Drugi września. W kieszonkowym notesie postawiłem wczoraj datę i
uświadomiłem sobie, że lato naprawdę się skończyło. Ale bodaj bardziej dotkliwe
było krótkie ukłucie melancholii, gdy przeczytałem, że nowo kupiony
Shaeffer nie ma już wiecznej gwarancji tak, jak miało ją inne pióro tej
samej marki kupione jesienią 1998.
Kartka na drzwiach sopockiej resturacji "Piaskownica": "Rosjan nie obsługujemy". Podobno właściciel ma już kłopoty ze strony władz. Nie kremlowskich. Polskich. Cóż by dziś czekało Bogusławskiego za "Krakowiaków i górali"?
Wieczorem dojeżdżamy do KK. Witam się z moim ulubionym kątem do
pracy. Mam tu biurko z metalowym koszyczkiem pełnym ołówków. Wisi tu bukiecik
święconego ziela i dwie małe ikony, pamiątki z Prejesławia Zaleskiego, kupione
w rosyjskim, zamoskiewskiim interiorze. Czekała tu cisza przedjesiennej
nocy, której najlepiej słuchać w starym fotelu, żółtym i wysłużonym tak bardzo,
że raczej leży się w nim niż siedzi. Leżałbym w nim do późna. Do listopada. A
świat niech sobie biegnie i mija.
Na Zaspie. Fotografowanie dla prof. J. cmentarza
męczenników wojny, który jest jak rezerwat prze-smutku pośrodku blokowiska.
Zamknięcie dnia: rozmawiamy z MK o tym, którego z filozofów
chcielibyśmy mieć za rozmówcę. MK obstawia Schopenhauera, Ja - Heideggera z
czasów, gdy mieszkał w Todnaubergu, w pustelniczej chacie.
Droga do Rostocku. Zajmuję miejsce w ciasnym airbusie. Tuż przy mnie sadowi się para zakochanych w wieku dojrzałym. Przez całą godzinę lotu ona trzyma go za rękę, po starcie zasypia, budzi się gdy samolot podchodzi do lądowania. Drugie śniadanie w knajpce "Die Bruchpiloten" tuż koło lotniska w Lubece. Potem półgodzinne oczekiwanie na przystanku kolejowym nieomal w szczerym polu, za to w widokiem na dalekie iglice lubeckich wież.
Rostock, Motel One. Odstawiwszy walizkę w kąt, ze trzy godziny łazikowałem po mieście. Całkiem ładne,choć w całości nie robi na mnie chyba takiego wrażenia jak Brema czy Lubeka. Obejrzałem sobie dość dokładnie strzelistą Marienkirche z imponującymi organami (ponad pięć tysięcy głosów) zawieszonymi wysoko ponad posadzką świątyni, a nad przepyszną książęcą lożą. Kajzer w berlińskiej katedrze miał skromniejszą.) Pod chórem ustawiono ławy profesorów tutejszego uniwersytetu, stanowiące pamiątkę czasów, kiedy Marienkirche spełniało funkcję świątyni akademickiej.
Dalej Rostock. Mimo siąpiącego
deszczu dalej wałęsam się po mieście. Najpierw przez dzielnicę zabudowaną
trochę po sopocku: niewysokimi domami w ogrodach, nieomal willami,
pamiętającymi ostatnie lata książęcej Meklemburgii. Potem natrafiam na budynek
Societät Rostock maritim, czyli dawne Muzeum Zeglugi. W reprezentacyjnej sali
tego dość zaniedbanego gmachu i w salach do niej przyległych wystawiono
kilkadziesiąt płócien Paula Müllera-Kaempffa (1861-1941). Dotąd znałem go
ledwie z nazwiska. Realista zamieszkały w przestrzeni
północnoniemieckiego wybrzeża, skłaniający się wyraźnie ku impresjonizmowi.
Jego krajobrazy są gęste od barw, prawie dotykalne. Każdemu od czasu do czasu
dobrze robi kawał porządnego warsztatowo malarstwa.,
Wyjazd
pociągiem do
Lubeki. Podróżujemy przez krajobraz jak z obrazów C. D. Friedricha: żółty
wschód małego słońca, pasma mgły na łąkach i pomiędzy sosenkami.
Wrzeszcz. Przy wejściu
do skromnego sklepiku - małe, ale przepysznie purpurowe dalie.
Kamyki - nasiona
przyszłych gór.
Na Wyspie
Sobieszewskiej. Z aparatem wędruję daleko, Kamienną Groblą oddzielającą Ptasi Raj od
Martwej Wisły. Uważam, aby się nie potknąć na mokrych kamieniach. Po prawej mam
wielkie trzcinowisko, przywodzące na myśl egipskie zaświaty. Potem marsz przez
las, cichy po odlocie ptaków. Zaczyna padać. Zmieniamy trasę. Schodzimy do
Sobieszewa. Trofeum fotograficzne - dwie rokokowe stele, ostańce ewangelickiego
cmentarza.
Psychomyszka.
Na wręczeniu Sopockich Muz.
Półtorej godziny w eleganckim otoczeniu, z samorządową kampanią wyborczą w tle
(niestety). Na estradzie Wojciech Rajski dyryguje "Symfonią
koncertującą" Mozarta. Jego orkiestrze kameralnej klasycy wiedeńscy
wykonują się sami.
Kompozycje wokalne Hildegardy z
Bingen. Muzyka z innego wymiaru. Jak gdyby śpiewało czyste, krystaliczne
powietrze.
Koniec
października. MK twierdzi, że po naszym mieszkaniu zaczęły już
spacerować duchy. Podobno nawet dzwonią sztućcami w kuchennych
szufladach.
Znak czasu, zdanie w
podręczniku do nauki niemieckiego: "Abdullah mieszka w Erfurcie".
Peter
Sloterdijk: „Jest człowiekiem szczęśliwym? Nic to nie zmienia w tym, że
pozostaje rezerwistą rozpaczy.” (Linijki i dni. Notatki 2008-2011, Berlin
2012, s.39).
[wrzesień-listopad 2014]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz