Od razu się czuje, że mamy do czynienia z poezją, której chodzi o coś znacznie
więcej niż tylko o wiersze. O co więc? O zmierzenie się z faktem. jak
najbardziej realnego istnienia zła. Zło określa tu naturę świata; lub –
używając dawnego określenia – „świat w złem leży”. W zło upadł, jak gdyby
skutkiem jakiejś katastrofy przemieniającej całą populację symbolicznego miasta
w byt kolektywny, w jeden zbiorowy organizm. Każde autonomiczne niegdyś „ja”, zostało teraz zredukowane do roli
komórki lub synapsy przewodzącej wrażenia, impulsy (zob. wiersz Miasto), zawiadywanej przez demona – bestię wężokszałtną,
wielogłową (Tamto). Badland jawi się
zatem jako nieznany dotąd obszar ziemi jałowej lub dantejskie miasto
utrapienia, gdzie się mieszają języki
ludzi i ognia (Tak żywi, umierający, martwi). Znacząca większość
mówi tam mową potępionych, a tylko nieliczni próbują przemawiać językiem wody i
wiatru. Być może właśnie ci ostatni – by przywołać symbolikę biblijną – należą
do ochrzczonych z wody i z ducha. Już sama ich obecność pokazuje, że niepokojąco
opisana przez poetę bestia, choć każdego chce sobie podporządkować, panuje jednak
nie wszędzie i nie nad każdym. Wczytując się w poetyckie studium oddziaływania
zła, łatwo zauważymy, że kto popadł w jego moc, ten do zła się upodabnia,
przybiera jego kształt, marnieje, tracąc własną formę (Z płótna Bacona). Podobnemu zniekształceniu podlegają narracje i
mity, według których dotąd się orientował (Eurydyka).
Bo ostateczną zgubę poprzedza tutaj zagubienie bez możliwości odnalezienia się
(Pokoszmary). Mówiąca tutaj postać zdaje sobie sprawę z tego, ze i ją samą spenetrował Zły – głęboko, aż do
struktur genomu. Wcisnął się w zakamarki jaźni i składni (Korektor). Zdegradował je cyniczną
bezsennością (Modlitwa I). Chwilami
Badland przycicha, zło się przyczaja, ale jakby tylko po to, aby przyjrzeć się
skutkom własnego działania. Że mówiący podmiot, krocząc po wężowym śladzie, umie odczytać
symptomy skażenia, oznaki wewnętrznego oblężenia przez zło, wcale nie znaczy,
aby był szczególnie odporny na jego podstępy. Przeciwnie: manifestacje zła,
będącego jednocześnie zjawiskiem z tego i nie z tego świata budzą w nim zgrozę,
której nie zaradzi logika, a pociechy czerpane od filozofów pogrążyć mogą w
jeszcze głębszej bezradności. Mało skuteczne okazują się także próby nawiązania
kontaktu z jakimś podobnie zagrożonym i zabłąkanym „Ty”, z którym prowadzi martwe rozmowy niezdolne spoić w jednoznaczną całość mozaikowo rozdrobnione
cząsteczki dyskursu (por. wiersze Dystans;
Vanilla Cafe). Na razie w dyskursie
tym dominuje poczucie bezsiły, tym bardziej że protagonista dopiero uczy się
dochodzić sacrum, wybierając zresztą
bardzo osobliwe drogi, co najlepiej ilustruje wiersz Najsampierw.
Tworzenie wielopoziomowych metafor
wyćwiczył autor równie dobrze jak umiejętność wglądania słowem w ustronne prowincje
dzieciństwa (zob. Industrial). Także
dzięki tym sprawnościom podarował nam poezję wysokich napięć metafizycznych.
Fragment większej całości przeznaczonej dla Dwumiesięcznika Literackiego "Topos".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz