Wiersze
Macieja Skalika dowartościowują proste uczucia. Nazywają je po imieniu:
„zakochanie”, „przyjaźń”, „niepokój” , „tęsknota”. Mówią otwarcie. Ich podmiot nie
wstydzi się czułości, nie wypiera tkliwości (Autogeneza). Jak gdyby chodziło mu o rozeznanie albo o
uporządkowanie emocji, a przez to – o określenie ich sensu i miejsca w
strukturze własnej duszy. Tym sposobem próbuje – użyjmy tu jego słów – „wyciąć
noc z życiorysu”, pojąć siebie.
Jeśli idzie o egzystencjalny, autoterapeutyczny wymiar takiego poezjowania, cel zapewne osiągnął. Nawet z niejakim naddatkiem, ujawniającym się na przykład wówczas, gdy każe się czytelnikowi zastanowić nad wzorcami rozumienia elementów rzeczywistości (***, mam pytanie…). Zwięzłe, zmierzające do sedna wiersze-szkice pozwalają odczuć aurę otaczającą sprawy ostateczne (***, konwalie…) oraz wagę naszego sprzeciwu wobec powszedniej krzywdy. Wiersz Emil Zola przypomina, że „są takie światła/ które są pożarem/ wokół których ciemność/ wcale nie istnieje// i są takie światła// które oswajają/ krzyki barykady/ świetlistym milczeniem”.
Manifestującą się tutaj religijność przenika pokora poszukiwania. Powie poeta: „jesteś niebem/ a na kolanach bliżej mi do Ciebie” („***, paradoks…”). Towarzyszy jej optymistyczne, acz równie pokorne przekonanie, że choć wiara niczego prostszym nie czyni, wypełnia bez-bożną wewnętrzną pustkę („***, nie przeniknąłeś…”). Lirycznemu bohaterowi dane jest spotykać Boga w bliźnich, zwłaszcza w tych, którzy dźwigają trudy życiowego krzyża („***, ulicą wzdłuż dawnego browaru…”.
Dowcip, pomysłowe metafory, szczęśliwie pozwoliły uniknąć poecie pułapek sentymentalizmu zagrażających każdemu, kto stara się o szczerość miłosnych wyznań (por. café noir).
Wrażenie lekturowe psują jednakże usterki warsztatu. Jakkolwiek autor dobrze sobie radzi z rozwiązywaniem trudniejszych nawet sytuacji lirycznych, zabrakło u jego boku odpowiednio stanowczego redaktora, zdolnego przekonać debiutanta na przykład do wprowadzenia poprawek gramatycznych. Zapewne wtedy udałoby się skorygować stwierdzenia w rodzaju „możemy wskoczyć na pociąg” (s. 37) lub „tak wyginęli/ genius loci/ tego miasta”. Może ktoś pokrewny poecie wyobraźnią, acz bardziej obiektywny, skłoniłby go do zastanowienia się nad użyciem frazy „chciałbyś zmyć proch/ po emocjonalnych dążeniach /i psycho- brudach” (s. 43). Gdyby się znalazł ktoś taki w zacnym mieście Częstochowie lub gdziekolwiek indziej, bluesy Macieja Skalika nabrałyby bardziej harmonijnych barw.
Jeśli idzie o egzystencjalny, autoterapeutyczny wymiar takiego poezjowania, cel zapewne osiągnął. Nawet z niejakim naddatkiem, ujawniającym się na przykład wówczas, gdy każe się czytelnikowi zastanowić nad wzorcami rozumienia elementów rzeczywistości (***, mam pytanie…). Zwięzłe, zmierzające do sedna wiersze-szkice pozwalają odczuć aurę otaczającą sprawy ostateczne (***, konwalie…) oraz wagę naszego sprzeciwu wobec powszedniej krzywdy. Wiersz Emil Zola przypomina, że „są takie światła/ które są pożarem/ wokół których ciemność/ wcale nie istnieje// i są takie światła// które oswajają/ krzyki barykady/ świetlistym milczeniem”.
Manifestującą się tutaj religijność przenika pokora poszukiwania. Powie poeta: „jesteś niebem/ a na kolanach bliżej mi do Ciebie” („***, paradoks…”). Towarzyszy jej optymistyczne, acz równie pokorne przekonanie, że choć wiara niczego prostszym nie czyni, wypełnia bez-bożną wewnętrzną pustkę („***, nie przeniknąłeś…”). Lirycznemu bohaterowi dane jest spotykać Boga w bliźnich, zwłaszcza w tych, którzy dźwigają trudy życiowego krzyża („***, ulicą wzdłuż dawnego browaru…”.
Dowcip, pomysłowe metafory, szczęśliwie pozwoliły uniknąć poecie pułapek sentymentalizmu zagrażających każdemu, kto stara się o szczerość miłosnych wyznań (por. café noir).
Wrażenie lekturowe psują jednakże usterki warsztatu. Jakkolwiek autor dobrze sobie radzi z rozwiązywaniem trudniejszych nawet sytuacji lirycznych, zabrakło u jego boku odpowiednio stanowczego redaktora, zdolnego przekonać debiutanta na przykład do wprowadzenia poprawek gramatycznych. Zapewne wtedy udałoby się skorygować stwierdzenia w rodzaju „możemy wskoczyć na pociąg” (s. 37) lub „tak wyginęli/ genius loci/ tego miasta”. Może ktoś pokrewny poecie wyobraźnią, acz bardziej obiektywny, skłoniłby go do zastanowienia się nad użyciem frazy „chciałbyś zmyć proch/ po emocjonalnych dążeniach /i psycho- brudach” (s. 43). Gdyby się znalazł ktoś taki w zacnym mieście Częstochowie lub gdziekolwiek indziej, bluesy Macieja Skalika nabrałyby bardziej harmonijnych barw.
Fragment
większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim „Topos”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz