Debiut Mariusza Jagiełły czytało mi się z
początku dość mozolnie. Perswadowałem sobie, że
trzeba dać mu szansę. Że nie należy
pochopnie osądzać lirycznego „ja” tej poezji. Pozwolić mu wyjść ze stadium
szkicu, projektu. Poczekać, aż dojrzeje. Pierwszy sygnał, że niebawem się tego doczekam, dała poetyka. Nieskomplikowana może, acz przejrzysta. Wszystko inne zjawiło mi się niejako
w ślad za nią. Forma przekonała mnie skuteczniej niż artykułowane tu z początku
tęsknoty za poezją mocną; taką, co nie da zaczerpnąć tchu, bije po oczach,
trafia w szczękę, powala swym przesłaniem (Przesłanie
powinno być). „Jak powala, skoro nie
powala?” – zastanawiałem się, studiując zbiorek po raz czwarty. Jakże mają nas nokautować wynurzenia osobnika, który
zrazu wydaje się uważać swoje nieukształtowanie za atut czy cnotę? Co masz nam do powiedzenia chłopcze
trzydziestoletni, co sam wyznajesz :„chcę być człowiekiem/ z pierwszych stron
brudnopisu” (wiersz tytułowy), a jeszcze wcześniej powiadasz „jestem kandydatem
na pacjenta/ oddziału patologii dojrzewania” (nominacja)? Czy to kokieteria? Może raczej – i tu zaczęło mi się
cokolwiek wyjaśniać — monologi kogoś, kto kiepsko wypada w roli „normalsa”,
określanej przez społeczne standardy. Bynajmniej ich nie lekceważy. Buntuje się
przeciwko nim raczej umiarkowanie. Rad byłby może pokojowo się ze światem
ułożyć. Lecz już wie, że tenże, choć twardo egzekwuje swoje wymogi, sam waha
się pomiędzy faktycznością ulicznych scen (bystro przez poetę podpatrzonych
choćby w wierszu stacja metra centrum)
a fikcją gazetowych dyskursów (zob. wiersz Odpromiennik
osobisty). Od razu zauważa, że wszystkie te przekazy starają się go
uformować, lub raczej – sformatować na wymiar idealnego zasobu ludzkiego
zmuszonego do „wysiłku/ zgodnego z kodeksem pracy” (Nocami nie żałuję Moritza Erhardta). Wpierw próbuje uciekać w
ekscesy (Lubię gołe cycki), w auto-mitologie (Nic
mi o tym nie wiadomo), albo we wspomnienia młodości (zob. Palcem po albumie). Na koniec dochodzi do całkiem słusznego wniosku,
że są sprawy, które nie mając redakcji brulionowej, każą się przeżywać w wersji ostatecznej z całym swoim ciężarem i ostrością.
Należy do nich miłość. Także ta burzliwa, skażona brakiem empatii (Kiedy znikasz) lub chadzająca własnymi drogami, daleko od
stereotypowych wyobrażeń (por. W Pradze podzielimy się obietnicą).
Jeszcze silniejszy impuls skłaniający go ku dojrzałości , daje mu
rodzicielstwo, ojcostwo, podporządkowanie się woli potomstwa, co ledwie ujrzało
świat, a już ustanawia własne zasady. Ba, odbiera nawet lirycznemu „ja” prawo
wypowiedzi; przywłaszcza sobie jego
głos, jak w wierszu Nina postanawia się ujawnić. A to dopiero początek procesu
wychowania dorosłego przez dziecko, uświadamiającego nie tylko cały zakres
powinności, ale i konieczność ciągłego rozwoju, zmagań z ułomnością lub choćby
jej dostrzegania. Proces ten zapewne nie pozostanie bez poetyckich następstw.
Bo teksty, pisane z ojcowskich doświadczeń, pokazują, że refleksyjność
zrównoważona z (niechby nawet ironiczną) konfesyjnością może dawać rezultat znakomity.
Czy powalający? Teraz to już naprawdę sprawa zdecydowanie drugoplanowa.
Warsztatowa wersja tekstu większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".
"Nieskomplikowana może, acz przejrzysta". i na tym bym może skończyła. Na cholerę robić komuś niedzwiedzią przysługę? No chyba, że lubi się karmić żmiję własną piersią. Znakomity? Powalający? Tylko w marketingu. Wystarczy luknąć na stronę fb, żeby przekonać się czym pachnie poetyckość Króla Jagiełły.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń