piątek, 18 stycznia 2013

Filip Wyszyński: Skaleczenie chłopca, Biuro Literackie, Wrocław 2012.


Bohater tomiku Filipa Wyszyńskiego wydaje się bez reszty zaprzątnięty poszukiwaniem przeżyć i wrażeń. Nie dlatego bynajmniej, by należał do grona ekstatycznych smakoszy życia. Materię emocjonalną traktuje przede wszystkim jako tworzywo własnej tożsamości. Start rzeczywiście ma trudny. Całkowicie pozbawiony kapitału początkowego. Choćby symbolicznego:  w postaci rodzinnych mitów. A tu nic, nic zupełnie. Obecność rodziny jest tutaj raczej źródłem rozczarowań niż poczucia przynależności. Każdy kolejny dom, którego właściwie już nie ma, zapełniają postacie odstręczające (jak dziadkowie z wiersza Pigularz) lub kolejno odchodzące w śmierć. Stąd wiele pomieszczonych tu tekstów wypowiada  poczucie osierocenia, opuszczenia , braku (zob. Gdzie żyłem albo jak). Tytułowe skaleczenie, okazuje się trudną do wyleczenia egzystencjalną, raną.
Co pozostaje? Rozstać się z dzieciństwem i wymyślić siebie. Nie na nowo, ale w ogóle.  Stworzyć
 jakąś tożsamość, choćby bez fundamentu, bez stałego punktu odniesienia. Bez dogmatu, mapy, kompasu pomocnego, by się zorientować w trudnym terenie. Cała wykonana przez poetę „praca serca”, koncentruje się na szeregu rytuałów inicjacyjnych ustanawiających niby-rodzinną wspólnotę, gromadzących krewnych oraz rodzeństwo z przygodnego wyboru, połączonych komunią tanich win lub  wódki, gdyż „alkohol   […] świetnie zna wnętrza.// Gdyby tak człowiek mógł/znać człowieka”  (Zgodność dawcy i biorcy).  Droga do siebie prowadzi przez dziwne przyjaźnie (Razem wzięty),  obserwację  umierania (Wspólna grupa krwi) i  fascynacje o (homo-?) erotycznym zabarwieniu. 
Mówiące w tych wierszach „ja”  stwierdza :  „prowadzę życie/ jak śpiący kierowca” (Jadę przez Polskę, więc zmierzam donikąd); w innym miejscu powie: „Prowadzę żywot rośliny”  (Alkohol i sklep nocny), ujawniając swoją kondycję outsidera,  wiodącego żywot marginalny, nocny,  mało określony. Równie mało się skarży, co buntuje przeciw  własnemu położeniu. Woli barwnie  relacjonować swe przygody, od czasu do czasu zastanawiając czytelnika np. błyskotliwym paradoksem (przykład: „Z muzyką na dźwięki/ się nie wygra” – wiersz: Mój rodzinny doktór). Najzręczniej jednak  buduje  porównania.   Chwilami tak ekspresyjne, że chorobliwie drastyczne.
Dajmy tej, po chłopacku rozwichrzonej,  poezji szansę. Zasługuje na nią.  

Fragment większej całości przeznaczonej do druku w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz