sobota, 22 grudnia 2018

Iwona Młodawska-Waterson, Krucza Góra, Fundacja Kultury AFRONT, Bukowno 2017.



Zbiór wyglądający na efekt zgodnej współpracy autorki i redaktora lub nawet – redaktorów, czy pierwszych czytelników w liczbie pojedynczej lub mnogiej. Uważna, redakcyjna, krytyczna lektura wysokogatunkowego „materiału wyjściowego” zaowocowała debiutem bezspornie udanym, wyróżniającym się na tle innych, podobnych pisanych pod dyktando nastrojów, a więc po prawdzie – z zastosowaniem dość pospolitej strategii eksponującej atmosferę przeżyć . Iwona Młodawska-Waterson łowi je całymi garściami. A może – jest odwrotnie? Może one same przychodzą do niej, one ją wybierają, ufne w jej wrażliwość, w otwartość zmysłów? Nie odrzucajmy i takiej hipotezy. Bo czasami mam poczucie, że poetka tylko czeka, aby je zwerbalizować;  przykładowo w śródmieściu tuż obok ławki „z widokiem/ na gigantyczne liście łopianu” (Botaniczny), na tytułowej podolkuskiej Kruczej Górze , w zimową bezsenną noc (Styczeń); być może właśnie po to bierze na warsztat przypomnienie z dzieciństwa (Imię Róży). Sztukę tworzenia wierszy-emocjonalnych ideogramów wyćwiczyła naprawdę porządnie. Szczęśliwie na tym nie poprzestała. Prawdziwie wzruszające są tutaj te momenty, gdy zapis asocjacji i wrażeń zaczyna ujawniać egzystencjalną treść, kiedy przypomina o głębszych wymiarach bycia: zagubionego metafizycznie (por. Niedziela) uświadamiającego sobie własne położenie pomiędzy dwoma biegunami: miłości i śmierci lub przeżywającego niemożność uwolnienia się od wzorców, scenariuszy dyktowanych przez naturę (Attenborough). Pod koniec tomu nie mamy już wątpliwości, że  to ona narzuca swoją fundamentalną dominację, na której nadbudowują się lub ukorzeniają, wytworzone w świadomości podmiotu bądź zapożyczone z kulturowych narracji struktury mitu (Persefona), baśni (Jack-o’-lantern) lub opowieści przywiezionej z dalekiej, egzotycznej podróży (Starość). Historie, w których mówiące „ja” sytuuje się na przecięciu – nie zawsze oczywistym – różnych porządków lub nie-porządków wywołanych czasem zakłóceniami międzyosobowej komunikacji (Cisza) albo brakiem autentyczności (zob. Nowy nabytek). Bowiem istnienie łączy się tutaj z uwikłaniem w sieć różnorakich napięć, w złowrogie milczenie zwierciadeł (Lustra) lub z zanurzeniem w atmosferze ciężkiej przeddeszczowej nudy (Czarny skrypt). Ale chwile, gdy podmiotce udaje się zawiązać wspólnotę z męskim „ty” niosą ze sobą już coś, co już na pierwszy rzut oka identyfikujemy jako zdolne ustabilizować chybotliwy światoobraz (por. Na wszelki wypadek). 
W przeciwieństwie od całej gromady poetess debiutantka nie szantażuje czytelnika czytelnika swoją kobiecością, nawet jeśli uważa ją za trudną (Legenda) definiowaną przez zawody i utratę (Droga Marianny). Już choćby za to można ją polubić. Aczkolwiek nie tylko. Warto byłoby także docenić również jej umiejętność, nieomal fotograficzną, kadrowania obrazu pełnego niepokojących sugestii : „Amisz/ nie użyje photoshopa/ nie będzie pstrykał/ do setnego razu/ ale i on/ ma swój dowód/ czarno na białym/ oto najpiękniejsza kobieta świata/ w czepcu/ z twarzą wykrzywioną/ bólem albo gniewem/ w ciąży/ stojąca przy zlewie (Tak wyglądasz). Chyba wszystkie wybory stylistyczne debiutantki wydają się skoncentrowane wokoło ekwiwalencji stanów uczuciowo-wyobraźniowych. Jej mocne, świeże metafory (przykład: „księżyc/ biała tłusta baba/ wędrująca donikąd” – z wiersza Ofelia) zachowują jeszcze pamięć o swoim związku z porównaniami w sensie ścisłym (miłość drażni/ jak muchołówka).
Zbiorek raczej z tych szczuplejszych, zatem jeszcze za wcześnie, by stwierdzić, że poetka stworzyła rozpoznawalny liryczny idiom. Na niego jeszcze musi popracować. Lecz naprawdę rzetelnie się stara.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz