Miłosz Waligórski zdążył przyzwyczaić swych czytelników do stałego repertuaru tematów
i poetyckich klimatów, z klimatem środkowoeuropejskim na czele. W sztuce przekładu znów zaznaczają się one wyraziście i równie ciekawie jak w tomach poprzednich. Europa karpacka, bałkańska, po rumuńsku romańska oraz madziarska wciąż pozostaje dlań terytorium odrębnych znaczeń, wynikłych z bezpośredniego doświadczenia prowadzącego do zgoła nietuzinkowych interpretacji tej bardzo samoswojej przestrzeni, pogranicza języków, kultur, tożsamości. Zaiste jest to miejsce, gdzie tłumacz ma naprawdę dużo roboty, a kompetencje przekładowe co krok sprawdza w praktyce. Im głębiej wczytujemy się w ten zbiór, tym łatwiej dostrzec, że przekład jego autor traktuje jako czynność dalece przekraczającą ramy obiegowych definicji, określającą go jako sztukę tworzenia nowego tekstu poprzez dobór semantycznych równoważników poszczególnych struktur oryginału. Pod piórem Waligórskiego tłumaczenie staje się budowaniem międzyludzkiej relacji pomiędzy tłumaczem a jego partnerem/partnerką; zaś języka, w którym owa relacja się nawiązuje, nie sposób zredukować do neutralnego medium, gdyż w sposób decydujący ją ustawia, przede wszystkim zmysłowo, emocjonalnie, co do pewnego stopnia pozwala także rozwiązać także problem nieprzekładalności; wyznaje poeta: „nie wiem jak ci to wytłumaczyć/ stawiam gwiazdkę/ i piszę pod kreską/ – / nieprzekładalna gra słów/ i zaraz słowa/ zamieniam na oczy” (sztuka przekładu (ciuciubabka)). Chyba można już postawić hipotezę, że w porządku tego tomu każda sytuacja komunikacyjna jest na swój sposób tłumaczeniem, bo spotyka ze sobą różne języki, którymi wyrażamy nasze bycie, a gra słów toczy się przede wszystkim o zrozumienie jawiącego się nam „ty”. Niemniej tłumacz odgrywa tutaj także rolę translatora, czyli tego, kto przenosi znaczenia: „wyprowadzam z kraju rzecz/ przed sąd drugiego języka// on daje drugie dożywocie” – mówi o sobie w wierszu sentencja (alibi). Tłumacz, gdy pochyla się nad tekstem rozumianym jako zespół (niekoniecznie zwerbalizowanych) znaków to także tropiciel istnienia, interpretator czyjejś obecności, niekiedy ułomnej (es), a choć nie może jej ex post naprawić, wystarcza, że ją, z jej usterkami, ocala. Całe istnienie, jak przekonuje nas wiersz, mieć i być ma przecież naturę gramatyczną, a drobne z pozoru zmiany w podsystemach języka, takich jak fonetyka lub fleksja mogą mieć znaczenie ontologiczne. Tym samym mogą mieć także wpływ na sposób uprzytamniania sobie biegu rzeczy świata tego, do których przynależy, wymóg ostrożnego wspominania zmarłych (50), czy potrzeba odczytywania w gestach i zachowaniach dziecka metafor odnoszących się do życiowych konieczności (córka, cyrk). A wszystko po to, aby uwiarygodniła się początkowa deklaracja poety/tłumacza: „nie wszystek umrę/ choć cienko przędę/ życia nić/ kreseczka/ zbawi mnie/ od nic” (/).
Fragment większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"
Omówienie poprzedniego domu Miłosza Waligórskiego (Długopis) w 11. wydaniu podcastu "Nadmorze"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz