środa, 18 grudnia 2013

Szymon Domagała-Jakuć, Hotel Jahwe, Dom Literatury / Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Łódź 2013.


W Hotelu Jahwe, zamieszkała postać, która za swój obowiązek uważa zabieranie głosu w sprawach obiektywnie słusznych, bo przecież do takich należy krytyka używania przemocy na tle różnic politycznych (por. wiersz Do Przemka z NOP-u (myślami będąc przy skatowanym chłopcu ze squatu na Wagenburgu) ) czy zatroskanie o mieszkańców ubogich dzielnic Łodzi (Ulica Zarzewska). Tematy te podejmuje poeta z prawdziwą pasją i gorliwością świadka-społecznika. Gorzej, kiedy próbuje stawiać ogólniejsze diagnozy. Wówczas dobiera sobie standardowy zestaw wrogów (innych nie dowieźli?), czyli: Polskę, rodzinę, Kościół Katolicki. Rozumiem – chciałby swoją poezją pochuliganić, pograndzić z wielkim hukiem. Ale czemu ta chuliganeria jakoś taka przewidywalna? Mało mnie już zaskakują stwierdzenia, że polskość to suma obsesji antykomunistycznych i antyżydowskich (wiersz Bulla profana) albo, że „Zły jest Kościół, który pasie owce swoje wiązkami moheru./ Jedyny kraj, w którym rydz zrywa klienta, nie odwrotnie/ rydz żywy, pożywny kręci antenką od beretu./ Przesolili z krzyżami, aż stały się kratą, nowym czerwonym/ stoją, jakby chciały wydymać niebo.” (tamże),  zaś rodzina „z ojcem, który ma pręt zamiast ręki, ścieka z niej pas religii” stanowi gniazdo wszelakiej opresji (zob. Współczucie dla Katarzyny W., (modlitwa za Matkę Polkę)). Poeta artykułuje swoje poglądy znacznie dobitniej niż socjolog czy publicysta: zmysłowo, obrazowo, dynamicznie, co do pewnego stopnia pomaga jego dyskursowi uwolnić się od wpływu gazetowych klisz.                                                                        
Prawdziwe kontrowersje zaczynają się, gdy podmiot zaczyna snuć przemyślenia okołoreligijne. Bywa wówczas tak ironiczny, że aż przewrotny w biblijnym sensie tego przymiotnika. Bez wątpienia jednak wykazuje potrzeby duchowe. Mówi:  „Tak, 26 marca 2011 po Chrystusie […]/ około 22 w Łodzi na rogu Marynarskiej i Wojska Polskiego/ krzyczałem na Boga żywego – krzyczałem do Boga żywego, aby wziął/ za mnie/ odpowiedzialność. Ja nie potrafię. Trudno ją objąć, przebija wszystko,/ co do tej pory widziałem” (Kamila).  Wszakże potem zaczyna obsesyjnie łączyć religijność z seksem, co uważa chyba za szczególnie dowcipne. Niemniej trudno później uwierzyć w deklarację: Chrystus to mój ziom. Od czasu do czasu dla odmiany powie coś o religii bez seksualnych wtrętów (Głos Anioła Bożego, orędzie idące jak błyskawica od Pana Boga Świętego, a dane do rozgłoszenia w mieście Łodzi), względnie pochwali się erotycznymi wyczynami w całkowicie świeckich dekoracjach (Kropla chłopca).


Domagała-Jakuć chętnie inspiruje się stylem Biblii, parafrazuje go, parodiuje. Przemawia antykazaniami, antymodlitwami, antylitaniami, wznosi (tylko dokąd?) antyhymny. Bogaty repertuar chwytów i środków retorycznych poszerzył jeszcze o określenia uważane powszechnie za plugawe. Czy nie szkoda rozmieniać pasji i  talentu (którego poecie odmawiać nie zamierzam) na tanie obrazoburstwo? Chyba że debiutant marzy o wzniosłym męczeństwie za wolność poetyckiej wypowiedzi. Lecz widoki na taki rodzaj martyrologii raczej marne. Żaden recenzent przed Inkwizycją go nie postawi. 

Warsztatowa wersja większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz