Co należałoby powiedzieć najpierw o
nowych wierszach Doroty Nowak? Przede wszystkim należałoby podkreślić, że z
tomu na tom stają się coraz bardziej empatyczne. Gdy eksponują „ja”, robią to w
taki sposób, że mówiąca w nich postać staje się uosobieniem uczuć szlachetnych.
Taka jej uroda: chciałaby swoim wierszem przygarnąć, delikatnie dotknąć (dawka).
Stanąć blisko, obdarować choćby pięcioma minutami niepodzielnej uwagi tych,
którzy się źle mają. Teraz albo od zawsze. Bo nieszczęśliwymi, nawet późnym
wieku, czynią ich niezałatwione sprawy z dzieciństwa, ojcowski alkoholizm czy
przemoc (zob. po pas). Zauważa niewygasłe traumy, niezaleczone lęki.
Traktuje z terapeutyczną cierpliwością. (Sporo tych wierszy wzięło się po
prostu z patrzenia i słuchania.) Lecz na diagnozach nie poprzestaje. Bohaterów
swojej poezji wolałaby ujrzeć w momencie, gdy podnoszą się z klęsk, gdy
tryumfują nad własną przeszłością i złym losem. Wskazuje dwie drogi. Pierwsza
prowadzi przez proces – często spóźnionego – dojrzewania (wodorosty),
druga, wiedzie przez przebaczenie. (na betonie). Obie trudne. Ale kto
zdecyduje się zawalczyć o siebie, będzie miał poetkę po swojej stronie. To
pewny sprzymierzeniec. Tym pewniejszy, że manifestująca się już znacznie
wcześniej pozytywna emocjonalność lirycznego „ja” zyskała teraz silne
wzmocnienie etyczne, nie pozostała więc jedynie splotem sentymentów, ale
przekształciła się w trwalszą postawę.
Omawiając niedawno zbiór Opium,
podpowiadałem poetce, aby poszerzyła rekwizytorium dyskursu miłosnego. Nie
usłuchała tej sugestii. Ale nie mam o to do niej pretensji Ciężko doskonalić
warsztat, gdy rozkwitły ongiś związek znalazł się na katastrofalnym wirażu, zaś
jego rozpad nabrał cech kataklizmu; powiada podmiotka: „odkąd żywioł spalił
nasze listy/ zrywają się łańcuchy na moście/ z okien wypadają wyblakłe włosy/
serdeczny uścisk słabnie zanika//w modlitwie kuliste paciorki/ oplata siła
przykurczonych palców/ jakby tuliły się do słońca które/ na chwilę wypuściły
twoje dłonie” (słabość). Innym razem
zwierza się z trawiącej ją choroby na tęsknotę (szczelina) Znając nieco bliżej biografię poetyckiej persony, mam
poczucie, że porzucenie jest tu gwałtem zadanym jej naturze. Przecież mało kto,
tak jak ona tworzy i przeżywa intymną
wspólnotę z kochanym „ty”. „My” to jej ulubiony zaimek osobowy (osobisty?).
Zawiera się w nim dom dla dwojga miłujących i… kota (bez szkła). Odejść?
Tego nie robi się kotu. Ani kotce.
Zwłaszcza jej, która tego zerwania ani oswoić instynktem ni pojąć nie
umie, gdyż zdarzają się one wbrew przyrodzonemu porządkowi. |
Doradziłbym teraz poetce, aby dalej nie komplikowała składniowo swoich
monologów. Obecny stopień ich komplikacji wydaje się optymalny. Lecz jeśli nie
skorzysta z tej rady, też się nie obruszę. Koniec końców po wydaniu trzeciej
książki najprawdopodobniej wie, jak chciałaby się rozwijać.
Skrócona wersja noty przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim „Topos”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz