Wiersze
Moniki Brągiel koncentrują się wokoło problemu tożsamości pojmowanej jako
fenomen w pierwszym rzędzie ontologiczny. Wypowiadając tak mocne stwierdzenie, wzmocnione
jeszcze użyciem w tytule (zaprzeczonego) czasownika „jest”, musiałbym od raz
założyć, że owa tożsamość, stanowi domknięty zbiór stałych cech i/lub poglądów.
Tymczasem trzeba by tu jednak mówić nie tyle o jej ustaleniu się ile o
ustawicznym konstruowaniu; o jej kształtowaniu poprzez eliminację zachowań i
ról intuicyjnie identyfikowanych jako obce, nie do przyjęcia. Wynika z tego
konieczność oczyszczania się z mylnych przyzwyczajeń (zob. wiersz Klisze). Proces konstruowania postępuje
spontanicznie. Komplikuje go nadwrażliwość protagonistki na zmysłowe bodźce,
natrętne, zapamiętywane w lot. Gdy się zaś zgromadzą w odpowiedniej ilości,
potrafią ją wprawić w stan swoistego nad-widzenia. Ich różnorodność nie tylko
wzbogaca słowną fakturę wiersza. Przede wszystkim pomaga uzgodnić język, którym
poprowadzi dialog ze światem i opowie o tym, co się jej przydarza: o złośliwościach
losu i deficytach nadziei. Świat w swoim wielokształcie bywa mało lojalnym
partnerem. Toczy się samowolnie w kilku kierunkach naraz, rozgrywa się we
własnym tempie. Nie zamierza stanowić punktu odniesienia ani kontekstu dla
wypracowywanych z takim trudem znaczeń (por. Zjawianie się, znikanie). Czuje się tutaj jego ruch, gdy robi unik.
Słychać przyspieszony oddech tej, która próbuje za nim nadążyć. Świadomej, może
bardziej nawet świadomej niż inni, że ten problem dotyczy nie tylko jej, ale właściwie
każdego: rozproszonego, skazywanego na
zaczynanie od początku albo na dotkliwe konsekwencje kolejnych prób i błędów
(zob.: Raczkowanie). Każdy jest
zagubioną postacią narracji zwanej życiorysem, „bo scenarzysta odszedł od nas z
braku pieniędzy i wiary/ przewidywalnej jak pierwsze czereśnie w maju. Nigdy/
do siebie nie doszliśmy. Jak moi
bohaterowie, którzy/ byli sobie bliscy dopóki nie zaczęli zastanawiać się,/ dlaczego?” (z wiersza Dwoje
dzieci w środku nocy). A cóż dopiero
mówić o związku z jakimś równie zabłąkanym „ty”? Zwłaszcza, że relacje redukują
się do stosunków przestrzennych (Poręcze)
lub układu szlaków komunikacyjnych (W usta).
Życie zaś ani trochę nie zasługuje na zaufanie, „gdyż nabrało/ nas i teraz
możemy już tylko mówić prawdę, o ile prawda/ powinna mieć coś wspólnego z
życiem.” (Cierpiącym bez powodu). Na
objaśnienie związków życia z prawdą przyjdzie pewnie poczekać do kolejnego
tomu. Teraz widzimy tylko przemykanie się pomiędzy wrażeniami na jawie i we
śnie. Poczucie lekkości bytu prowokuje ton skargi, rzadziej sprzeciwu,
modulowany według wzorców fascynującej autorkę poezji anglosaskiej. Monika Brągiel pisze introwertycznie. Wszakże jej monologi, rozbudowane,
z pozoru zagmatwane, gdy się nad nimi skupić (warunek absolutnie niezbędny!)
same pomagają sformułować strategię odczytania. Dlatego trzeba dać jej książce
trochę czasu, zaangażować wyobraźnię. Lecz za ich sprawą i my, zatroskani
często o naszą autentyczność, możemy rozeznać, kim nie jesteśmy.
Fragment większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz