sobota, 13 stycznia 2018

Robert Kania, wołynie i inne wiersze, Wydawnictwo Anagram, Warszawa 2017.


Używając liczby mnogiej w tytule swego zbioru, poeta odjął być może wołyńskiej tragedii jej wyjątkowość, co u niektórych czytelników może budzić sprzeciw. Lecz przecież nie ujął nic z jej tragizmu, a  opisywaną ze wspomnień kresową zagładę umieścił w podwójnym kontekście: historycznym i moralnym. Samą zaś rzeź wołyńską, czego chyba mało kto przed nim próbował, podniósł do rangi uniwersalnego symbolu bezwzględnego zła skutkującego zupełnym spustoszeniem. Być może uprawniona byłaby nawet hipoteza, że (przy zachowaniu wszystkich proporcji) uczynił z niej symbol człowieczej tragedii pojęciowo zbliżony do Holocaustu lub Auschwitz.    Wołyń, jak sugerują nowe wiersze Roberta Kani, może zamanifestować się zawsze i wszędzie tam, gdzie zapanuje pogarda dla człowieka: na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej (Chodelka 1942), w Dhace (Almas), w Prusach Wschodnich zajętych  przez Armię Czerwoną (palenie 1945), pewnego listopadowego wieczora w stolicy Francji (Paryż 2015), w Srebrenicy około połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia (z Barańczaka. wołynie). Pojawia się na ekranie telewizora (przycisk). Zakrada się do życia małżeńskiego (z Lowella. wołynie). Infekuje miłosne – niegdyś – związki (po). Naprzeciwko zła stajemy bezradnie jednostkowi, skazani na niepewne wybory i przypadkowe sojusze (z Krynickiego. wołynie). Wszystkich zaś, jeśli nie zabija, to okalecza, dewastuje. Niemal każda stronica tego zbioru dopisuje nową pozycję do listy jego ofiar, którym  autorskie „ja”, niby medium, udziela głosu, ofiarowuje im przestrzeń strofy i swoją uwagę. Jednocześnie zauważa że każdy z lokalnych przejawów zła buduje odrębny kod, generuje osobną konfigurację znaczeń mało zrozumiałych dla postronnych (historia). Z dziejami bowiem trudno dojść do porozumienia. Nie spuszczają swych ofiar z oka. Gdy chwilowo srożą się gdzie indziej, wówczas nawet w miejscach,  które chwilowo pozostawiają w spokoju, przypominają się pozornie niewinnym doznaniem zmysłów (czereśnie).
  Znajdziemy tu wiersze żywo reagujące na aktualne wydarzenia ( zob. przykładowo poszukiwanie ciał). Dzień dzisiejszy traktuje poeta jak kontynuację dziejów nie zamkniętych ostatecznie póty, dopóki żyją jeszcze ich uczestnicy, tacy jak powstańcy warszawscy  (odyseja 1999). Czasem jego refleksja podprowadza czytelnika ku istotnemu pytaniu o to, jak zachowaliby się jego współcześni postawieni w obliczu wydarzeń, co niby „obce samoloty przekroczyły granice// (wyobraźni)” (pierwszego sierpnia roku dwa tysiące któregoś).
  Poetyka wołyni wydaje się wypadkową zainteresowań autora  zwięzłą, obrazową formą haiku oraz stylistyką ogólnie pojętej awangardy ufnej w moc syntetycznej metafory. Szczególnie zaś zaznacza się tutaj fascynacja językiem Nowej Fali, bliskim powszedniemu doświadczeniu i doskonale już sprawdzonym w wierszach zaangażowanych publicznie. 
Część swej drogi rozwojowej przebył Robert Kania w towarzystwie Ryszarda Krynickiego. To dobry „patron etapu”, nie mówiąc o tym, że również haijin. Spotkanie dwóch genetycznie odmiennych stylistyk dało w efekcie dykcję zdolną unieść ciężar nadzwyczaj trudnych tematów. 


Zob. także: recenzja debiutu tom Roberta Kani, Spot (2014).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz