1. Spotykamy się dzisiaj z okazji aż dwóch publikacji: pierwsza to zbiór poezji Na więcej, na przepadłe; natomiast tytuł dzisiejszemu spotkaniu nadał arkusz dołączony do aktualnego numeru Toposu. Oba wydawnictwa łączą pojawiające się w nich tu i ówdzie podwójne daty. Czasami dzielą je cztery lata, czasem dwadzieścia cztery. A pomiędzy tymi datami – ileż się działo! Ileż musiało się wydarzyć, by wiersz powstał. Przede wszystkim przepłynęło wiele chwil na pograniczu nie tyle snu i jawy ile na granicy snu i wizji. Ileż przez świadomość oraz przez nieświadomość musiało przejść lustrzanych odbić, samo-widzeń, nagłych powidoków. Poezja Tkaczuka lubi dziać się cicho, wizualnie. Odsłania więc nieznaną stronę postaci, która dla tak wielu była i jest głosem w radioodbiorniku. Jej podmiot stawia sobie za cel dotarcie do samego siebie, samo-poznanie, określenie własnej tożsamości, chwilowej, jak łatwo zauważyć, lecz nieustannie się określającej, ustalającej się w wierszu. A kiedy się już w miarę stabilnie określi, rusza dalej, aby dotrzeć do Boga, który – jak się dowiadujemy – reprezentując fundamentalną pewność, „nie jest od gdybania”. Nawet wówczas, gdy nie udaje mu się dotrzeć aż tak daleko, a widzenie nie mieści się już w języku, trafia na krańce mowy. Wtedy usłyszymy w niej zawieszenie głosu. I czujemy że poeta uchwycił mowę za krańce tyleż mocno co skutecznie.
Rzecz godna uwagi, że w wierszach Tkaczuka, porywających nierzadko mistycznymi wizjami, manifestuje się tyle uwagi dla całkiem konkretnych fragmentów rzeczywistości. Słychać to, kiedy poeta wylicza imiona drzew, krzewów, kwiatów i ziół, uważnie przypatruje się ludziom napotykanym na plaży, obraca w myślach i w piosenkowych strofach kamień z Forum Romanum, zapisuje pamięć dawnych zim albo upałów. Wylicza je we wspomnieniu, wspomina zaś poprzez tęsknotę, poprzez refleksję nad upływem i trwaniem świata: w jego zaskakującej urodzie albo w trwodze śmiertelnego poniżenia. Nie rezygnuje z niczego. Nie trwoni danego jej świata.
Rzecz godna uwagi, że w wierszach Tkaczuka, porywających nierzadko mistycznymi wizjami, manifestuje się tyle uwagi dla całkiem konkretnych fragmentów rzeczywistości. Słychać to, kiedy poeta wylicza imiona drzew, krzewów, kwiatów i ziół, uważnie przypatruje się ludziom napotykanym na plaży, obraca w myślach i w piosenkowych strofach kamień z Forum Romanum, zapisuje pamięć dawnych zim albo upałów. Wylicza je we wspomnieniu, wspomina zaś poprzez tęsknotę, poprzez refleksję nad upływem i trwaniem świata: w jego zaskakującej urodzie albo w trwodze śmiertelnego poniżenia. Nie rezygnuje z niczego. Nie trwoni danego jej świata.
2. Jej podmiot nie chce udawać nikogo lepszego. O swoich uczuciach: miłości czy trosce, informuje powściągliwie, więc tym bardziej przejmująco. Ani mu w głowie bicie rekordów! Pięciokroć nas upewnia, że wypisuje się z Księgi Guinessa. Kroczy we własnym tempie. Godnie. Potrafi naprawdę zaimponować swoją niespiesznością. Także wtedy, kiedy w kombinacji liczb na pierwszy rzut oka całkowicie losowej, stara się wyczytać ukryte struktury teraźniejszości – i być może – kolejne zadania, jakie przed nim stawia.
3. W pięknie innych tekstów literackich poezja Wacława Tkaczuka przegląda się nadzwyczaj rzadko. A jeśli już – gdzieniegdzie aluzyjnie przywoła Juliana Przybosia; pozwoli się ówdzie prząść się norwidowskiej czarnej nici czy też przemknąć złotopszczołej komecie; albo krótko ozwie się echem Pieśni konfederatów Słowackiego. Poeta ufa zaletom formy modelowanej potrzebą komunikatywności, przybierającej postać szkicu, lirycznego eseju, nawet quasi-reportażu. Wszelako nad problematyką formalną wyraźnie góruje poczucie kierunku, w którym zdąża liryczna persona i przypuszczenie, a może już nawet nadzieja, że losu, choć niezmiennie skomplikowanego ustawicznym objawianiem się lub gaśnięciem fenomenów, nie sposób sprowadzić jeno do gry bezcelowych przypadków oraz bezpowrotnych prze-padków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz