sobota, 2 grudnia 2017

Justyna Święcicka, Na Zbojskach, Fundacja Duży Format, Warszawa 2017.


O takich debiutach zwykło się mawiać, że dojrzałe. Istotnie, Justyna Święcicka ma spory dorobek medialny i zawodowy. Teraz wypowiada się poetycko, zapraszając nas, abyśmy spędzili trochę czasu tam, gdzie czuje się najbardziej szczęśliwa, najbardziej prawdziwa. Scenerią większości wierszy z tego tomu jest rzeczywista wieś opodal Żyrardowa i Radziejowic. Pewnie wielu z nas, łącznie z piszącym te słowa, nigdy by o niej nie usłyszała, gdyby debiutantka zdecydowała się zatytułować swoją książkę zupełnie inaczej. Zapewne mignęłaby nam jej nazwa jako przypadkowy, raczej mało mówiący toponim pomiędzy jednym wersem a drugim. Teraz jednak  
pozostanie na zawsze połączona z konkretnym, utalentowanym nazwiskiem. Przy czym podmiotka nie pozuje na autochtonkę Wciąż uczy się tutejszości, czego przykład stanowi zwięzła, odrobinkę rubaszna, relacja z lepienia pierogów u sołtysiny Grażyny pod lasem.
Wyrastają te wiersze z samotnych (zazwyczaj) wędrówek leśno-polnymi ścieżkami, z poszukiwań ostoi dla myśli i zamyśleń (Zbiornik Świętej Anny), z mateczników, gdzie można dojść do siebie po toksycznych inhalacjach stołecznym smogiem, ale i ze złych znów, nawet z bezsenności o pełni księżyca. Garnął się do nich przydomowy ogród, rozgałęziały się nad nimi drzewa. Tyle się stało przedtem i tyle wciąż się w tym partykularzu wydarza. Ma poetka o czym opowiadać. Na ogół dykcją spokojną i pewną, jak ktoś kogo otacza odwzajemniona miłość. Opisuje swój zakątek o każdej porze dnia, o każdej porze roku. Słucha go bardzo uważnie. Wtedy zimowy mrok zamienia się dla niej w scenę teatru cieni, a wystawiana tam sztuka w obsadzie: zając, bażanty i stado dzików, przypomina jej, że Każdy ma swoje niebo, piekło, dzień i noc. (Noc). Tyle, że do piekła stąd raczej daleko, pewnie najdalej. Blisko natomiast – do bogactwa życia zwierzęcego i ptasiego, postrzeganego przez poetkę z respektem acz niesentymentalnie. Okoliczna przyroda, obdarzając swymi cudami i dziwami, pokazuje lirycznej bohaterce także wzorce trwania i przemijania, odsłania porządek rzeczy, tak samo dotkliwy jak wszędzie indziej. 
Obraz od słowa, dzieli tutaj dystans króciutki co sprawia, że ma debiutantka całkiem poważne zadatki na poetkę pejzażu, nawet wtedy, gdy krajobraz ni urodą, ni wizualną harmonią, nie grzeszy (Niedziela). Potrafi także za sprawą kilku wersów przejmująco naszkicować scenkę rodzajową (Bazar; Koncert). Obiecująco przedstawia się również subtelny liryzm Święcickiej, dochodzący do głosu  na przykład w wierszu Łąka. Jakkolwiek miewa ona problemy z zamknięciem swoich monologów (niektóre mogą wyglądać wręcz na niedokończone), pointa wiersza Pragnienie („Jedno życie to za mało./ Jedna miłość to zbyt wiele”) pozwala przypuszczać że taki problem da się całkowicie rozwiązać. Gorzej z doborem tytułów, mówiąc oględnie, mało oryginalnych. Właśnie nad tym zagadnieniem powinna się poetka pilnie zastanowić Chybiony lub ograny tytuł szkodzi wierszowi bardziej niż brak tytułu.


Fragment większej całości przygotowywanej dla Dwumiesięcznika Literackiego „Topos”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz