sobota, 22 lipca 2017

Wojciech Pelc, Ziemie obiecane, FONT, Poznań 2016.



Sztumska kraina, żyzna, osobliwa ze swą krzyżacko-pruską historią, musiała czekać na swojego poetę.  Do jej dziedzictwa Wojciech Pelc przyznaje się otwarcie, przekonany, ze ziemie obiecane bierze się w posiadanie nie inaczej, jak tylko z całym dobrodziejstwem inwentarza, wraz z przynależnymi do niego dziejowymi zaszłościami. Jednakże kiedy je pomnożyć przez wspomnienia dzieciństwa, względnie przez przygodne, acz intensywne obserwacje, wtedy zbiera się całkiem pokaźny kapitał, niemal-gotowizna, która sama prosi o zagospodarowanie i wykorzystanie. Ale ziemie obiecane czy – aby przywołać tytuł rozpoczynającego zbiorek wiersza – odzyskane wymagają także emocjonalnego, wyobraźniowego oswojenia, pogodzenia z faktem, że „w centrali miejsca mają po kilka nazw/ i rozpuszczone korzenie. Tożsamość, co roku/ wzbogaca jesienną ściółkę, wpływa do rzek, / jest wiekowo podpiwniczona” (Ziemie odzyskane nie obchodzą urodzin). Istotnie, ten, kto chciałby stać się naprawdę tutejszym, musi respektować ich odwieczność, cudze dzieje, zamieszkałe w siedzibie wielkich mistrzów (por. narodziny. Marienburg – January A.D. MMXI) z jej ciszą inną niż wszystkie inne cisze. Wypada wszakże zauważyć, że poetycka persona wierszy Pelca eksploruje przeszłość właściwie tylko wówczas, gdy ta sama powraca jakimś przygodnym szczegółem, takim jak oznaczona swastyką miseczka znaleziona w poniemieckim mieszkaniu (moje schody rodzinne). Właściwy horyzont czasowy tego zbioru, jego główny punkt odniesienia stanowi dzieciństwo, ósma dekada minionego wieku; wiejska, prowincjonalna i zwykle bezpieczna. Wówczas nawet wieczorna wyprawa do obory stanowiła okazję do przeżycia emocjonującej przygody, do naśladowania powieściowych postaci (…po białe). W pochwalnej odzie do tego, co sielskie, anielskie, złotnickie, pozwala sobie poeta na całkiem pomysłową idealizację kraju lat dziecinnych, uderza delikatnie w struny sentymentalne. Nie miejmy mu tego jednak za złe. Niebawem zresztą, przeniósłszy się na elbląski dworzec, jakby dla równowagi, nasyci wiersz naturalistycznym detalem. A co pomiędzy tymi skrajnościami? Na przykład miłość. Doskonała w swym całkowitym niespełnieniu (por. miłość idealna) lub przeżywająca erotyczne inicjacje (koniec lata – Kadyny. Sierpień A.D. MCMLXXXIX) wreszcie potężna w uniesieniach zakończonych spustoszeniem nagłej katastrofy (zapadanie. Silenia – Februarius A.D. MCMXCIV).  Dodajmy do niego zgrabnie poprowadzony wątek podróży. Poezja Pelca równie chętnie udaje się na chiński Daleki Wschód (Tian’anmen) i do Ameryki Łacińskiej (miłość wyselekcjonowana, czyli stawka mniejsza niż życie). Po drodze spędzi chwilę w Finlandii lub wstąpi na wódkę do kieleckich Scyzoryków. Wszędzie czuje się u siebie, bo spotyka ludzi zaskakująco podobnych do swoich niegdysiejszych znajomych albo sąsiadów. 

    Debiutant określa się mianem poety okazjonalnego. Myślę wszakże, że poezją powinien zająć się bardziej systematycznie. Jeśli zaś nie zechce pójść za tą radą, życzyłbym mu, aby okazje do wierszy zdarzały mu się jak najczęściej. 

Skrócona wersja tekstu opublikowanego w dwumiesięczniku literackim "Topos" (3/154/2017).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz