Dziwi się recenzent,
gdy sobie uświadomi, że nawet skrótowe omówienie skrajnie minimalistycznego w
swej poetyce, tomu Jerzego Hajdugi, będzie obszerniejsze niż zbiór rekomendowany
uwadze czytelnika. Cóż współczesna poezja chętnie korzysta z prawa do czynienia
skrótów, do syntetyzowania refleksji, do zamilkania w niespodzianych momentach. Umiejętność takiego właśnie
modelowania poetyki mogliśmy zaobserwować na kartach poprzedniego zbioru tego
autora, Odpocząć od cudu (2015). Nowy
tomik został zatytułowany skromniej, najprościej, odrobinę zagadkowo – jeszcze. Tematycznie nawiązuje do
poprzednika, ale stylistycznie, maksymalnie ściszając ton głosu, podąża dalej – pod samą granicę ascetycznie,
monastycznie skupionego milczenia. Poeta przed wielu laty wstąpił do zakonu kanoników
regularnych laterańskich. Lecz ani myśli nawiązywać do idiomu tzw. poezji
kapłańskiej. Skupia się nie na tym, co wynika z jego społecznej roli, nie polega
na eklezjalnej powadze. Jego podmiot eksponuje raczej elementarnie-ludzką stronę
przeżyć. Prędko możemy się przekonać, jak bardzo potrzebują one ciszy, gdyż w
niej dojrzewają do egzystencjalnej prawdy. Aczkolwiek w istnieniu mówiące tutaj
„ja” utwierdza tu przede wszystkim miłość, miłość synowska kierowana ku matce i
miłość macierzyńska obejmująca syna, bardzo już dojrzałego, pewnie kroczącego
obraną drogą. Fakt śmierci matki, przynajmniej początkowo, zmienia tę relację jedynie
w niewielkim stopniu. Jak gdyby łącząca ich miłość zatrzymywała bieg czasu. Jednakże im bardziej przesuwa się ona
w sferę tęsknoty i serdecznej pamięci, tym wyraźniej zaznacza się destrukcyjny
wpływ przemijania. Konieczną pracę żałoby poeta traktuje nieomal jak obrządek,
opisując znaki matczynej nieobecności, choćby tak: „W pokoju u mamy/ zostały
jeszcze/ dwa krzesła// nam wystarczy/ jedno” (Usiąść razem); wcześniej zauważa: „pokój oddycha uwolniony/ od
mebli od łóżka/ z tobą// jeszcze w kącie na czterech nogach// wierne jak pies”
(Na sprzedaż); przeżywa za swym
smutkiem święta roku liturgicznego (Wszystkich
Świętych; Bóg dzieckiem).
Poszukuje oczyszczenia i pociechy we łzie: męskiej i czystej, przypominając,
jak bardzo smutek może być postacią miłości. Oczywistość spraw, które unaoczniają nam wiersze Jerzego Hajdugi nie wymaga
wielu słów. Ale domaga się słów najważniejszych. Ich wybór, wskazanie ich
czytelnikowi to zadanie iście poetyckie. Nie ogranicza się, rzecz jasna, do
wertowania słowników czy lingwistycznych gier (chociaż, gdy przyjrzymy się
wierszowi Samobójca żyje, złożonemu
wyłącznie z powtórzonej dwukrotnie partykuły oraz ośmiu zaimków, stwierdzimy,
że i takie koncepty nie są poecie całkiem obce). Widać tu nieustanną gotowość
do przepracowywania intuicji, doświadczeń oraz nieustanne próby ich
najwierniejszego wy-słowienia; nadto – chęć weryfikacji własnej wypowiedzi,
nawet stwierdzania jej niedoskonałości, niedostateczności w porównaniu z
materią, której wiersz chciałby dotknąć (zob. Jeszcze nie). Zatem tytułowe „jeszcze” sugeruje temporalne
zawieszenie, odwleczenie definitywnego rozwiązania, oczekiwanego skutku. Z
początku w wymiarze poetyckim, ale niebawem – także w wymiarze osobistym. Bo
podmiot tego zbioru jest postacią w owym „jeszcze” bez reszty zanurzoną,
egzystującą po tej stronie życia, wszakże coraz częściej obserwującą oznaki
wychodzenia z siebie (Ból), porzucenia
przez przedmioty (Ostatni guzik), czy
też zjawisko ubywania słów (Żywego więcej).
Stąd może wynikać małomówność wierszy Hajdugi. Jednak przy całej dotkliwości
rozstania, poczucia osierocenia i opuszczenia (zob. Śmierć ci była milsza), trudno byłoby zauważyć tutaj przejawy
pesymizmu. Poeta przeciwstawia mu się bowiem krótko acz stanowczo: „nie bo/ niebo
(Wieczniej). Tego się trzyma,
bynajmniej nie naiwnie. Dlatego też pod koniec tomu, niejako zgodnie z kanonami kompozycyjnymi
żałobnego cyklu, ból utraty oczyszcza się w pocieszeniu.
Hajduga należy do poetów w najwyższym
stopniu antyretorycznych, pokusę gadulstwa na tematy ostateczne poskramia finezyjną
ironią (zob. ćwiczenie mowy pogrzebowej).
Jednocześnie wpisuje się w tradycje poetyki lapidarnej, którą tworzą tak liryki
lozańskie (por. wiersz Stara łza) jak
zeuropeizowana obrazowość haiku (Skradziony
pocałunek).
Prowokacyjne spytam: jak blisko milczenia można podprowadzić wiersz, by go nie
wygasić, nie odebrać mu głosu? O wyciszonej poezji Hajdugi można chyba
powiedzieć, że zmierzając do minimum, osiągnęła już pewne optimum wyrazu. Dalszego
jej zamilkania wyobrazić sobie nie potrafię. Ale nie wykluczam, że nas jeszcze
zaskoczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz