sobota, 10 stycznia 2015

Radosław Sobotka, Imaginarium i inne czynności przyjemne i niepożyteczne, Fundacja Duży Format, Warszawa 2014.

Dystans i brak atencji zarówno do siebie jak respektu dla swoich arcycennych wspomnień tudzież dla własnych jedynie słusznych poglądów oraz dla wzniosłego faktu bycia poetą — tymi cnotami zbiorek Sobotki zaskarbił sobie moją sympatię. Wyjaśnijmy od razu, że choć podmiot tych wierszy chętnie przywdziałby strój klauna, nie usłyszymy tu ani prostackiego rechotu, ani sardonicznych chichotów. Poeta od razu trafia w odpowiednią tonację. Nie ma większego znaczenia, że zaraz przyzna się nam do mało wyrafinowanych jarmarczno-discopolowych gustów lub przywoła mit barwnych, ludycznych lat dziewięćdziesiątych (por. słowo do kumpli którzy się nad moimi tworami pochylą). Z początku sugeruje nawet, ze sprzedaje towar wybrakowany. Zwieść się jednak nie dajmy, bo Sobotka to przekorny dostawca poezji pełnogatunkowej, często pierwszego sortu. Upozował się na swojaka, chłopaka za wsi, rubasznego „gadatka”. Jego wiejski rodowód należałoby traktować jako swego rodzaju egzystencjalną wartość dodaną. Przejawia się ona zarówno w warstwie językowej (nieliczne, ale bardzo udane, stylizacje gwarowe), jak w sferze światopoglądu. Dopusty losu uczy się bowiem znosić z chłopską, cierpliwą pokorą i nie kusić złego (niżej epitafium). Co innego kusić percepcję czy wyobraźnię i ulegać pokusom zmysłów, które podsuwają światoobraz rozdrobniony na osobne części czy cząstki. Czasem jawią się seryjnie. Czasem wymagają wzajemnego dopasowania, albo patchworkowego pozszywania. Umie poeta spoglądać na rzeczywistość czule, umie ją postrzegać przewrotnie, albo portretować ironicznie, wręcz ryzykownie (zob. a bale dla dzieci na mózgu porażonych były robione przez charytatywnych i móżdżkowych). Przy wszelakich pozorach naturszczykostwa i swobodnej dykcji Sobotka wydaje się poetą doskonale zadomowionym w kulturze, czego dowodem wiersze o moralnych i estetycznych wyborach Sławomira Mrożka, Aleksandra Wata czy Adama Zagajewskiego. Niezłe, ale gdzież im do naprawdę dowcipnej i dalekiej od obrazoburstwa alternatywnej wersji życiorysu papieża-Polaka (Wojtyła)!
Bardziej umiarkowaną przyjemność sprawiła mi lektura tryptyku Kontemplacje toruńskie, znaczy nie taki gotyk na dotyk robaczku. Wyobraźnia – owszem. Bogactwo skojarzeń – bez wątpienia. Tylko czemu tak rozgadane? Gdyby w tym właśnie króciutkim cyklu trochę mnie rozrzutnie gospodarował słowem, wyrównałby poziom całego, bardzo oryginalnego skądinąd, zbioru.

Skrócona wersja tekstu przeznaczonego do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz