Dystans i brak atencji zarówno do siebie jak respektu
dla swoich arcycennych wspomnień tudzież dla własnych jedynie słusznych poglądów
oraz dla wzniosłego faktu bycia poetą — tymi cnotami zbiorek Sobotki zaskarbił
sobie moją sympatię. Wyjaśnijmy od razu, że choć podmiot tych wierszy chętnie
przywdziałby strój klauna, nie usłyszymy tu ani prostackiego rechotu, ani
sardonicznych chichotów. Poeta od razu trafia w odpowiednią tonację. Nie ma
większego znaczenia, że zaraz przyzna się nam do mało wyrafinowanych
jarmarczno-discopolowych gustów lub przywoła mit barwnych, ludycznych lat
dziewięćdziesiątych (por. słowo do kumpli
którzy się nad moimi tworami pochylą). Z początku sugeruje nawet, ze sprzedaje
towar wybrakowany. Zwieść się jednak nie dajmy, bo Sobotka to przekorny
dostawca poezji pełnogatunkowej, często pierwszego sortu. Upozował się na
swojaka, chłopaka za wsi, rubasznego „gadatka”. Jego wiejski rodowód należałoby
traktować jako swego rodzaju egzystencjalną wartość dodaną. Przejawia się ona
zarówno w warstwie językowej (nieliczne, ale bardzo udane, stylizacje gwarowe),
jak w sferze światopoglądu. Dopusty losu uczy się bowiem znosić z chłopską,
cierpliwą pokorą i nie kusić złego (niżej
epitafium). Co innego kusić percepcję czy wyobraźnię i ulegać pokusom zmysłów,
które podsuwają światoobraz rozdrobniony na osobne części czy cząstki. Czasem jawią
się seryjnie. Czasem wymagają wzajemnego dopasowania, albo patchworkowego
pozszywania. Umie poeta spoglądać na rzeczywistość czule, umie ją postrzegać przewrotnie,
albo portretować ironicznie, wręcz ryzykownie (zob. a bale dla dzieci na mózgu porażonych były robione przez charytatywnych
i móżdżkowych). Przy wszelakich pozorach naturszczykostwa i swobodnej
dykcji Sobotka wydaje się poetą doskonale zadomowionym w kulturze, czego
dowodem wiersze o moralnych i estetycznych wyborach Sławomira Mrożka,
Aleksandra Wata czy Adama Zagajewskiego. Niezłe, ale gdzież im do naprawdę
dowcipnej i dalekiej od obrazoburstwa alternatywnej wersji życiorysu
papieża-Polaka (Wojtyła)!
Bardziej umiarkowaną przyjemność sprawiła
mi lektura tryptyku Kontemplacje
toruńskie, znaczy nie taki gotyk na dotyk robaczku. Wyobraźnia – owszem.
Bogactwo skojarzeń – bez wątpienia. Tylko czemu tak rozgadane? Gdyby w tym
właśnie króciutkim cyklu trochę mnie rozrzutnie gospodarował słowem, wyrównałby
poziom całego, bardzo oryginalnego skądinąd, zbioru.
Skrócona wersja tekstu przeznaczonego do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz