Marcin Pietrzak wypowiadał się jako
krytyk i literaturoznawca. Teraz postanowił zadebiutować jako poeta liczącym
pięćdziesiąt jeden numerowanych fragmentów poematem-traktatem o niedogodności
bycia dojrzałym. Liryczny bohater wcześnie stanął w smudze cienia. Zaledwie trzydziestosiedmioletni, a już
wyczerpany albo znużony nadmiarem, intensywnością przeżyć, ilością krążących
słów, które „po mniej więcej trzydziestym roku życia/ nie zaskakują/ nie uruchamiają/ nieczynne i zrezygnowane/
wypierają/ w skrzynce na listy/
korespondencja z marketów/ każą wybierać produkty nie idee” (por. 20; słowa nic tu nie mają do zrobienia…). Gdybyż
tu tylko o słowa chodziło! Nawet – gdyby szło o płonne nadzieje czy fiasko
niegdysiejszych genialnych zamysłów (zob. 3; nasze marzenia są bardzo zawiedzione…)! Gdybyż owe cierpienia
ograniczały się do sfery intelektu, ducha, względnie estetyki, nie stanowiłyby może przyczyny tak
rozpaczliwego frasunku. Może dałoby się
je znieczulić ironią, zracjonalizować albo zakląć. Gorzej, gdy całość światowidzenia
zdominuje proces, który/ nazywamy ciałem
i wszystko wokoło ucieleśni, zmaterializuje, uprzedmiotowi. Etap początkowy
owego procesu skutkuje radykalną przebudową, przewartościowaniem przestrzeni
oraz relacji ze światem, spowszedniałym, percypowanym nawykowo; tak przez poetę
scharakteryzowanym: „obrazy się tu nie aklimatyzują/ pękają świeżo w pamięci/
nie ma ram dla dramatów/ ikoną wiersza jest blok/ osiedle chodnik/ dach tytułu/
fundament pointy piętra wersów/ dokładne chorągiewki balkonów/ w wielkiej
płycie/ jak widać niebo samo/ wielkie drapacze ziemi” (6; nie wiem czy to dobre miejsce…). Nawet tak przygnębionym refleksjom
często udziela się moc pomysłowych przenośni. Lecz gdy przemijanie dotknie
zmysłów i tkanek, zgaśnie poezja, stery
przejmie fizjologia. Dotknie do (jeszcze) żywego, odbierze istnieniu jego
wdzięk, a językowi – zdolność wiązania
treści. W poemacie Pietrzaka ciało dojrzałe jest ciałem niewygodnym. Zawodzi i
zwodzi. Wystawia na pokusę cichego nihilizmu (33, i nawet wszystkie czynności fizjologiczne…).Pietrzak usuwa sentymenty na bok. Woli raczej metaforyzować zauważane fakty niż
doszukiwać się przyczyn. Robi to naprawdę ciekawie. Tylko w którą stronę podąży
teraz poeta, skoro debiutując, znalazł się na krańcówce?
Fragment większej całości przeznaczonej do publikacji w dwumiesięczniku literackim "Topos".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz