsekwentnie przyjęta strategia, którą można by porównać do studium przypadku, widzianego z bardzo bliska, w wielu wycieniowanych szczegółach. Zbiera więc kobiece losy, syntetyzuje je, trochę typizuje, skupiając się na ich determinantach. Bodaj najważniejszą z nich pozostaje życie w przykrym rozdźwięku pomiędzy oczekiwaniami otoczenia a własnymi potrzebami, ciągłe skazanie na mityczny moment „później”, kiedy mają się spełnić najtajniejsze, najbardziej własne życzenia, gdy wreszcie będzie można „chwytać w dłonie/ promyki codziennych słońc/ albo wiązać w naszyjniki/ lśniące ogony gwiazd” (Wizje). Inną okoliczność decydującą stanowi tu wewnętrzna sprzeczność dążeń zamieszkujących tę samą osobowość (zob. Jeden znak). Emocjonalne zagmatwania zwiększają ryzyko pomyłek, błędów w rozeznawaniu kierunków istnienia. Sytuację kobiety komplikuje jeszcze ustawiczna potrzeba kochania (Jak modliszka), ciężko doświadczana deziluzjami (Róże). 

   Na uwarunkowania psychologiczne nakładają się uwikłania społeczne, nawet instytucjonalne, z małżeństwem na czele. Zostaje ono zaprezentowane jako najbardziej dotkliwa forma zniewolenia oraz wyzysku ugruntowana w źle pojętej tradycji (por. „Bo najpierw został stworzony Adam”). W wierszach dotykających tej materii umiejętność operowania szczegółem, widzianym z ukosa konkretem, po raz kolejny broni poetkę przed popadnięciem w gazetowy schemat. Wypada też zauważyć, że oskarżenia pod adresem męskiej części rodzaju ludzkiego formułuje raczej rzadko i w przypadkach już z daleka wyglądających na uzasadnione. 
  Omawiając kiedyś na tych łamach debiut elbląskiej poetki (BoSa, 2014) zwróciłem uwagę na jej zamiłowanie do metafor dopełniaczowych. W trzeciej jej książce daje ono jeszcze o sobie znać, choć znacznie dyskretniej niż kiedyś. Niemniej uważam Femoglobinę za tom wart zauważenia i dyskusji. Zagadnienie poetyckich reprezentacji kobiecości jest bowiem zbyt poważne, aby pozostawiać je na pastwę feministek.
Fragment większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"


piątek, 6 lipca 2018

Marcin Królikowski, Opowieść dwunastopiętrowa. Grozy poetyckie, Wydawnictwo Anagram, Warszawa 2017..




Otwieram debiut Marcina Królikowskiego niby drzwi do Archiwum X pełnego ponuro jawiących się tajemnic. Pamięć tragicznej historii niegdyś zgładzonej, zmartwychwstałej potem w innym wcieleniu Warszawy miesza się u niego z wyobrażeniami charakterystycznymi dla science fiction. Podmiot tych opowiastek i wierszy (wyjaśnijmy dla porządku, że teksty narracyjne od poetyckich monologów odróżnia tutaj głównie układ graficzny) przedstawia się jako człowiek z bloku. Żeby tylko z bloku – z wieżowca! Znalazł się poniekąd w punkcie idealnym, pomiędzy kosmosem, skąd przybywają Obcy a warstwami archeologicznymi, które bada z zapałem dociekliwego eksploratora, z konsekwencją detektywa. Wprawdzie „na ramy starych nałożono nowe/ okna, miasto na przepalone fundamenty” (Ostatni dom po Pawiej (71)), lecz śladów przeszłości zatrzeć niepodobna. Bo mają one teraz naturę przede wszystkim psychiczną, może nawet – paranormalną. Dlatego też widmowa Warszawa od razu bierze górę nad rzeczywistym miastem. Tekstowe „ja”,  warszawiak nie tylko „zodiakalny”, czyli zrządzeniem sił wyższych skazany na ścisły związek z tą przestrzenią, lecz warszawiak autochtoniczny, reprezentant najbardziej endemicznego gatunku warszawiaków, po labiryntach i zaułkach miasta-widziadła oprowadza nas niczym wytrawny przewodnik. Każdy z tych zakątków wiąże się dla niego z osobnym, osobistym zespołem skojarzeń, emocji, doświadczeń (por. Getto brutto – getto netto). Swoją uwagę koncentruje debiutant na dawnej dzielnicy żydowskiej, Muranowie, jako jeden z tych, których łączy z nią nieledwie fizyczna więź (zob. Zamuranowany), sprawiająca że jego osąd nad pragmatycznym stosunkiem współczesności do dramatu dowódcy ŻOB i jego podwładnych nabiera szczególnej wagi. Wyraźnie wie, co mówi, gdy stwierdza: „Nieczyste sumienie wciąż szuka, pod pretekstem wymiany rur, bunkra Mordechaja, chce do końca wyleczyć miasto z próchnicy, wie jakie postępy poczyniono w kryminalistyce, wie że można po zapachu/ spalenizny odnaleźć sprawcę sprawców,/ ściągnąć czyste prochy prosto z Argentyny” (tamże). Dobrowolnie wchodzi w rolę strażnika pamięci. Jednakże już z przymusu śni sny, których nie mogli dośnić umarli. Mimo woli naśladuje nawet ich zachowania. Zmarli, należycie nie pożegnani, nawiedzają go natrętnie. Dybuki? Kto wie?
      Kiedy Marcin Królikowski zaproponuje czytelnikowi udział w swoich dalszych eksploracjach, nie dam się długo prosić. 


Fragment większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"



czwartek, 28 czerwca 2018

Nadmorze 15. O tomie poetyckim Dariusza Bugalskiego "Korespondent "Małego Przeglądu""









Audycja nadawana z kaszubskiej checzy na skraju Lasów Mirachowskich. Omawiam w niej zbiór wierszy Dariusza Bugalskiego "Korespondent "Małego Przeglądu". W archiwum żywych głosów Magdalena Cybulska czyta prozę poetycką, za którą otrzymała główną nagrodę w konkursie "O Złote Pióro Sopotu 2018". 



Linki:

W audycji wykorzystano kompozycje
Dee-Yan-Keya [strona autorska]
"business trip"
"wolfgang"

na licencji Creative Commons



sobota, 16 czerwca 2018

Ewa Frączek, Reorientacja, K.I.T, Stowarzyszenie Żywych Poetów, MBP im. Ks. Ludwika I, Brzeg 2017.



Liryczna persona debiutantki nie zamierza grać roli grzecznej młodej damy. Do grasujących ostatnio stadami bojowo usposobionych dziewuch też by się raczej nie przyłączyła. Wydaje się wcale zadowolona z kobiecości w jej fizycznym tudzież emocjonalnym wymiarze (zob. święto dziękczynienia). Co do feminizmu, genderu nie ma złudzeń. Woli samodzielnie, na własne ryzyko, analizować kobiece uwikłanie w skomplikowany kontekst społeczny uwarunkowany czynnikami psychologicznymi, ekonomicznymi czy religijnymi (***, a przecież umieram dla was kobiety...). Jako że w otwartej konfrontacji trudno się z nimi uporać, próbuje je rozbroić groteskowym przemodelowaniem (kobiety na radzie pedagogicznej obierają wspólnie ziemniaki) albo –  oswoić emocjonalnie, nazywając wprost lub metaforyzując uczucia („***, nienawiść do chmur rośnie…”). Wybierając konkretną taktykę, chętnie posiłkuje się instynktem i intuicją, scalając odrębne obrazy rzeczywistości wytwarzane przez każdą półkulę mózgową z osobna.  Czasem jej procesy poznawcze integruje myślenie magiczne, zdolne objaśnić tajniki   egzystencji (bycie i czas). Poetyckie „ja” debiutantki zdaje się na poły zafrapowanie, na poły przerażone najważniejszym swoim odkryciem dotyczącym dominacji fenomenów podświadomych albo zgoła nieświadomych nad racjonalnym porządkiem pojęć.  Wspomnienia i traumy z dzieciństwa (pokój), nie przepracowana, jak się można domyślać, relacja z matką (o cudach) pozostawiły w tym tomie swój ślad. Podobnie jak nastoletnie, generacyjne próby wejścia w dorosłość oraz ich już całkiem indywidualny ciąg dalszy podsumowany w wierszu lublin. dolna marii panny, gdzie nostalgia miesza się z poczuciem niepewności co do kierunku, w którym biegnie całkiem już dorosły los. Zatem znaczną część tych wierszy możemy uważać za świadectwo prób reorientacji, czyli ponownego, często całkiem własnego określenia się wobec doświadczeń, wyzwań, także – wobec wartości.
   Podmiotka debiutu znalazła się w położeniu nie napawającym optymizmem; wśród jej postanowień na rozpoczynający się rok znajdujemy również takie: „omijać strach, pytania/ o polskę właśnie/ o mentora mistrza nauczyciela/ który przypilnuje bym żyła jeszcze/ lat trzydzieści pięć, gdy bank ogłosi/ że jestem zdolna do metrażu, bo/ mam talent mało zmarszczek przyszłość/ nienaruszone nadgarstki” (noworocznie). Na życie byle jakie, wymuszające rezygnację z wyczytanych w książkach, skądinąd słusznych moralnie ideałów (dopowiedzenie) albo planów (saturn nienasycona), nie ma zamiaru się godzić. Uwierają ją ustępstwa na rzecz powszednich realiów odnotowywanych zresztą bardzo celnie. Doceńmy jej nonkonformizm, zwłaszcza, że stoi za nim, dynamiczna imaginacja, rozkwitająca w całej swej sile sugestywnymi metaforami oraz energia wypowiedzi.

Fragment większej całości przygotowanej do druku w Dwumiesięczniku Literackim „Topos”.

wtorek, 29 maja 2018

Nadmorze 14. Rozmowa z Moniką Milewską o jej powieści "Latawiec z betonu"






W audycji wykorzystano utwór Dee-Yan_Keya "Seagulls" na licencji Creative Commons 4

Show notes:
http://www.e-kalejdoskop.pl/
http://www.zaulekpomylka.pl/
http://www.wbp.poznan.pl/wydawnictwo/
http://www.wforma.eu/


sobota, 5 maja 2018

Piotr Burczyk, Z ukrycia, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Olsztyn 2017.



Podmiot wierszy Burczyka całkiem dobrze czuje się w towarzystwie duchów. Dla wyjaśnienia wypada mi jednak napisać, że pojęcie duchów powinniśmy tu zastosować zarówno do gości z zaświatów jak do czystego ducha, który ich wyprzedza pojawiając się, na samym początku tomu, z czasem „Coraz bardziej ludzki/ Coraz bardziej szary/ Coraz bardziej zwykły/ Anioł w za ciężkich butach” (Coraz bardziej) i zadaje poetyckiemu „ja” pytanie o jego wiarę. Ale nie uzyskuje sformułowanej wprost odpowiedzi. Skazany został na dowody, by tak rzec, pośrednie, na drobne refleksy nadprzyrodzonego widzenia i na refleksje, o które w poezji łatwiej na łące (Gietrzwałd) niż w ciemnawej świątyni (zob. Pusty kościół). 

Zgoła inaczej ma się rzecz w przypadku gości przybywających z zaświatów. Wywołani, przywołani mimo chęci i woli budzą umiarkowaną raczej grozę, no może trochę całkiem zrozumiałej w tej sytuacji poczucia niesamowitości, konkurującego z zaciekawieniem. Sami są zresztą ciekawscy, niektórzy dystyngowani, inni dowcipni albo w obejściu zaskakująco swojscy. Wszyscy nie nazbyt kłopotliwi. Ich obecność każe się jednak poecie zastanowić nad własną pośmiertną przyszłością. Mają zresztą umarli, widziani przez autora trochę po leśmianowsku swoje przyjemności (zob. Świętej i nieświętej pamięci). W tym samym porządku wyobrażeń należałoby chyba umieścić wiersze- świadectwa swoistego kultu przodków, zwłaszcza tych w linii męskiej, reprezentujących zakorzenienie w odległej chronologicznie, kresowej genealogii Tak głębokie, że komunikacja z nią wymaga milczenia wynikłego nie z zakłopotania odwiecznością antenatów (por. List do dziadka Jana), tym bardzie nie z onieśmielenia ich dostojeństwem, ale z bezsłownego rozumienia związków ze wspólną przeszłością, sprawiającego, że podmiot nigdy nie przedstawi się jako bezdomny czy wyobcowany. A gdy na świat spogląda, gdy ten świat (na ogół impresyjnie) opisze, czyni to z ufnością i cichą, ale pewną swej słuszności akceptacją. Rzeczywistość ze wszystkimi jej wadami łatwo poddaje się całkiem bezpretensjonalnemu opisowi, całkiem miłemu w lekturze. By to sprawdzić, wystarczy poświęcić chwilkę uwagi wierszom Diament czy „Sen kota”. Naprawdę chwilkę – bo zwięzłe są, lapidarne. Chyba, że wolelibyście skupić się na barwnej impresji zatytułowanej Światło. Generalnie mam wrażenie, że z debiutu Burczyka mówi do nas ktoś, kto potrafi kontentować się prostym szczęściem pod warmińskim dachem, kto ceni sobie skromność, a z otoczeniem chciałby przestawać w jak najżyczliwszej relacji. Skłonnością do poprzestawania na małym debiutant z Warmii może zaskarbić sobie sporą sympatię. Prosiłbym go tylko, aby pozostał już przy dobrze odmierzonych proporcjach prostego widzenia i skomplikowania metafor. Osiągnął już bardzo delikatną równowagę dyskursu, który poszukując za dalszej prostoty, w pościgu za jeszcze większą oczywistością mógłby zupełnie niepotrzebnie naruszyć, ześlizgując się w banał.

Fragment większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"


sobota, 21 kwietnia 2018

Dagmara Kacperowska, martwy sezon, Fundacja Otwartych na Twórczość, Poznań 2018



Gdziekolwiek spojrzelibyśmy, rozglądając się po debiucie Dagmary Kacperowskiej, tam zawsze zobaczymy katastrofę umieszczoną przestrzennie lub chronologicznie – w Hiroszimie (legenda), w okolicach Czarnobyla (słoneczny dzień w Prypeć), w Aleppo (filozofia trwonienia), w Auschwitz (terminal) w zapomnianym na końcu świata obozie koncentracyjnym w Lüderitz (reminiscencja). Ale zauważamy tutaj kataklizmy, nabierające dopiero kształtu i zyskujące nazwę. Podmiot tomu identyfikuje je i nazywa pierwszy. Pozwalając sobie na pewne uogólnienie można stwierdzić, że wiersze Kacperowskiej wyrastają z silnie uwewnętrznionego przeżycia zła postrzeganego przez poetkę jako siła podobna ognistemu żywiołowi. Zła, co jednocześnie obezwładnia, ale i zmusza do wyobraźniowej i emocjonalnej z nim konfrontacji, do ustawicznych autoanaliz, wewnętrznych wglądów i do czujności, mobilizacji zmysłów oraz wrażliwości, która zagrożenie złem pozwoli wyczuć w najwcześniejszych, jego przejawach i najbardziej dyskretnych jego nosicielach; apeluje do siebie: „nie śnij, obudź się!/ w ich mięsie poczuj zapach/ który dawno sfermentował/ władzą i śmiercią./ myślisz, że to ich przeznaczenie?/ to nasłuchiwanie śpiewu syren?/ ich głos jest jak drżenie w agonii/ albo podczas orgazmu nad głowami potępionych// - donośny i zaraźliwy.” (retrospekcja) Poetka wie, że ze złem żartów nie ma, a każda interakcja z nim jest śmiertelnie poważna. Także wtedy, gdy manifestuje się ono w formie mało widowiskowej, wcielone w upodlonego nałogiem alkoholika (Król prohibicji) albo w miałkość powszedniego funkcjonowania.
Zadana ze sformalizowanych tradycji nie może stanowić oparcia dla samotnych zmagań duchowych poetyckiej persony. Surowej krytyce poddaje chrześcijaństwo ograniczające się do fideizmu (nieboski emisariusz) względnie do mało zobowiązujących świątecznych rytuałów (telenowela). Bo to poezja starająca się wyartykułować określony światopogląd. Ale wybiera swoich wrogów tak jak publicyści w co niektórych mediach, skutkiem czego wiersze, anty-ojczyźniane, anty-katolickie, poziomu całości tomu raczej nie podnoszą.   Czy przy tym ogromne zła jest jeszcze jakieś dobro? Tak, to, sugeruje poetka, które uczynimy sami, przewracając dzielące ludzi mury, szukając porozumienia i zgody (wino). To chyba najbardziej optymistyczne przesłanie debiutu Kacperowskiej.
Pełno w nim erupcji, huków, fraz kończących się wykrzyknikiem. Estetycznie poetka często jedzie po bandzie i czasem za nią wypada. Przykładowo: „(szum zwęglonych dźwięków/ pomiędzy rzędami białych lilii./przesypuje cząstki zmiażdżonych / dziecięcych główek jak kasztany/na placu Pigalle” (kasztany na placu Pigalle), lub „w domkach z piernika. leżą/ lukrowane serca i włochate zwierzę/ z rozpalonym prąciem.” (Domki z piernika). Czytelnik poezji współczesnej gorszy się raczej rzadko, ale zgódźmy się, że nawet najbardziej szalona w swej ekspresji strofa musi generować jakiś sens.

Fragment obszerniejszej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".


sobota, 7 kwietnia 2018

Nadmorze 12. O wierszach Jarosława Mikołajewicza z tomu "(odnalezione fragmenty)".




Omówienie zbioru poezji Jarosława Mikołajewicza "(odnalezione fragmenty)" wydanego nakładem Galerii Autorskiej (Bydgoszcz 2017).

W odcinku wykorzystano utwór Dee-Yan-Keya "Grant them eternal rest" na licencji Creative Commons (CC BY-NC-SA 4.0).

Przydatne linki:

www.autorska.pl/
fraza.univ.rzeszow.pl/
nowelitery.blogspot.com/
freemusicarchive.org/music/Dee_Yan-Key/jazz_for_the_dead/01--Dee_Yan-Key-Grant_them_eternal_rest





sobota, 24 marca 2018

Agnieszka Ginko, Kruche, Zielona Góra 2017.


"Iść tam, gdzie nie dochodzą myśli/ gdzie kończy się czas,/ gdzie dzika róża/ kocha się z kroplą rosy.” – taka strofka mogłaby reklamować poezję bezproblemową, miłą w odbiorze, niegroźną dla autorki, a tym bardziej dla czytelnika. Tyle że w pamięci zostawiłaby nikły ślad. Szczęśliwie z jednej strofy nie musimy wnioskować o całym debiucie. Trzeba go przeczytać od początku do końca, chociażby dlatego, by przypatrzyć się próbom zbudowania języka, który potrafiłby wyartykułować uczucia pozytywne. Zgodzicie się chyba ze mną, że łatwiej na świat psioczyć, utyskiwać, stawiać mu zarzuty, mieć mu za złe, że jakoś nie chce (łajdak! paskuda! samolub jeden!) dostosować się do naszych wobec niego oczekiwań. Tu od samego początku podmiotka wydaje się spontanicznie, całą sobą,  zadowolona ze świata. Percypuje go mocno, słucha, obejmuje spojrzeniem (Do zbóż), wciąga w płuca z każdym oddechem (Latem). Spadek temperatury poniżej zera uważa za szansę daną dziecięcej fantazji (Zimowo). Nawet wychodząc nie w porę, wypchnięta w obce miasto, nie ma zamiaru ulegać pokusom irytacji bądź zniecierpliwienia. Sytuacje „komfortowe inaczej” traktuje jak okazje do zauważenia czegoś zgoła niecodziennego. To jeden z głównych powodów, dla których możemy polubić poetyckie „ja” tego tomiku. Ale nie jedyny. Czy coś może zmącić jej pogodę? Bez wątpienia. Przykładowo strata przyjaciela pożegnanego osobistym epicedium (Jachowi). Bo przecież doskonale wie, że rzeczywistość nie jest wolna od przypadłości i pobłądzeń tych, którzy ją zamieszkują (zob. Ktoś inny). Podobnie odczuwa upływ czasu, co wartko rzeźbi ludzkie życiorysy i bezwzględnie umieszcza Wandę nazywaną tutaj (zwróćcie, proszę uwagę na ten piękny koncept!) „wileńską Alicją” po drugiej stronie pękniętego już lustra.
Centralne doświadczenie opisane w tym debiucie łączą się z macierzyństwem. Wydarzeniem kosmicznym poprzedzonym sakralnym impulsem (por. Zwiastowanie) ustanawiającym związek ciężarnej ze wszechświatem, z żywiołem wody i gwiazdozbiorami. To jakby prolog do historii Stworzenia opowiedzianej sposób na bardzo indywidualny w cyklu Z księgi Genesis, gdzie chciałaby poetka dać z siebie wszystko i w najlepszym gatunku. Bez wątpienia udało się jej zbudować spójną, równą stylistycznie, opowieść o powstawaniu nowej osoby. Z całym rozmysłem piszę tu właśnie o osobie, gdyż podstawową cechą lirycznego „ty” – nieurodzonego jeszcze dziecka –  pozostaje jego osobność, zaś opowieść o jego rozwoju można też czytać jako dzieje zyskiwania przez niego osobności, wyodrębniania się z matczynego ciała aż do momentu, kiedy matkę i potomstwo łączy głównie kruchość materii, z których ich ukształtowano. Tej samej, z której ongiś ulepiono praojca Adama. Urodzony już bohater tego cyklu, wciąż pozostaje w ziemskim raju, gdzie wraz z nim żyją pasikoniki, myszy, biedronki i sny. Na straży tego raju staje ta, która, w pewnym momencie, wyraźnie strudzona, w autoironicznej imitacji wiersza Białoszewskiego określi się jako szaranagamama.
Więc co? Matka-Polka? Niekoniecznie/  Raczej matka-poetka. W dwóch rolach, w każdej – z powołania.
    Wszystko wskazuje na to, że Agnieszka Ginko wie, jak używać wiązanej mowy, co ma pewnie związek z jej wcześniejszymi przedsięwzięciami literackimi (twórczość dla dzieci, przekłady). Lubi zwięzłość, przenośnią posługuje się jak generatorem nowych znaczeń. Natomiast porównania nie zawsze dotrzymują kroku metaforom (przykład: „skóra zwija się, dusi,/ a ostre fałdy dnia/tną jak psy” – z wiersza Budzić cię).
Zbiorek nieduży niby próbka degustacyjna. Posmakować jednak warto.

sobota, 17 marca 2018

Mateusz Melanowski, Uwagi do chwili, Zeszyty Poetyckie, Gniezno 2017.



 W monologach poetyckiej persony tego zbioru znajdziemy sporo naszych wahań i odkryć, rozterek oraz rozczarowań wynikłych z konfrontacji ze światem. Świat zaś wciąga liryczne „ja” i wszystkich innych dookoła w swe niecne gierki. Testuje ich wytrzymałość. Szydzi z nich. Zaczepia, prowokuje (zob. Dwumecz). A cała sztuka, sztuka niemała w tym, by skutecznie, acz bez przesady, skontrować przeciwnika, by z siłami się nie przeliczyć i koniec końców wyjść na swoje. Znaczy to – nie tyle z nim wygrać, co ocaleć, trochę jeszcze przetrwać. Podmiot tego zbioru, doszedłszy wieku męskiego, przeszedł do aktywnej defensywy. Dużo już wie o swoim przeciwniku. Siebie samego zna już nieźle. Aczkolwiek za jedno ze swoich najważniejszych zadań wciąż uważa docieranie do siebie, ustalanie, a może nawet konstruowanie własnej tożsamości z codziennych doświadczeń i potocznych obserwacji; z przemyśleń, których wciąż mu za mało. Niemniej rozumie, że do samej istoty życia przynależą symulacje czy uniki. Przyznaje się do tego otwarcie. Tak samo jednoznacznie mówi o swojej bezradności wobec podstępów świata. Pozwala się nam jednak widzieć w tych rzadkich momentach, gdy wreszcie przystawać do własnych o sobie wyobrażeń. Lecz rychło, nagłe a niespodziewane zdarzenie, choćby drogowe ( zob. Sonecie wiejski) uprzytamnia mu, że jest poddawany nieustannym próbom, gdzie prócz wyćwiczonych odruchów i egzystencjalnej sprawności, ważną rolę odgrywa przypadek, traf. Dopiero kiedy zbiegną się ze sobą wszystkie wymienione okoliczności, podmiot zaczyna sobie uświadamiać, jak niesamowite jest życie. Jego rozpoznanie możemy równie dobrze uważać za kontrapunkt odczuwanej znacznie wcześniej, potęgującej się potrzeby istnienia. Może się ona pojawiać nawet w realiach nie nazbyt wzniosłych, ba nawet ludycznych jak majówkowy festyn. A co? Nie może? Wszak na naszą dojrzałość pracują nie tylko doniosłe refleksje, a poezja Melanowskiego dobitnie o tym nam przypomina. Przypomina nam również i o tym, że nie ma momentów semantycznie pustych. Że rzeczywistość kryje w sobie mnóstwo komunikatów, ułożonych w znaczące ciągi. Trzeba je odebrać niczym radiową falę, złamać ich szyfr. Ale często wystarczy je zapisać w intuicyjnym, spontanicznym układzie fraz i wersów, aby wynikły z nich nowe sensy, by powszednia sytuacja ujawniła swoją niepowszednia stronę. Poeta nie dąży bynajmniej do jej nicowania ani do analitycznego roztrząsania. Aczkolwiek z godnym podziwu refleksem chwyta ją na gorącym uczynku, przykładowo rejestrując rozmowę w galerii handlowej. Rzec by można, że preferuje mało inwazyjne metody poznawcze. Daleko poezji szukać nie musi. Sama na niego czeka – na ulicy (Street punk), na parkingu  (Zwyrodnienie), na leśnej drodze (Urlop) , w domu kumpla ze studiów (Dobra zabawa), w sąsiedzkich rozmowach (Oś świata). Ceni sobie bowiem rozmaite interakcje społeczne, nawet te niewerbalne. 
Przez cały niemal tom przewija się wątek katastroficzny, manifestuje się w nim przeczucie jakiegoś kataklizmu. Tyle, że dziwna ta katastrofa – zwieszona, niedokonana (zob. Lekceważymy apele) albo rozgrywająca się jako utajony proces: „Możliwe jednak, że prawdziwy koniec już był,/ i to nie raz, bo zapisy nie są jasne. Wiele właściwie/ by na to wskazywało. Przedmioty na przykład// co rusz odnajdują się w zupełnie innych miejscach,/ niż je porzucam, a niektóre wręcz giną bezpowrotnie.” – czytamy w wierszu Minuty do wszystkich. Może się jednak równie dobrze objawić jako łagodny zanik, (Quaternion).
Melanowski z powodzeniem posługuje się formami kunsztownymi. Odświeża gatunki nieco zapomniane (vilanella, retourne, triolet), albo egzotyczne (pantum). Wszystkie je łączy element powtarzalności, koncentrujący uwagę na sformułowanym, niekiedy wprost, przesłaniu wiersza.
Żałuję, że tak późno zawarłem bliższą znajomość z wierszami Mateusza Melanowskiego. Bo Uwagi do chwili to już trzecia książka tego autora. Książka, która pobudza mój czytelniczy apetyt na tomiki poprzednie i na kolejne także.