Z wierszami Kazimierza Nowosielskiego znamy się bodaj dwie dekady. Dobrze się znamy. Ale w tej odsłonie zobaczyłem je po raz pierwszy, za sprawą aktora Floriana Staniewskiego i artystów skupionych wokoło klubu "Plama" na gdańskiej Zaspie. Ich ambicją stało się umieszczenie poety w przestrzeni rzeczywistej, stworzonej z jego wspomnień tudzież aktualnych myśli połączonych z rozmaitymi odczytaniami jego osoby i tekstów. Zostaliśmy zatem zaproszeni do podróży przez życie poety, począwszy od naprawdę frapujących początków, od rodzinnego domu na kujawskiej wsi i wkorzenienia w tamtejszy folklor, pełen prawie gotowych wzorców poetyckich, które, jak poeta z Oliwy sam przyznaje, wciąż jeszcze przetwarza, raz refleksyjnie, innym razem - humorystycznie. Zanim dowiemy się, kogo następnego zobaczymy w rzeczywistej, "plamistej" przestrzeni, przyjrzyjcie się, fragmentom spotkania, oświetlonego czasem tak, że liryczny spektakl zamieniał się w teatrzyk cieni. Myśląc bardzo życzliwie o PT Pomysłodawcach nowej formuły przybliżania poezji, wypada przypomnieć, że ta ostatnia, zwłaszcza w przypadku twórczości autora "Okna od północy" okazuje się sztuką wybitnie światłolubną.
piątek, 30 listopada 2012
wtorek, 27 listopada 2012
Joanna Małgorzata Przybylska: Pędraki, Miejski Dom Kultury w Radomsku, Radomsko 2011.
To niesprawiedliwie, niehonorowe wręcz – dwie na jedną! A dokładniej:
piękna Joanna i melancholijna Małgorzata przeciwko jednej – dwojga imion –
Joannie-Małgorzacie. Każda z nich wypracowała już odrębny sposób radzenia sobie
z miłością (por. dwa końce).
Natomiast Joanna Małgorzata wciąż musi sobie radzić sama. Opuszczona, naprawdę
nie daje rady, choć chwilowo nie może zrzucić winy ani na urazy z dzieciństwa,
ani na starszą siostrę, ani na duchy
złych niemców (wiersz: pogoń).
Kogo wreszcie obwinia? Chłopców:
łobuzów, nicponi, drani. Ci wręcz idealnie nadają się na winowajców, na czarne
charaktery mniej lub bardziej miłosnych historii. Ich istnienie wreszcie coś
tłumaczy, coś uzasadnia albo usprawiedliwia. Pisze poetka: nie potrafię być sama w swoich wierszach,/ dla towarzystwa wymyślam
złych panów. Jestem pewna, co mają w
środku, może chrzan? jest niedobry, ale za to zdrowy/ a oni są wyjątkowo
niedobrzy i wyjątkowo zdrowi i sprawni (powiedz
kotku). Dalej przyznaje się, że opowiada o nich brzydkie rzeczy. Może naprawdę brzydkie, lecz z jakim robi to
wdziękiem i przenikliwością!
Miłowanie od
samego początku przypomina śmiertelną chorobę przenoszoną drogą uczuciową (prezent). Kto zaś chciałby uniknąć jej
żałosnych skutków, niechże zawczasu wejdzie w określoną rolę i to nie w rolę
księżniczki strzeżonej przez smoka (rycerzyk),
ani amantki ze starego kina ((bez)pożegnania).
Niech od razu zostanie obowiązkowym rodzicem, który jedynie w sytuacji wyższej
konieczności, takiej jak chociażby zakupy w supermarkecie, pozostawi swoje potomstwo pod opieką osoby niebezpiecznie
egzaltowanej (dziecko).
Skłonność do wyznań poetka znakomicie zrównoważyła umiejętnością analizy, zyskiwania wglądu w sytuacje problemowe. Ironicznego, ale wypowiedzianego tak wyrazistym językiem, umiejącym oddać nie tylko nagłe zwroty miłosnej narracji, ale i do końca utrzymać tempo monologu.
…najlepsze wiersze napiszę w czasie menopauzy. będę wtedy ciągle wkurwiona jak dobry męski poeta […] – deklaruje autorka. Dobrze zaczęła, więc po co zamierza czekać tak długo?
Skłonność do wyznań poetka znakomicie zrównoważyła umiejętnością analizy, zyskiwania wglądu w sytuacje problemowe. Ironicznego, ale wypowiedzianego tak wyrazistym językiem, umiejącym oddać nie tylko nagłe zwroty miłosnej narracji, ale i do końca utrzymać tempo monologu.
…najlepsze wiersze napiszę w czasie menopauzy. będę wtedy ciągle wkurwiona jak dobry męski poeta […] – deklaruje autorka. Dobrze zaczęła, więc po co zamierza czekać tak długo?
Fragment większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".
piątek, 23 listopada 2012
Podlipniak w "Warzywniaku" (18.11.2012.)
Napiszę krótko: lubię takie wieczory autorskie, jak ten w ostatnią niedzielę, kiedy gościem oliwskiej galerii "Warzywniak" był Paweł Podlipniak, prezentujący wiersze ze swoich dwóch tomów: z debiutanckiej aubade triste oraz karmageddonu. Wplatał je płynnie w długą, interesującą rozmowę. Jak mało kto potrafi komentować swoje teksty. Zręcznie, naturalnie przechodził od rozważań nad twórczością Anny Sexton do mówionego eseju o naturze ludzkiej, by potem przemówić do publiczności kolejną strofą. Siedziałem zasłuchany, a wraz ze mną słuchał mój dyktafon. Przyłączcie się, proszę, do tego słuchania.
wtorek, 20 listopada 2012
Krzysztof Niewrzęda: popiół, Wydawnictwo FORMA, Szczecin, Bezrzecze, 2012.
Niechże nas nie zwiedzie
wiersz otwierający piąty zbiór wierszy Krzysztofa Niewrzędy. Nie pozwólmy się
zmylić rekwizytom otaczającym autora wracającego do poezji: opróżnionym flakonom
tudzież popielniczkom pełnym niedopałków oraz popiołu, co na razie nie zdążył się
nasycić wanitalną symboliką. Wystarczy odwrócić kartkę, aby zauważyć, że ten
dość gwałtowny powrót do wiązanej mowy wynika z fizykalnej dążności języka,
który pragnie się zagęścić, przejść w inny stan skupienia. W poprzedniej
książce tego samego autora – powieść poetycka Second life (2010) – funkcjonował jako medium narracyjnej prozy. Wciąż
opowiada, chce nadal opowiadać. Lecz teraz chciałby również odzyskać autonomię,
substancjalność. Wybrał o tego celu poetę czuwającego, pełnego wiary w słowo,
gotowego zdążać za językiem daleko, do samej ciszy.
Mniej więcej w połowie tomu liryczny bohater zaczyna nam się odsłaniać także jako homo religiosus. Chociaż sacrum przejawia się tutaj bardzo dyskretnie. Częściej jesteśmy świadkami sakralnych skojarzeń, które równie dobrze mogłyby być bardziej aluzjami kulturowymi niźli wyrazem przywiązania do określonego kultu. Jakże bowiem przyjąć jakąkolwiek teo-logikę, jeśli bóstwo ukryło się daleko, poza granicą odczuwania, niejako prowokując apostazję? Przeciwko niemu nie sposób się nawet zbuntować. Pozostaje oczekiwanie. Bo może jednak, jak sugerowałby wiersz ostatni dzień tygodnia, przyjdzie, aby jednym słowem przywrócić kosmiczny porządek?
Krzysztof Niewrzęda, jak sam deklaruje, należy do smakoszy słowa. Kosztuje słów tak, jak się kosztuje wybornego trunku (whisky na skałach). Aczkolwiek zasób leksykalny oraz rozwiązania frazeologiczne wskazywałyby raczej, że nad efektowne wyrafinowanie przedkłada swobodę inwencji. Na dodatek rad miesza poetyki: próbuje się pobratać z ekspresjonistami (święto), chwilę potem pogrywa na lingwistycznej nucie (przykład: histeryczny chichot wielorybów – z wiersza zwiastun). Przeplot dyskursów, różnorodność aluzji stylistycznych wyraźnie nam mówi, że mamy do czynienia z poezją wciąż żywą, próbującą wciąż na nowo wydobywać słowa zagrzebane w pośpiechu.
Mniej więcej w połowie tomu liryczny bohater zaczyna nam się odsłaniać także jako homo religiosus. Chociaż sacrum przejawia się tutaj bardzo dyskretnie. Częściej jesteśmy świadkami sakralnych skojarzeń, które równie dobrze mogłyby być bardziej aluzjami kulturowymi niźli wyrazem przywiązania do określonego kultu. Jakże bowiem przyjąć jakąkolwiek teo-logikę, jeśli bóstwo ukryło się daleko, poza granicą odczuwania, niejako prowokując apostazję? Przeciwko niemu nie sposób się nawet zbuntować. Pozostaje oczekiwanie. Bo może jednak, jak sugerowałby wiersz ostatni dzień tygodnia, przyjdzie, aby jednym słowem przywrócić kosmiczny porządek?
Krzysztof Niewrzęda, jak sam deklaruje, należy do smakoszy słowa. Kosztuje słów tak, jak się kosztuje wybornego trunku (whisky na skałach). Aczkolwiek zasób leksykalny oraz rozwiązania frazeologiczne wskazywałyby raczej, że nad efektowne wyrafinowanie przedkłada swobodę inwencji. Na dodatek rad miesza poetyki: próbuje się pobratać z ekspresjonistami (święto), chwilę potem pogrywa na lingwistycznej nucie (przykład: histeryczny chichot wielorybów – z wiersza zwiastun). Przeplot dyskursów, różnorodność aluzji stylistycznych wyraźnie nam mówi, że mamy do czynienia z poezją wciąż żywą, próbującą wciąż na nowo wydobywać słowa zagrzebane w pośpiechu.
Fragment
obszerniejszego omówienia, które w całości ukaże się na łamach Kwartalnika Literackiego eleWator.
piątek, 16 listopada 2012
wtorek, 13 listopada 2012
Urszula Kulbacka: rdzenni mieszkańcy, Biblioteka Arterii, Łódź 2012.
Podobno
dzieci śnią się na złą wróżbę. Kiedy zaś w wierszu przyśni się dziecko rozwydrzone
aż do bluźnierstwa czy okrucieństwa – jakiż to omen albo prognostyk? Spokojnie
jednak, bez paniki. Dziecko, kluczowa figura wierszy Kulbackiej, daje się po prostu
zidentyfikować również jako nieświadoma, funkcjonującą według osobnych prawideł,
praforma dorosłego, rdzennie umieszczona pomiędzy dojrzałym ucywilizowaniem a biologiczną pierwotnością.
Dlatego szybciej niż inne postacie tej samej osoby wyczuwa śmierć (zob. wiersz Pajac). Może owa wrażliwość wynika z
uczestnictwa wewnętrznego dziecka w tajemnych, jak gdyby gnostyckich, rytuałach,
co sugerowałby wiersz Wąż, który połyka
swój ogon? Jego tytuł odsyła do jungowskiej interpretacji symbolu Uroborosa
oznaczającego wczesną fazę rozwoju „ja”, poprzedzającą rozdział świata na
wewnętrzny i zewnętrzny. Dziecko zamieszkujące wiersze Kulbackiej ignoruje normy
narzucane przez ten drugi; korzysta ze swobody ekstremalnych zabaw ([bóg przychodził do wodopoju]). Nawet obrazy
z pozoru idylliczne, nadmorskie, plażowe, są tu podszyte grozą, niesamowitością
(wściekła ziemia).
Poetka rekonstruuje język wygnany, przedwerbalną mowę symboli. Do tego samego archetypiczno-mitycznego porządku przynależy mitologia choroby – stanu wzmożonego odczuwania. Trudno chwilowo powiedzieć, czy erupcję wyobraźni należy w tym przypadku traktować jako przyczynę, czy jako skutek takiego zaburzenia. Orzec jednak należy, że to uwolnienie radykalne, absolutne rozprzężenie. Rządzi tutaj logika gorączkowego, powikłanego majaku roztaczającego wielopoziomowe fantasmagorie (przesłuchanie z tamtego miasta) lub wypuszczającego szybkie race pojedynczych metafor (przykład: w żarówce gotowało się światło – z wiersza oseski, dygotanie). Dla zwiększenia napięcia poetka podprowadzi czasem swój monolog na granicę chaosu. Kiedyśmy już gotowi zawołać: „więcej porządku!”, tym efektowniej zawraca, wiąże strzępy fraz, przebłyski obrazów, w zupełnie niesłychany paradoks.
Jaką wróżba dla autorki pozwala się wyczytać z jej debiutu? Jak najlepsza. Bo zaprezentowała tu kreatywność, odwagę imaginacji. Wpada ją jednak przestrzec przez skutkami brawury, która sprawia, że poetyka nie nadąża za wyobraźnią, a czytelnik – za wierszem. Zgubić swego czytelnika, doświadczonemu poecie doprawdy nie wypada.
Poetka rekonstruuje język wygnany, przedwerbalną mowę symboli. Do tego samego archetypiczno-mitycznego porządku przynależy mitologia choroby – stanu wzmożonego odczuwania. Trudno chwilowo powiedzieć, czy erupcję wyobraźni należy w tym przypadku traktować jako przyczynę, czy jako skutek takiego zaburzenia. Orzec jednak należy, że to uwolnienie radykalne, absolutne rozprzężenie. Rządzi tutaj logika gorączkowego, powikłanego majaku roztaczającego wielopoziomowe fantasmagorie (przesłuchanie z tamtego miasta) lub wypuszczającego szybkie race pojedynczych metafor (przykład: w żarówce gotowało się światło – z wiersza oseski, dygotanie). Dla zwiększenia napięcia poetka podprowadzi czasem swój monolog na granicę chaosu. Kiedyśmy już gotowi zawołać: „więcej porządku!”, tym efektowniej zawraca, wiąże strzępy fraz, przebłyski obrazów, w zupełnie niesłychany paradoks.
Jaką wróżba dla autorki pozwala się wyczytać z jej debiutu? Jak najlepsza. Bo zaprezentowała tu kreatywność, odwagę imaginacji. Wpada ją jednak przestrzec przez skutkami brawury, która sprawia, że poetyka nie nadąża za wyobraźnią, a czytelnik – za wierszem. Zgubić swego czytelnika, doświadczonemu poecie doprawdy nie wypada.
Fragment większej całości przeznaczonej do druku w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".
piątek, 9 listopada 2012
Dwie gdańskie wystawy
Fotografia Siergieja Łojko rejestrująca dramatyczny moment demonstracji na moskiewskim Placu Triumfalnym 31. sierpnia 2010, to jeden z dwudziestu trzech fotogramów zaprezentowanych na wystawie w Gdańskiej Galerii Güntera Grassa pod wspólnym tytułem "Głos obywateli. Kultura pokojowego protestu w Rosji". Z fotografii tych, zrobionych w różnych, nie tylko stołecznych miastach Imperium, patrzą na nas twarze ludzi usiłujących realizować marzenie o świecie wolnym od oligarchów i opresji. Widzimy tu jednocześnie skalę trudności, na jaką natrafiają w swoim działaniu, izolowani policyjnymi kordonami, obojętnością i strachem rodaków.
Temat izolacji przewija się również przez wystawę towarzyszącą 7. Bałtyckim Spotkaniom Ilustratorów. Ich uczestnicy zadali tym razem pytanie: "Jak mówić o Korczaku dzisiaj - dzieciom i dorosłym?" Wystawa, choć pewnie nie wyczerpała odpowiedzi, pokazała kierunek, w którym odpowiedź iść powinna wskazują Starego Doktora jako postać pełną mędrca, pełnego pokory i dobroci, która w najbardziej ponurych czasach stała się formą heroicznej, cywilnej odwagi, wartej ponownego namysłu w dziele sztuki.
Temat izolacji przewija się również przez wystawę towarzyszącą 7. Bałtyckim Spotkaniom Ilustratorów. Ich uczestnicy zadali tym razem pytanie: "Jak mówić o Korczaku dzisiaj - dzieciom i dorosłym?" Wystawa, choć pewnie nie wyczerpała odpowiedzi, pokazała kierunek, w którym odpowiedź iść powinna wskazują Starego Doktora jako postać pełną mędrca, pełnego pokory i dobroci, która w najbardziej ponurych czasach stała się formą heroicznej, cywilnej odwagi, wartej ponownego namysłu w dziele sztuki.
Korczak 2012. Kurator: Janusz Górski, Nadbałtyckie Centrum Kultury Gdańsk, 19.października - 12 listopada 2012.
wtorek, 6 listopada 2012
Konteksty Kazimierza Hoffmana
Poznawanie Kazimierza Hoffmana. Filozoficzno-kulturowe źródła i konteksty. Pod redakcją Roberta Mielhorskiego i Marka K. Siwca, Wydawnictwo Wyższej Szkoły Gospodarki, Bydgoszcz 2011.
Autor każdego z jedenastu szkiców poświęconych poezji Kazimierza Hoffmana (1928-2009) nastawia perspektywę badawczą na własną odległość. Czasem skraca dystans osobistym wspomnieniem, jak Janusz Drzewucki, co bynajmniej nie zakłóciło mu rzeczowego rozbioru stylistycznego (s. 100-101) Z kolei Robert Mielhorski, w którego własnych wierszach zaznaczają się wyraźnie hoffmanowskie inspiracje, zaprezentował tutaj regularny, ściśle uporządkowany wykład podstawowych cech oraz kategorii składających się na paradygmat Hoffmana. Przy czym – tu cały czas pozostajemy na przedłużeniu wniosków Melhorskiego – pojęcie paradygmatu równej mierze trzeba odnieść zarówno do postawy podmiotu (zwłaszcza jego odniesienia do transcendencji czy fenomenu samoświadomości twórczej) oraz do cech języka czy wreszcie – do kontekstów, w którym liryka ta ustawicznie się wpisuje. Jakie to konteksty?
Po pierwsze – konteksty filozoficzne. Związkom poezji Hoffmana z dwudziestowiecznymi nurtami myślowym bodaj najwięcej miejsca poświęca Piotr Matywiecki, zamykając swoje rozważania następującą konkluzją: Wydaje mi się, że był on fenomenologiem, ale fenomenologiem o niezwykłych zainteresowaniach. Nie tyle chciał dociekać istoty każdej rzeczy i każdego człowieka, co uprawiał fenomenologię ich ograniczenia, kolizji, ich dramatów (s.29). Dwie strony dalej Leszek Szaruga skupia się na medytacyjnej postawie podmiotu, którego milczenie epistemologiczne powoli przechodzi w milczenie metafizyczne (Milczenie domyka akt poznania, jakim jest życie – domyka i dopełnia […]; s.32). Rozważania Szarugi prowadzą korespondują z podjętym przez Grzegorza Kalinowskiego zagadnieniem obecności religijnie rozumianej transcendencji w poetyckim światoobrazie autora Znaków. Pisze badacz: W losie dopełnionym wielkiego poety, a takim poetą był Kazimierz Hoffman, wszystko jest znakiem, zaś poezja, która pozostaje, staje się świadectwem nieustannego zmagania i rozpoznawania nieprzeniknionej materii świata, form przejawiania się widzialnego i niewidzialnego, w niepojętej scenerii […] (s.70-71).
Po drugie: konteksty literackie. Interpretatorzy nie tylko bezbłędnie rozpoznali związki z twórczością Fryderyka Hölderlina i Rainera Marii Rilkego czy dostrzegli polemiki z poglądami Miłosza, Szymborskiej, Różewicza lub Larkina; zauważyli również kontekstotwórcze funkcjonowanie wierszy Hoffmana, objawiające się w strategii tworzenia quasi-parafraz wierszy autorów fikcyjnych: Berta Moebego, Milana Kundy, Edmuda Jabèsa.
Po trzecie: konteksty wizualne. Właściwie niezbędne dla właściwego zrozumienia procesu przemiany wzrokowego wrażenia w werbalny znak wiersza. Proces ten uważnie śledzi Jacek Łukasiewicz łączący jednostkowe, fragmentaryczne postrzeganie (bezpośrednie, naoczne, lub zapośredniczone przez malarską wizję) z wiecznym, boskim Okiem Absolutnym: Bez świadomości tamtego oka – oko Hoffmana – nie byłoby takie same. Widoki by się rozsypały i rozpełzły, a tak tylko umacniają się, uwyraźniają albo bledną, nikną (s.19). Analizy Łukasiewicza znajdują dopowiedzenie w rozprawie Iwony Smolki Spójność kadencji.
Tylko tak trudno, tak smutno pisać o Hoffmanie w czasie przeszłym. Całe szczęście, że zostawił po sobie Znaki i całe mnóstwo innych znaków.
Pełna wersja omówienia ukaże się na łamach Dwumiesięcznika Literackiego "Topos"
piątek, 2 listopada 2012
Brama wiecznego snu
Detal nad starannie odrestaurowaną barokową bramą przy kościele pw. Podwyższenia Krzyża św. w Pruszczu Gdańskim nie pozostawia wątpliwości: oto stajemy przed bamą wiecznego snu. Epigraf nad jej łukiem, wyjęty z Psalmu 39 poucza,że życie ludzkie jest marnością. Poucza zaś słowami przełożonym na niemiecki przez Marcina Lutra, przypominając o obszernym protestanckim rozdziale dziejów pruszczańskiej świątyni. Ci jednak, którzy leżąc wokoło niej oczekują na Sąd Ostateczny, pewnie za nic sobie już mają wyznaniowe różnice. Bowiem o Sądzie, niebie lub piekle mówi się zawsze w liczbie pojedynczej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
-
Osiemnastowieczna, stojąca w miejscu wcześniejszego dworu, siedziba niegrodowych starostów mirachowskich, miała szczęście do gospodarzy,...
-
Dopiero późnym wieczorem przeczytałem porannego esemesa od AF. Zmarł Andrzej K. Waśkiewicz. Znałem go dobre dwie dekady i coraz bardziej s...