wtorek, 28 maja 2013

Prawie jak baobab


Mało znany konkurent słynnego świętokrzyskiego Bartka - Dąb Jana Bażyńskiego w Kadynach nad Zalewem Wiślanym. Wiek - 700 lat. Na pewno pamięta czasy swego patrona, pierwszego polskiego gubernatora pokrzyżackich Prus, kasztelana elbląskiego, starosty tolkmickiego. Pod koniec dziewiętnastego stulecia  zaimponował samemu Wilhelmowi II, właścicielowi kadyńskich dóbr, który opiekę nad nim powierzył cesarskiego strażnika i przechadzał się pod nim w towarzystwie utytułowanych gości. Można jednak sądzić, że drzewo małą do tego przywiązywało wagę. Samo w końcu było  i pozostało władcą dębowego lasu.  Najwspanialszego, jaki dotąd zdarzyło mi się widzieć.  

piątek, 24 maja 2013

Janusz Radwański: Księga wyjścia awaryjnego, Stowarzyszenie Żywych Poetów, Brzeg 2012.



Przyjemna odmiana po neurotycznych wynurzeniach swawolnych Dyziów płci obojga. Wiersze dorosłe aż miło. Niosą ze sobą pozytywne przesłanie o akceptacji przez mówiącą w nich postać życiowego posłannictwa, o odważnym podejmowaniu ojcowskich obowiązków stojących bodaj najwyżej z porządku wartości wyznawanych przez lirycznego bohatera. Jego zdaniem – zdanie ma już całkiem wyrobione -  nic bardziej szlachetnego niż dojrzeć we własnym dziecku człowieka, otoczyć go miłością, wierszem-zaklęciem rozciągnąć wokoło niego bezpieczną strefę, gdzie „Od teraz noc jest już święta” (wiersz: Kołysanka). Albo zarządzić rodzinną ucieczkę ze strefy powszedniego banału, kierując się na Komańczę, nad bieszczadzkie rzeki; odpowiedzialnie, odważnie wyznaczając właściwe, acz mało uczęszczane przez innych ścieżki (por. wiersz tytułowy). Uosabia ideał męża i ojca-lidera, doskonale świadomego, że jego udziałem stała się „Tresura dzikich/ zdarzeń, żonglerka nożem, na jego ostrzu wszystkie/ nasze dzienne sprawy” (Polnische Wirtschaft). Odporny na pokusy wejścia w rolę mesjasza kinderpunków (Ostatnia wieczerza) woli zawierzyć atawizmom wspólnym dla wszystkich  rdzennych mieszkańców rzeczypospolitej ssaczej; instynktom pozornie bezsilnym, lecz ustawiającym po stronie żywego istnienia, jako bezdyskusyjnego dobra (Usposobienie obronne). Momenty grozy równoważy chwilami metafizycznego spokoju. Dba o celowość swoich trudów. Natomiast z kręgu swoich zainteresowań releguje rzeczywistość polityczną. Uważa ją za domenę narracji znieprawionych, zdegenerowanych (zob. Elegia na przegraną Julii Tymoszenko i ostateczny koniec rewolucji).                                                                   
Poetycka strategia Radwańskiego polega na zręcznym wyławianiu z potoku potoczności najrozmaitszych spostrzeżeń, poddawanych potem osądowi sprawdzającemu, czy to, co się dzieje, dzieje się naprawdę. Wówczas przelotne wrażenia za kierownicy (bohater tej poezji bywa wyjątkowo mobliny, często zresztą – z przykrej konieczności), urywki „chodnikowych” przebojów, fragmenty ludowej przyśpiewki, reminiscencje parafialnego odpustu, historyjkę „o facecie co strzelał energią w chmury, żeby odpędzić deszcz”, poukładać w zajmującą całość.   
Bo może właśnie tak się streszcza istota dobrej poezji: jeśli poeta porzuci użalanie się nad sobą, z miłością mówi o innych, wówczas śmiało może sobie stworzyć parabibljny apokryf (Mt 2, 13-14 – wiersz znakomity!), zanucić fragment discopolowego przeboju lub przedrzeźniać samego Zbigniewa Herberta („iść dokąd poszli tamci. do pracy na/ etacie/ do banku i do urzędu” – z Elegii urodzinowej). Recytować do rymu. Wytańcowywać mocno akcentowane rytmy (Riddim). Zawsze będzie miał coś ciekawego do powiedzenia.                                                                     
I zadebiutuje bezawaryjnie. 

Fragment większej całości przygotowywanej do druku w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"

wtorek, 21 maja 2013

Artur Fryz w "Warzywniaku" (19.05.2013.)


Hej, ludzie! Co robiliście w niedzielę po południu, że tak mało trafiło was do "Warzywniaka? Na przyjaciół poety i oliwskiej galerii pod przewodnictwem moderatora, Andrzeja Faca, i tym razem można było liczyć. Zebraliśmy się więc - odrobinkę na luzie. Aby za chwilę przejść do tematów jak najbardziej poważnych, dokąd poezja Fryza prędko nas zabrała. Tak daleko, że za chwilę nie słyszeliśmy już ulicznego szumu wpadającego przez szeroko otwarte okna. Sporo z niego pochwycił dyktafon. Ale wiersze zapisały się jak należy. 


piątek, 17 maja 2013

Justyna Fruzińska: Jest czarna, Biblioteka Arterii, Łódź 2012.


 Trzeci zbiorek Justyny Fruzińskiej robi wrażenie bardziej introwertycznego niż oba poprzednie. Przy czym wyraźnie widać, że jej monologi biegną tutaj kręto pomiędzy kulturowymi paradygmatami Zachodu i Wschodu. Mówiący podmiot próbuje ogarnąć istotę własnego świato-odczuwania oraz jaźni. Chwilami jednak bardziej niźli o poznawaniu świata należałoby mówić o jego ponownym konstruowaniu. Poprzedza je krytyka myślenia pojęciowego, opartego o definicje,  które – jak można wyczytać z wiersza Terminal – mogą się okazać nader awaryjnymi wehikułami znaczeń. Poetka za każdym razem od początku zaczyna kształtować materię świato-widzenia pod dyktando przygodnej inspiracji. Budulca nagromadziła sporo, pozbierawszy go po różnych religiach. Wątki buddyjskie przeplotła z judaizmem, Stary Testament posklejała z wierzeniami hinduistów. Nowe Przymierze spróbowała pogodzić z ideologią dzieci-kwiatów. Zmajstrowała religijność barwną, acz surową (zob. ***, „W Rama słychać płacz, Rachel odmawia przyjęcia pocieszenia…” ) daleką od wszelkich pokrzepień. Można wręcz zaryzykować hipotezę, że za najbardziej prawdziwą uważa ją poetka właśnie w tym pierwotnym, groźnym  kształcie. Zdarzenie-się Bóstwa nie wydobywa z sytuacji elementarnego braku. Czyli: nie zbawia. Co albo kogo miałoby zbawić? Skąd miałoby wyprowadzić swoje zbawienie, na jakich miałoby oprzeć je podstawach, jeżeli świat, przechowujący w sobie pamięć poprzednich wcieleń i rozproszenia na atomy,  to koan: jedno wielkie, zakleszczone w paradoksach, pytanie rozmijające się z każdą potencjalną  odpowiedzią? W jakim języku mogłoby głosić swoje zbawienie, skoro zabrakło już tak ciała (por. otwarcie), jak słowa. A tym bardziej ucha, do którego słowo mogłoby się odezwać (***, „szukam go w cudzych słowach…”). Absolutność zaś absolutu stała się co najmniej dyskusyjna, gdyż „wszystko jest jednym. nawet Macierzyński/ i studentki polonistyki/ które nie rozumieją wierszy Macierzyńskiego” (Brahman). 
  Bohaterka wierszy Fruzińskiej, poddana zasadzie samsary,  istnieje jedynie w locie spadających liści, w drżeniu godzin, w nieustannych przesunięciach punktów emocjonalnego oparcia (por. Chów wsobny), w pogoni za ukochanym, w próbach dotrzymania mu kroku. Przemija z każdą chwilą miłości, zwłaszcza tej, co właśnie dobiegła końca („***, porządkuję rzeczy…”). W porównaniu z tekstami wypełniającymi zbiór poprzedni (Erotyki na różne tematy, 2010), wiersze traktujące o uczuciach pomiędzy Dwojgiem wydają się bardziej uspokojone. Teraz ich repertuar wzbogaca melancholia spodziewanej starości (por. Dom, dziecko, drzewo). W takich momentach, pomimo wszelkich starań o oświecenie, trudno konsekwentnie zachować postawę niewzruszonego zen.
Reasumując: można czytać ten tom jako medytację nad rozchodzeniem się ogólnych pojęć z jednostkowym doświadczeniem oraz z następstwami podstawowych wyborów światopoglądowych. Bo do nich należy przecież zgoda na egzystowanie bez ostatecznych celów (zob. seria o sensie życia). Raczej nie przekonuje mnie wniosek dotyczący koloru skóry i płci Boga. Wypada jednak przyznać, że  w wierszu finalnym i zarazem tytułowym został czytelnikowi sprzedany wcale efektownie.        

wtorek, 14 maja 2013

Zachwyt bezpretensjonalny, czyli Vivaldi na fromborskich organach.

Kiedy słucham barokowych organów Daniela Nitrowskiego we fromborskiej katedrze, starszych o dekadę od podobnego instrumentu z  Pelplina, a o lat osiemdziesiąt od organów oliwskich, budzi się we mnie rasowy homo ludens. Służą celom jak najbardziej poważnym,lecz mają w sobie coś z dziecięcej zabawki, która zachwyca i ucho, i oko, pozwalając na zachwyt zupełnie bezpretensjonalny. 


wtorek, 7 maja 2013

Wieża ciśnień, która była pomnikiem


Wybudowana w roku 1912 lęborska Wieża Bismarcka  należy do najbardziej przyjemnych wizualnie pomników niemieckiej narodowej dumy na ziemiach  polskich. Pozbawiona monumentalizmu, oszczędnie ozdobiona ceramicznymi detalami, od początku została pomyślana jako miejska wieża ciśnień. To uratowało to ją przed powojenną  rozbiórką. Zachowała się prawie w całości, łącznie z wieżyczką, na której kiedyś, w co ważniejsze święta państwowe zapalano gazowy znicz.  Z czasem zapomniano o politycznej symbolice budowli. Ale niezmiennie stanowi ona ciekawą pamiątkę dawnej techniki. 

sobota, 4 maja 2013

Maciej Skalik: Różne odcienie szarości, Wydawnictwo Literackie „Li-TWA”, Częstochowa 2013.



Wiersze Macieja Skalika dowartościowują proste uczucia. Nazywają je po imieniu: „zakochanie”, „przyjaźń”, „niepokój” , „tęsknota”. Mówią otwarcie. Ich podmiot nie wstydzi się czułości, nie wypiera tkliwości (Autogeneza). Jak gdyby chodziło mu o rozeznanie albo o uporządkowanie emocji, a przez to – o określenie ich sensu i miejsca w strukturze własnej duszy. Tym sposobem próbuje – użyjmy tu jego słów – „wyciąć noc z życiorysu”, pojąć siebie.
  Jeśli idzie o egzystencjalny, autoterapeutyczny wymiar takiego poezjowania, cel zapewne osiągnął. Nawet z niejakim naddatkiem, ujawniającym się na przykład wówczas, gdy każe się czytelnikowi zastanowić nad wzorcami rozumienia elementów rzeczywistości (***, mam pytanie…). Zwięzłe, zmierzające do sedna wiersze-szkice pozwalają odczuć aurę otaczającą  sprawy ostateczne (***, konwalie…) oraz wagę naszego sprzeciwu wobec powszedniej krzywdy. Wiersz Emil Zola przypomina, że „są takie światła/ które są  pożarem/ wokół których ciemność/ wcale nie istnieje// i są takie światła// które oswajają/ krzyki barykady/ świetlistym milczeniem”.
  Manifestującą się tutaj religijność przenika pokora poszukiwania. Powie poeta: „jesteś niebem/ a na kolanach bliżej mi do Ciebie” („***, paradoks…”). Towarzyszy jej optymistyczne, acz równie pokorne przekonanie, że choć wiara niczego prostszym nie czyni, wypełnia bez-bożną wewnętrzną pustkę („***, nie przeniknąłeś…”). Lirycznemu bohaterowi dane jest spotykać Boga w bliźnich, zwłaszcza w tych, którzy dźwigają trudy życiowego krzyża („***, ulicą wzdłuż dawnego browaru…”.
 Dowcip, pomysłowe metafory, szczęśliwie pozwoliły uniknąć poecie pułapek sentymentalizmu zagrażających każdemu, kto stara się o szczerość miłosnych wyznań (por. café noir).
Wrażenie lekturowe psują jednakże usterki warsztatu. Jakkolwiek autor dobrze sobie radzi z rozwiązywaniem trudniejszych nawet sytuacji lirycznych, zabrakło u jego boku odpowiednio stanowczego redaktora, zdolnego przekonać debiutanta na przykład do wprowadzenia poprawek gramatycznych. Zapewne wtedy udałoby się skorygować stwierdzenia w rodzaju „możemy wskoczyć na pociąg” (s. 37) lub „tak wyginęli/ genius loci/ tego miasta”. Może ktoś pokrewny poecie wyobraźnią, acz bardziej obiektywny, skłoniłby go do zastanowienia się nad użyciem frazy „chciałbyś zmyć proch/ po emocjonalnych dążeniach /i psycho- brudach” (s. 43). Gdyby się znalazł ktoś taki w zacnym mieście Częstochowie lub gdziekolwiek  indziej, bluesy Macieja Skalika nabrałyby bardziej harmonijnych barw. 


Fragment większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim „Topos”