sobota, 16 grudnia 2017

Dorota Nowak, Antidotum, Fundacja Otwartych na Twórczość, Poznań 2017.



Co należałoby powiedzieć najpierw o nowych wierszach Doroty Nowak? Przede wszystkim należałoby podkreślić, że z tomu na tom stają się coraz bardziej empatyczne. Gdy eksponują „ja”, robią to w taki sposób, że mówiąca w nich postać staje się uosobieniem uczuć szlachetnych. Taka jej uroda: chciałaby swoim wierszem przygarnąć, delikatnie dotknąć (dawka). Stanąć blisko, obdarować choćby pięcioma minutami niepodzielnej uwagi tych, którzy się źle mają. Teraz albo od zawsze. Bo nieszczęśliwymi, nawet późnym wieku, czynią ich niezałatwione sprawy z dzieciństwa, ojcowski alkoholizm czy przemoc (zob. po pas). Zauważa niewygasłe traumy, niezaleczone lęki. Traktuje z terapeutyczną cierpliwością. (Sporo tych wierszy wzięło się po prostu z patrzenia i słuchania.) Lecz na diagnozach nie poprzestaje. Bohaterów swojej poezji wolałaby ujrzeć w momencie, gdy podnoszą się z klęsk, gdy tryumfują nad własną przeszłością i złym losem. Wskazuje dwie drogi. Pierwsza prowadzi przez proces – często spóźnionego – dojrzewania (wodorosty), druga, wiedzie przez przebaczenie. (na betonie). Obie trudne. Ale kto zdecyduje się zawalczyć o siebie, będzie miał poetkę po swojej stronie. To pewny sprzymierzeniec. Tym pewniejszy, że manifestująca się już znacznie wcześniej pozytywna emocjonalność lirycznego „ja” zyskała teraz silne wzmocnienie etyczne, nie pozostała więc jedynie splotem sentymentów, ale przekształciła się w trwalszą postawę. 

 Omawiając niedawno zbiór Opium, podpowiadałem poetce, aby poszerzyła rekwizytorium dyskursu miłosnego. Nie usłuchała tej sugestii. Ale nie mam o to do niej pretensji Ciężko doskonalić warsztat, gdy rozkwitły ongiś związek znalazł się na katastrofalnym wirażu, zaś jego rozpad nabrał cech kataklizmu; powiada podmiotka: „odkąd żywioł spalił nasze listy/ zrywają się łańcuchy na moście/ z okien wypadają wyblakłe włosy/ serdeczny uścisk słabnie zanika//w modlitwie kuliste paciorki/ oplata siła przykurczonych palców/ jakby tuliły się do słońca które/ na chwilę wypuściły twoje dłonie” (słabość). Innym razem zwierza się z trawiącej ją choroby na tęsknotę (szczelina) Znając nieco bliżej biografię poetyckiej persony, mam poczucie, że porzucenie jest tu gwałtem zadanym jej naturze. Przecież mało kto, tak jak ona  tworzy i przeżywa intymną wspólnotę z kochanym „ty”. „My” to jej ulubiony zaimek osobowy (osobisty?). Zawiera się w nim dom dla dwojga miłujących i… kota (bez szkła). Odejść? Tego nie robi się kotu. Ani kotce.  Zwłaszcza jej, która tego zerwania ani oswoić instynktem ni pojąć nie umie, gdyż zdarzają się one wbrew przyrodzonemu porządkowi. |
   Doradziłbym teraz poetce, aby dalej nie komplikowała składniowo swoich monologów. Obecny stopień ich komplikacji wydaje się optymalny. Lecz jeśli nie skorzysta z tej rady, też się nie obruszę. Koniec końców po wydaniu trzeciej książki najprawdopodobniej wie, jak chciałaby się rozwijać.



Skrócona wersja noty przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim „Topos”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz