1. Każdy kolejny zbiór wierszy autora
„Umlautów” staram się czytać uważnie. Tym razem mojemu zainteresowaniu towarzyszyło
przerażenie odkryciami poety, bezwzględnie ujawniającego to, co jest po-spólne
(czyli wspólne) nam, mieszkańcom obszaru środkowoeuropejskiej katastrofy, rozciągającego się od zgwałconego Śląska aż
po skrwawioną Ukrainę. Efektem oddziaływania zdziczałej historii na te ziemie
stało się powszechne prze-diablenie tubylców, demonizacja wszystkich, którzy mieli nieszczęście urodzić się tu, żyć i umrzeć.
Lecz nawet śmierć nie zbawia ode złego, jeno przemienia umarłego w
groźny fantom. Pietrzak od początku aplikuje czytelnikowi ryzykowną dawkę
pesymizmu. Jednocześnie jego wiersze budzą podziw dla odwagi, z jaką mierzy
się ze złem. Krwią malowane dzieje, widziane oczami późnego potomstwa ich
bezpośrednich uczestników, jawią się jako pełna okropności i potworów
frenetyczna legenda (Klechda).
Sytuują się na granicy prawdopodobieństwa. Ale uwiarygodnia je utwalona w instynktach
i genach pamięć. Pamięć ta, długo tłumiona, może wybuchnąć nagłą, zabójczą chorobą (por.
Causa mortis). Zło przeniosło się
chwilowo bliżej własnych mateczników, na wschód. Na Śląsku pozostawiło po sobie
tragiczne wspomnienie wypisane dekadami bólu w sponiewieranych, okaleczonych ciałach.
2. Podmiot nowych wierszy Tomasza
Pietrzaka uwikłał się w ciężką sieć fantazmatów. Splatają się tu ze sobą
wyobrażenia męczeńskich ziem sowieckiego Wschodu, i Rusa, którego, według
pouczeń babki, trzeba nienawidzić jak szczura/ jest gorszy od Niemca, bo Rus ze szklanek wydrapie złoto/ Rus z oczu
wydrapie łzy („Pozostałostka”); z nimi zaś się łączą fantazmaty rzezi,
wygnania, zabójstwa małych rusków dzieci
poczętych z „wyzwoleńczego” gwałtu („Prowody”). Ogrom nieprawości przerasta człowieczą
percepcję. Mała nadzieja, że odprawienie jakiegokolwiek rytuału, nawet Dziadów.
Wszystkie znane dotąd zaklęcia i modlitwy straciły swoją terapeutyczną moc. Na
szczególną uwagę zasługuje znakomicie tu poprowadzony wątek kobiecy, spojrzenie
na wojnę z żeńskiej perspektywy, która nie zawsze jest perspektywą ofiary czy
osoby walczącej o przetrwanie. Bowiem obok pokornej Wiery, spotykamy w tym
zbiorze Frau Liesel („Furie”), demona
germańskiego okrucieństwa. Wątek ten znajduje swoje najbardziej przejmujące
rozwinięcie w zamykającej zbiór, rozpisanej na kilkanaście osobnych tekstów
opowieści o Pani Ej, ukraińskiej uciekinierce, powoli odzyskującej swoją
kobiecość. Poeta zauważa wynajduje jej zupełnie niespodzianą krewną, bliźniaczą
siostrę, to stara Żydówka Tila,/w tobole
z getta wyniesiona” (Gemina). W
kontekście całego tomu trudno odmówić poecie racji. Zło, zło
środkowoeuropejskie nie czyni narodowych różnic, wszystkich upiornie jedna i zrównuje.
Czy wobec tego rozpoznania jest jeszcze jakaś pociecha? Tak, wynika ona z samej
natury rzeczywistości:„Przechodni jest świat/ i ziemia bez ustanku przesypuje
się:/ledwo śliwę posadzisz, a już kto inny zbiera,/ owoc, ledwo fundamenty
wylejesz, a już kto inny wykańcza dach na swoją modłę” (Lokatorzy). W jakichś szczęśliwszych stronach stwierdzenie takie (bezsprzecznie
słuszne) brzmiałoby pewnie bardziej pogodnie niż we Lwowie, na Placu Halickim.
Ale to już temat na osobne rozważania.
O innych zbiorach Tomasza Pietrzaka w moim blogu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz