
Z wnętrza takich pejzaży mówi do nas
fantomowy, pałubiczny, okaleczony podmiot. Niby zabłąkany szuka drogi (Gęsiarka),
ale pośród widziadeł porusza się zaskakująco zręcznie. Schodzi na moment do
świata podziemnego (bywał tam i wcześniej), acz znudzony tamtejszą martwotą,
kieruje się ku bliżej nieokreślonemu „zewnątrz” (Wyjścia). Chciałby
czmychnąć z tekstu? Bez obaw, nie zrobi tego. To szanujący się podmiot
liryczny, więc o żadnym samowolnym oddaleniu się nie być tu mowy. Kimże jednak
jest? Może upiorem, majakiem objaśniającym inne majaki ale – co w świetle
początkowego wiersza zdaje się wcale prawdopodobne – animatorem marionetki
łudząco do siebie podobnej, rezultatem „ukuklenia się bez przytomności” (Z
piasku). Żywy czy martwy, pałubiczny czy samosterowny, wcale dziarsko
porusza się po poetyckiej przestrzeni, która, jako się wcześniej rzekło, stawia
wysokie wymagania nawet zaawansowanymi miłośnikom survivalu. Raz zechce się
objawić jako główny, choć bierny bohater zabiegów prosektoryjno-funeralnych (Biel),
innym zasię razem deklaruje chęć osiedlenia się na słońcu (Mieszkaniec).
A nade wszystko z upodobaniem monologuje refleksyjnie na temat własny tudzież
całkiem nieoczywistej natury świata tego (Legenda). Nie miejmy mu tego
za złe, bowiem właśnie w takimi monologowaniu wychodzi na światło dzienne to,
co oniryczne, podskórne, podprogowe, rozgrywające się na rozmaitych poziomach
(nie)świadomości. Spragnione wyrażenia językiem feerycznych widzeń wzbogacanych
o nowe wywiedzione, z synestezji szczegóły (zob. Ręce widzą).
Pojawiający się w debiucie zespół słów-kluczy, tutaj poszerza się się o nowe
pojęcia: „drzewo”, „las”, „tkanina”. Na ich głębszą eksplikację przyjdzie
jeszcze czas, gdy w kolejnych tomach otoczą je nowe konteksty. Teraz
potraktujmy je jako oznaki, że poezja Roberta Rutkowskiego konsekwentnie się
rozwija.
Warsztatowa wersja tekstu przeznaczonego do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"
Warsztatowa wersja tekstu przeznaczonego do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"