Rdzeniem
poezji Bogumiły Salmonowicz było i jest życie O samym zasię życiu z jej nowego tomu dowiadujemy się przede
wszystkim tego, że zupełnie nie respektuje ono naszych wyobrażeń o ładzie i
porządku. Katastrofy losowe czy uczuciowe powracają w nim z cykliczną
regularnością niby gwałtowne, żywiołowe zjawiska przyrodnicze zmieniające
radykalnie rzeźbę dookolnego i wewnętrznego pejzażu. Do tego wciąż brak
skutecznych procedur określających, „jak sobie radzić z tornadem w procesach
nerwowych/ kiedy własne i cudze przekaźniki zawodzą, a efekty/ rozcinają nasze
nieba złością, z rykiem ciskają słowami,/ by z siłą huraganu porwać i przenieść
w krainę nienawiści” – czytamy w wierszu tytułowym. Zresztą uczucia nie muszą
kończyć się nagle. Mogą wygasać z wolna, aż do chwili, gdy widać już, że
„wspólny czas się ulotnił/ a równoległość kalendarzy/przestała oznaczać/
jednakowość drogowskazów” (Ciekawe). Być
może nie będzie przesadą, gdy napiszę, że poetkę interesują również szczególne
przypadki choroby na życie. Lecz gdy terapeutyczna konieczność doprowadza do
radykalnego usunięcia nieuleczalnie schorzałej tkanki, nieuchronnie kończy się
to wewnętrznym o-pustoszeniem. Bo bez życia nie ma…życia. Stwierdzenia takiego
w kontekście nowych wierszy elbląskiej poetki nie należy bynajmniej uważać za
tautologię. Czy zatem ten tom afirmuje tzw. samo życie? Chyba nie. Po prostu
jego podmiotka przyjmuje je wbrew wszelkim cierpieniom i umozoleniem. Owszem, w
pewnej chwili tekstowe „ja” rade byłoby znaleźć kogoś, kto od nowa nauczy ją
optymizmu, a przede wszystkim – pokaże jej, jak postawić solidną tamę upływowi
czasu (zob. Ogłoszenie). Jak się
jednak wydaje, dla mówiącej tu postaci ważniejsza pozostaje gotowość bycia przy
tych, dla których los okazał się najmniej łaskawy. Obok ich osamotnienia w
przedwczesnym macierzyństwie (Start),
obok ich lęku graniczącego z tłumioną rozpaczą (Siła bezsilności) albo zaburzeń psychicznych (Chore studium rąk). Trwa przy nich całą odwagą swojej wyobraźni,
uważnością spojrzenia. Empatię uważa za jedną z najbardziej chlubnych cnót
(por. wiersz Stażysta). Ceni
dzielność, aczkolwiek podmiotkę tego tomu trudno byłoby określić mianem hic mulier. Umie być bowiem dzielna
najbardziej kobiecym rodzajem dzielności – wrażliwej, a nieustępliwej,
spragnionej emocjonalnego, ale i moralnego autentyzmu (byle pozorami nikt się
przed nią nie wykpi!). Intuicyjnie rozpoznaje niebezpieczeństwa, które
sprowadza brak refleksji i uwikłanie w powtarzalność nawyków (Notatki z nie-życia). Kiedy mówi o
sobie, konfesyjnie, albo introwertycznie, naprawdę porusza. Nie musicie mi
wierzyć na słowo, po prostu poczytajcie chociażby kapitalny List do genów. Liryzm tych wierszy bywa to
tęskny, to gorzki, to nasycony nastrojami pór roku albo przygodnych sytuacji. Abrazje pokazują, że Salmonowicz ma
coraz bardziej określony pomysł na własne poezjowanie. No i mniej już tutaj
metafor dopełniaczowych, dominujących w zbiorku debiutanckim. Postęp widzę,
postęp…
Nota
o debiucie Bogumiły Salmonowicz „BoSa”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz