Sztumska kraina, żyzna, osobliwa ze swą
krzyżacko-pruską historią, musiała czekać na swojego poetę. Do jej dziedzictwa Wojciech Pelc przyznaje
się otwarcie, przekonany, ze ziemie obiecane bierze się w posiadanie nie
inaczej, jak tylko z całym dobrodziejstwem inwentarza, wraz z przynależnymi do
niego dziejowymi zaszłościami. Jednakże kiedy je pomnożyć przez wspomnienia dzieciństwa,
względnie przez przygodne, acz intensywne obserwacje, wtedy zbiera się całkiem
pokaźny kapitał, niemal-gotowizna, która sama prosi o zagospodarowanie i
wykorzystanie. Ale ziemie obiecane czy – aby przywołać tytuł rozpoczynającego
zbiorek wiersza – odzyskane wymagają także emocjonalnego, wyobraźniowego
oswojenia, pogodzenia z faktem, że „w centrali miejsca mają po kilka nazw/ i
rozpuszczone korzenie. Tożsamość, co roku/ wzbogaca jesienną ściółkę, wpływa do
rzek, / jest wiekowo podpiwniczona” (Ziemie
odzyskane nie obchodzą urodzin). Istotnie, ten, kto chciałby stać się
naprawdę tutejszym, musi respektować ich odwieczność, cudze dzieje, zamieszkałe
w siedzibie wielkich mistrzów (por. narodziny.
Marienburg – January A.D. MMXI) z jej ciszą inną niż wszystkie inne cisze.
Wypada wszakże zauważyć, że poetycka persona wierszy Pelca eksploruje
przeszłość właściwie tylko wówczas, gdy ta sama powraca jakimś przygodnym szczegółem,
takim jak oznaczona swastyką miseczka znaleziona w poniemieckim mieszkaniu (moje schody rodzinne). Właściwy horyzont
czasowy tego zbioru, jego główny punkt odniesienia stanowi dzieciństwo, ósma
dekada minionego wieku; wiejska, prowincjonalna i zwykle bezpieczna. Wówczas
nawet wieczorna wyprawa do obory stanowiła okazję do przeżycia emocjonującej
przygody, do naśladowania powieściowych postaci (…po białe). W pochwalnej odzie
do tego, co sielskie, anielskie, złotnickie, pozwala sobie poeta na całkiem
pomysłową idealizację kraju lat dziecinnych, uderza delikatnie w struny
sentymentalne. Nie miejmy mu tego jednak za złe. Niebawem zresztą, przeniósłszy
się na elbląski dworzec, jakby dla równowagi, nasyci wiersz naturalistycznym
detalem. A co pomiędzy tymi skrajnościami? Na przykład miłość. Doskonała w swym
całkowitym niespełnieniu (por. miłość
idealna) lub przeżywająca erotyczne inicjacje (koniec lata – Kadyny. Sierpień A.D. MCMLXXXIX) wreszcie potężna w
uniesieniach zakończonych spustoszeniem nagłej katastrofy (zapadanie. Silenia – Februarius A.D. MCMXCIV). Dodajmy do niego zgrabnie poprowadzony wątek
podróży. Poezja Pelca równie chętnie udaje się na chiński Daleki Wschód (Tian’anmen) i do Ameryki Łacińskiej (miłość wyselekcjonowana, czyli stawka
mniejsza niż życie). Po drodze spędzi chwilę w Finlandii lub wstąpi na
wódkę do kieleckich Scyzoryków. Wszędzie czuje się u siebie, bo spotyka ludzi
zaskakująco podobnych do swoich niegdysiejszych znajomych albo sąsiadów.
Debiutant określa się mianem poety
okazjonalnego. Myślę wszakże, że poezją powinien zająć się bardziej
systematycznie. Jeśli zaś nie zechce pójść za tą radą, życzyłbym mu, aby okazje
do wierszy zdarzały mu się jak najczęściej.
Skrócona wersja tekstu opublikowanego w dwumiesięczniku literackim "Topos" (3/154/2017).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz