Kto chce dotrzymać kroku poezji Adriana Tujka, ten już na
samym początku musi zawrzeć z jej podmiotem pakt, w którym bezwarunkowo rezygnuje
z racjonalności i zgadza się na postrzeganie świata według narzuconych przez
poetyckie “ja” arbitralnych, ekstrawagancko nieprzewidywalnych reguł. Wobec
inwencji debiutanta wszelki opór jest daremny. Rzadko też się zdarza
debiutancka książka tak równa, jednocześnie prowadząca język na najdalszy
kraniec abstrakcji. Ową abstrakcyjność najłatwiej zauważyć, przyglądając się
użytym w niej nazwom geograficznym, toponimom (zob. Krótko o Alpach)
wbudowanym w tok monologu, ale pozbawionym właściwej im funkcji oznaczania
elementów przestrzeni. Ich więź z desygnatem podtrzymuje jedynie wątła nić
domysłu lub skojarzenie. Bo język, ściślej zaś, wykreowany przezeń światoobraz,
podlega tu całkowitemu przemodelowaniu. Wiersz staje się tu poniekąd filtrem
zmieniającym nasze postrzeganie. Tempo, zwłaszcza głębokość, tych zmian może zrazu
dezorientować, wprawiać w lekki popłoch. Zwłaszcza, że poeta chętnie odwraca związki
pomiędzy elementami tekstowej układanki, pozbawia je jednoznaczności (przykład,
dosłownie pierwszy z brzegu: „Jest nadzwyczajnie śliczna dziewczyna/ w
roztropnej książce./ Po omacku odwróć ją na grzbiet:/ śliczna książka jest w
tej dziewczynie.” wiersz Szkatułka). Tujek mało się jednak przejmuje
harmonizowaniem kolejnego, dodanego do monologu obrazu z jakimkolwiek
zewnętrznym porządkiem. Wewnątrz tekstu wyobraźnia działa nad wyraz dowolnie. Znaczenie,
jeśli wygeneruje się mimochodem, drepcze o pół kroku za wizją. Bynajmniej nie
utrudnia to odbioru pod warunkiem, że będziemy dotrzymywać warunków lekturowego
paktu. Jeszcze ciekawiej mają się sprawy, gdy na plan pierwszy wysunie się
element narracyjny, gdy wyruszymy na wędrówkę przez zdarzenia, czasem po
znakach, wciąż w nieznane. Należy nadto pamiętać, że nawet zmierzając do
oznaczonego punktu, zawsze dążymy tam ścieżkami przygodności (por. Ring).
Choć wypada zauważyć, że taka dynamika raczej nie służy stabilności związku z lirycznym
„ty”. Przeżywa on swoje trochę cieplejsze, czulsze chwile (Jesień jest
smutna, nawet kiedy zbierasz dwa kasztany, żeby przynieść mi je do pracy),
zanim w pewnym momencie wygaśnie, przekształci się w roz-wiązek (Historia).
Oparcia nie daje również osobista mitologia. Próżno w jej przekazie szukać
jakiegokolwiek pozytywnego przesłania (Potworna). Z niestałością świata
podmiot zdążył się już oswoić; nauczył się już nawet wykorzystywać energię
przepływu obrazów podobnie jak siłę ekspresyjną kolokwializmów rzuconych
nieomal mimochodem w zakończeniu wierszy Kadencja czy Potworna.
To właściwie jedyne odwołania do używanych powszechnie rejestrów mowy. Gdyż
również w zakresie języka debiutant dąży do skonstruowania oryginalnego idiomu
opartego na zaskakującej metaforze (przykład: „Kiedy dziecko jest oczkiem w
głowie./ wszyscy przez nie patrzymy. ” – z wiersza Mrożone jagody w kształcie zamkniętych oczu) oraz na niesłychanym
porównaniu; co znać choćby po: usta pełne i ciężkie jak stado jaskółek.
Tytułowy kolor można tu potraktować
jako barwny leitmotiv występujący w również w odcieniach granatu czy
błękitu. Można go tutaj uważać za barwę widzenia oraz wszechobecnej w tym zbiorze wody: żywiołu i
substancji pospolitej płynnie przybierającej rozmaite formy. Moje subiektywne
skojarzenie podpowiada mi, że monologi Adriana Tujka są ciągle mokre, nasiąkłe.
Może wilgotne środowisko najlepiej służy jego imaginacji. Aczkolwiek
eksplorowanie go wymaga zaawansowanego wyposażenia tudzież porządnego
(czytelniczego) treningu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz