środa, 7 sierpnia 2013

Grzegorz Jędrek, Badland, Biblioteka „Arterii”, Łódź 2012.

Od razu się czuje, że mamy do czynienia z poezją, której chodzi o coś znacznie więcej niż tylko o wiersze. O co więc? O zmierzenie się z faktem. jak najbardziej realnego istnienia zła. Zło określa tu naturę świata; lub – używając dawnego określenia – „świat w złem leży”. W zło upadł, jak gdyby skutkiem jakiejś katastrofy przemieniającej całą populację symbolicznego miasta w byt kolektywny, w jeden zbiorowy organizm. Każde autonomiczne niegdyś  „ja”, zostało teraz zredukowane do roli komórki lub synapsy przewodzącej wrażenia, impulsy (zob. wiersz Miasto), zawiadywanej  przez demona – bestię wężokszałtną, wielogłową (Tamto). Badland jawi się zatem jako nieznany dotąd obszar ziemi jałowej lub dantejskie miasto utrapienia, gdzie się mieszają języki ludzi i ognia (Tak żywi, umierający, martwi). Znacząca większość mówi tam mową potępionych, a tylko nieliczni próbują przemawiać językiem wody i wiatru. Być może właśnie ci ostatni – by przywołać symbolikę biblijną – należą do ochrzczonych z wody i z ducha.  Już sama ich obecność pokazuje, że niepokojąco opisana przez poetę bestia, choć każdego chce sobie podporządkować, panuje jednak nie wszędzie i nie nad każdym. Wczytując się w poetyckie studium oddziaływania zła, łatwo zauważymy, że kto popadł w jego moc, ten do zła się upodabnia, przybiera jego kształt, marnieje, tracąc własną formę (Z płótna Bacona). Podobnemu zniekształceniu podlegają narracje i mity, według których dotąd się orientował (Eurydyka). Bo ostateczną zgubę poprzedza tutaj zagubienie bez możliwości odnalezienia się (Pokoszmary). Mówiąca tutaj postać zdaje sobie sprawę z tego, ze i ją samą spenetrował Zły – głęboko, aż do struktur genomu. Wcisnął się w zakamarki jaźni i składni (Korektor). Zdegradował je cyniczną bezsennością (Modlitwa I). Chwilami Badland przycicha, zło się przyczaja, ale jakby tylko po to, aby przyjrzeć się skutkom własnego działania. Że mówiący podmiot,  krocząc po wężowym śladzie, umie odczytać symptomy skażenia, oznaki wewnętrznego oblężenia przez zło, wcale nie znaczy, aby był szczególnie odporny na jego podstępy. Przeciwnie: manifestacje zła, będącego jednocześnie zjawiskiem z tego i nie z tego świata budzą w nim zgrozę, której nie zaradzi logika, a pociechy czerpane od filozofów pogrążyć mogą w jeszcze głębszej bezradności. Mało skuteczne okazują się także próby nawiązania kontaktu z jakimś podobnie zagrożonym i zabłąkanym „Ty”,  z którym prowadzi martwe rozmowy niezdolne spoić w jednoznaczną całość mozaikowo rozdrobnione cząsteczki dyskursu (por. wiersze Dystans; Vanilla Cafe). Na razie w dyskursie tym dominuje poczucie bezsiły, tym bardziej że protagonista dopiero uczy się dochodzić sacrum, wybierając zresztą bardzo osobliwe drogi, co najlepiej ilustruje wiersz Najsampierw.
   Tworzenie wielopoziomowych metafor wyćwiczył autor równie dobrze jak umiejętność wglądania słowem w ustronne prowincje dzieciństwa (zob. Industrial). Także dzięki tym sprawnościom podarował nam poezję wysokich napięć metafizycznych. 

Fragment większej całości przeznaczonej dla Dwumiesięcznika Literackiego "Topos".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz