Dominika Kaszuba zaskakuje konsekwentnym
odwróceniem funkcji terminów technicznych wytrąconych z użytkowej jednoznaczności. Ich bezdyskusyjna ścisłość, okazała się pozorem, który można
unieważnić jednym przenikliwym spojrzeniem w głąb sytuacji (zob. listy do m.). Poetycka strategia Kaszuby
wychodzi od analizy struktur. Jej tekst absorbuje rytmy, drgania, zawieszenia
procesów operacyjnych, ciemnienia warstw farby, skropliny korozji (zob. wejścia lub awaria w mieście w.). Określa ich właściwości ontologiczne (przekrój) tudzież potencjał semantyczny
(zob. billboard nr 1 w drodze do Katowic).
Sprawdza, czy w obrębie jednego monologu może zadziałać synergia różnorakich
składników zmierzających do wspólnego znaczenia. Czy spontanicznie umieszczone
w określonym kontekście elementy stworzą wspólnie język jednolity a na tyle
niesprzeczny, że udźwignie całkiem poważne doświadczenia i diagnozy. To, co
dotąd napisałem, sugerowałoby, że debiutantka naśladuje dykcję wczesnych
awangard. Nic bardziej mylnego. Żaden poemat nie rozkwita tutaj z pojedynczej,
centralnej metafory. Monolog płynie gęstym strumieniem, meandruje,
przystaje. Architektura tej poezjo-prozy, choć robi wrażenie całkowicie
przypadkowej, okazuje się ostatecznie bardzo solidna, zdolna udźwignąć
najważniejszy problem: zamieszkiwanie „ja” w samym sobie. „Ja” dwoistego, przeżywającego
napięcie pomiędzy swą zewnętrzną powłoką-rolą a głęboką istotą (por. setna rozmowa o kobiecości). Obcując z
nim, należy się wystrzegać łatwych uogólnień. Bądźmy pewni, że jeśli ulgniemy stereotypowi,
potraktuje nas szorstko. Drażliwe jest, obrażalskie? Skądże! Tylko jakby
zmęczone wchodzeniem w kolejne role i porzucaniem ich przy pierwszej
sposobności (por. mimikra. odkąd wyrabiam
normę). Lecz pewnie o wiele bardziej utrudzone dzieleniem z jakimś „ty”
dusznych, niezdrowych przestrzeni (alergen).
Zaś każda ucieczka lub wyprowadzka ma charakter jedynie przemieszczenia
przestrzennego, nie niesie ze sobą zasadniczej zmiany jakościowej. Tej dość
pesymistycznej diagnozie towarzyszą kolejne, chociażby taka, z dziedziny
ekologii funeralnej: „aż kiedyś przyjdzie ustawa śmierciowa i trzeba będzie
mokrych, postrzelonych,/ chować w całkiem innej części cmentarza niż tych z
silikonem./ a najgłębiej i osobno te z żelastwem w pochwie, żeby je piekło/ w
stopy. ot, taka segregacja klasowa” (recykling).
Przykre to? Przecież poetka nikomu i nigdzie nie obiecuje, że będzie przyjemnie
albo przymilnie. Aczkolwiek chyba bardziej ją cenię za umiejętność celnego stawiania
pytań o człowieczą kondycję, choćby takich: „kto cię postawił, wieżę z krwi i
wody,/ a tera dziwi się twojej płynnej moralności?/ wyrzucił na brzeg, na
podmycie fal, żebyś budował/ z pyłu i
żwiru, przebijał patykiem tunele. nic tu po tobie/ i nic przed tobą nie
było podobne. badasz się na wszystkie strony/ i choć są analogie, to na czyj
obraz?” (mijanie). Wokoło takich
pytań można osnuć całą antropologię. Chyba, że za ważniejsze uzna poetka spoglądanie
na siebie z dystansu, co także należałoby już uważać za oznakę dojrzałości. Debiut wymagający skupienia, cierpliwości. Ale wart uwagi.
Skrócona wersja tekstu przeznaczonego do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".
Skrócona wersja tekstu przeznaczonego do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz