sobota, 27 grudnia 2014

Michał Wróblewski: Pragnienie tropików, Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2013.

Claude Lévi-Strauss przewraca się w grobie. Niepokój ogarnia miłośników politycznej poprawności, gdy Wróblewski zaczyna eksploatować najbardziej stereotypowe wyobrażenia krajów zamorskich zwanych również egzotycznymi. Zresztą już sam tytuł brzmi dwuznacznie – bo i niby kto/co miałoby pragnąć kogo/czego? W wierszach Wróblewskiego, globalną wioskę zastąpiło globalne blokowisko (neszynal dżeografik), zamieszkałe przez ludzi tivi-lizowanych (już za ten neologizm należy się poecie szczery szacun), przyjmujących telewizyjny światopogląd oraz język, którym przedstawiciel blokowiskowego plemienia będzie się zwracał do całej, mniej rozgarniętej cywilizacyjnie reszty ludzkości (zob. itinerariusz obłąkańczy). Zgoła nic go nie łączy z dystyngowanym panem Foggiem, ni z mrocznym panem Kurtzem. Stasia Tarkowskiego przypomina jedynie z daleka. Lecz tak naprawdę to jeno turysta nastawiony na konsumowanie egzotyki (hipoterapia). Powierzchowne wrażenia, obiegowe imaginacje obraca poeta i nagina tak długo,  aż ukażą swoje drugie, zwykle groteskowe oblicze; poczytajmy tylko: „czegewarzą przekupki/ po straganach// poniedziałek kastro/ wtorek kastro środa/ kastro czwartek/ kuba libre” kuba) albo: „koala zakangurza// mam globus na antypodach” (aborygenizacja). Zresztą jeśli na moment odwrócić wzrok od ekranu, rychło się okaże, że po egzotykę nie trzeba jeździć daleko. Czasem wystarczy się wsłuchać w wieść gminną i jej śladem przemierzyć „kraj piastów i piesków” (szanuj zieleń) oraz całkiem już swojskich wietnamskich budek z kurczakiem gong bao, gdzie chłopcy z placu/ żywią y bronią, dalecy krewni dobrych dzikich. Wyczucia niezwykłości uczył się Wróblewski u Mirona Białoszewskiego. Wyćwiczył je w konfrontacji z wielkimi: Herbertem, Miłoszem, ba, z samym Dantem i Pascalem. Ostro przyprawił je ironią – i tak zbrojny wyruszył przeciw dyskursowi skolonizowanemu przez anglicyzmy. Niektóre fonetycznie zaanektował i zmusił by służyły jego wierszom (mensyndżynebotyl).  Służą bez sprzeciwu. Także po tym znać, że Wróblewski to już poeta, co się zowie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz