sobota, 3 lutego 2018

Katarzyna Zwolska-Płusa, Cud i Anomalia, K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów, Brzeg 2018



Liryczne „ja” debiutanckiego tomu Katarzyny Zwolskiej-Płusy otwiera się przed czytelnikiem, zarówno psychicznie jak fizycznie, ukazując udręczone chorobą wnętrze ciała. Jednakże nie oskarżajmy poetki o ekshibicjonizm czy bezwstyd.  Jej monologi istotnie mogą szokować. Jednakże odsłaniają też prawdę o kłopotach z kobiecością. Przedstawia się tu ona jako zjawisko złożone nad wyobrażenie i nad wyraz. Tym bardziej, że podmiotkę zamieszkuje kilka całkowicie odmiennych postaci, różniących się wiekiem, charakterem, zachowaniem, zaś stan psychiczny poetyckiej persony zależy od tego, która z nich bierze górę (por. isis hekate diana). Każda uosabia inny aspekt kobiecości, natomiast wszystkie razem pozwalają na nieograniczone kombinacje, zależne jeno od subtelnych zmian w rozkładzie akcentów emocjonalnych. Fenomen ten postać mówiąca w wierszach debiutantki traktuje naturalnie, mało zważając na to, iż wzbudza zdziwienie otoczenia (i przy okazji – czytelnika). Zajmuje ją coś całkiem innego: obserwowanie mechanizmów konstytuowania się kobiecości, jej konstruowania się z drobin, cząstek, zawiązywania się struktury wymagającej ciągłych uzupełnień i autopoprawek. Taki wniosek wysnuła autorka z lektury listu Elizy Orzeszkowej do Marii Konopnickiej (wypada nawiasem zauważyć, że kulturowa erudycja pozostaje zawsze niezawodną sojuszniczką jej poetyckiego myślenia). Ustalenie takie jeszcze niczego nie rozstrzyga, przeciwnie – toruje drogę kolejnym wątpliwościom i pytaniom: „dlaczego najpierw musimy rozłamać się/ na okruchy by stać się mniej więcej? ewoluuję z formy stycznia powolna i blada,// w dyskretnym procesie wymiany naskórka/ wypełniam miejsce zranienia,/ tworząc kobietę jak ideologię.” (eliza). Rdzeń owej bardzo indywidualnej przecież, ideologii stanowi pogląd, że jakkolwiek nikt nie rodzi się kobietą, to prawdziwe kobiety rodzą się kilkoma kobietami naraz i ustawicznie muszą się samo-tworzyć, samo-określić, bynajmniej nie „przeciwko”, jak podpowiada feminizm w wersji pop, ale „wobec”. Wobec tego, co niosą ze sobą dotkliwości człowieczego istnienia na kobiecy sposób. Wiersz inspirowany korespondencją dwóch pisarek-emancypantek, umieściła poetka około połowy tomu, niemniej znakomicie ilustruje on to, co rozgrywa się w nim od samego początku. Autorka nas tutaj nie oszczędza, jeśli czuje, że musi coś wypowiedzieć – mówi. Metaforyzacjami (zob. dama z maciczką), ubaśniowieniami często obejmuje zarówno fizjologię, jak patologię. Po to by cokolwiek estetyzować albo oswajać? Mowy nie ma! Przeciwnie – po to, aby uwypuklić ginekologiczne schorzenie jako szczególny stan egzystencji (***, postanowiłam przemówić, jak czuje się kobieta…). Na ogół unika dosłowności, ale i tak jej monolog przypomina niekiedy zapis wiwisekcji.

Macierzyństwo jest najbardziej jasną stroną biografii poetyckiego „ja”, lecz bynajmniej nie równoważy całego trudu silnie zdeterminowanego rolą płciową, która czasem jawi się wręcz jako przekleństwo, jako zły urok rzucony już to przez naturę już to przez społeczne normy i konwencje. Debiut, który po raz kolejny dowodzi, że choć cierpienie nie uszlachetnia, to z doświadczenia zła można stworzyć wiersze wstrząsająco prawdziwe. 


Fragment większej całości przygotowywanej do druku w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".



1 komentarz: