piątek, 7 czerwca 2013

Monika Brągiel: Kim się nie jest, Stowarzyszenie Literackie im K.K. Baczyńskiego, Łódź 2012.

Wiersze Moniki Brągiel koncentrują się wokoło problemu tożsamości pojmowanej jako fenomen w pierwszym rzędzie ontologiczny. Wypowiadając tak mocne stwierdzenie, wzmocnione jeszcze użyciem w tytule (zaprzeczonego) czasownika „jest”, musiałbym od raz założyć, że owa tożsamość, stanowi domknięty zbiór stałych cech i/lub poglądów. Tymczasem trzeba by tu jednak mówić nie tyle o jej ustaleniu się ile o ustawicznym konstruowaniu; o jej kształtowaniu poprzez eliminację zachowań i ról intuicyjnie identyfikowanych jako obce, nie do przyjęcia. Wynika z tego konieczność  oczyszczania się z mylnych przyzwyczajeń (zob. wiersz Klisze). Proces konstruowania postępuje spontanicznie. Komplikuje go nadwrażliwość protagonistki na zmysłowe bodźce, natrętne, zapamiętywane w lot. Gdy się zaś zgromadzą w odpowiedniej ilości, potrafią ją wprawić w stan swoistego nad-widzenia. Ich różnorodność nie tylko wzbogaca słowną fakturę wiersza. Przede wszystkim pomaga uzgodnić język, którym poprowadzi dialog ze światem i opowie o tym, co się jej przydarza: o złośliwościach losu i deficytach nadziei. Świat w swoim wielokształcie bywa mało lojalnym partnerem. Toczy się samowolnie w kilku kierunkach naraz, rozgrywa się we własnym tempie. Nie zamierza stanowić punktu odniesienia ani kontekstu dla wypracowywanych z takim trudem znaczeń (por. Zjawianie się, znikanie). Czuje się tutaj jego ruch, gdy robi unik. Słychać przyspieszony oddech tej, która próbuje za nim nadążyć. Świadomej, może bardziej nawet świadomej niż inni, że ten problem dotyczy nie tylko jej, ale właściwie każdego:  rozproszonego, skazywanego na zaczynanie od początku albo na dotkliwe konsekwencje kolejnych prób i błędów (zob.: Raczkowanie). Każdy jest zagubioną postacią narracji zwanej życiorysem, „bo scenarzysta odszedł od nas z braku pieniędzy i wiary/ przewidywalnej jak pierwsze czereśnie w maju. Nigdy/ do siebie nie doszliśmy.  Jak moi bohaterowie, którzy/ byli sobie bliscy dopóki nie zaczęli zastanawiać się,/ dlaczego?”  (z wiersza Dwoje dzieci w środku nocy).  A cóż dopiero mówić o związku z jakimś równie zabłąkanym „ty”? Zwłaszcza, że relacje redukują się do stosunków przestrzennych (Poręcze) lub układu szlaków komunikacyjnych (W usta). Życie zaś ani trochę nie zasługuje na zaufanie, „gdyż nabrało/ nas i teraz możemy już tylko mówić prawdę, o ile prawda/ powinna mieć coś wspólnego z życiem.” (Cierpiącym bez powodu). Na objaśnienie związków życia z prawdą przyjdzie pewnie poczekać do kolejnego tomu. Teraz widzimy tylko przemykanie się pomiędzy wrażeniami na jawie i we śnie. Poczucie lekkości bytu prowokuje ton skargi, rzadziej sprzeciwu, modulowany według wzorców fascynującej autorkę poezji anglosaskiej.                                                                                               Monika Brągiel pisze introwertycznie. Wszakże jej monologi, rozbudowane, z pozoru zagmatwane, gdy się nad nimi skupić (warunek absolutnie niezbędny!) same pomagają sformułować strategię odczytania. Dlatego trzeba dać jej książce trochę czasu, zaangażować wyobraźnię. Lecz za ich sprawą i my, zatroskani często o naszą autentyczność, możemy rozeznać, kim nie jesteśmy.

Fragment większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz