W
Hotelu Jahwe, zamieszkała postać,
która za swój obowiązek uważa zabieranie głosu w sprawach obiektywnie słusznych,
bo przecież do takich należy krytyka używania przemocy na tle różnic
politycznych (por. wiersz Do Przemka z
NOP-u (myślami będąc przy skatowanym chłopcu ze squatu na Wagenburgu) ) czy
zatroskanie o mieszkańców ubogich dzielnic Łodzi (Ulica Zarzewska). Tematy te podejmuje poeta z prawdziwą pasją i
gorliwością świadka-społecznika. Gorzej, kiedy próbuje stawiać ogólniejsze diagnozy.
Wówczas dobiera sobie standardowy zestaw wrogów (innych nie dowieźli?), czyli:
Polskę, rodzinę, Kościół Katolicki. Rozumiem – chciałby swoją poezją pochuliganić,
pograndzić z wielkim hukiem. Ale czemu ta chuliganeria jakoś taka przewidywalna?
Mało mnie już zaskakują stwierdzenia, że polskość to suma obsesji
antykomunistycznych i antyżydowskich (wiersz Bulla profana) albo, że „Zły jest Kościół, który pasie owce swoje
wiązkami moheru./ Jedyny kraj, w którym rydz zrywa klienta, nie odwrotnie/ rydz
żywy, pożywny kręci antenką od beretu./ Przesolili z krzyżami, aż stały się
kratą, nowym czerwonym/ stoją, jakby chciały wydymać niebo.” (tamże), zaś rodzina „z ojcem, który ma pręt zamiast
ręki, ścieka z niej pas religii” stanowi
gniazdo wszelakiej opresji (zob. Współczucie
dla Katarzyny W., (modlitwa za Matkę Polkę)). Poeta artykułuje swoje
poglądy znacznie dobitniej niż socjolog czy publicysta: zmysłowo, obrazowo,
dynamicznie, co do pewnego stopnia pomaga jego dyskursowi uwolnić się od wpływu
gazetowych klisz.
Prawdziwe kontrowersje zaczynają się, gdy
podmiot zaczyna snuć przemyślenia okołoreligijne. Bywa wówczas tak ironiczny,
że aż przewrotny w biblijnym sensie tego przymiotnika. Bez wątpienia jednak wykazuje
potrzeby duchowe. Mówi: „Tak, 26 marca
2011 po Chrystusie […]/ około 22 w Łodzi na rogu Marynarskiej i Wojska
Polskiego/ krzyczałem na Boga żywego – krzyczałem do Boga żywego, aby wziął/ za
mnie/ odpowiedzialność. Ja nie potrafię. Trudno ją objąć, przebija wszystko,/
co do tej pory widziałem” (Kamila). Wszakże potem zaczyna obsesyjnie łączyć
religijność z seksem, co uważa chyba za szczególnie dowcipne. Niemniej trudno później
uwierzyć w deklarację: Chrystus to mój
ziom. Od czasu do czasu dla odmiany powie coś o religii bez seksualnych
wtrętów (Głos Anioła Bożego, orędzie idące
jak błyskawica od Pana Boga Świętego, a dane do rozgłoszenia w mieście Łodzi),
względnie pochwali się erotycznymi wyczynami w całkowicie świeckich dekoracjach
(Kropla chłopca).
Domagała-Jakuć chętnie inspiruje się stylem
Biblii, parafrazuje go, parodiuje.
Przemawia antykazaniami, antymodlitwami, antylitaniami, wznosi (tylko dokąd?)
antyhymny. Bogaty repertuar chwytów i środków retorycznych poszerzył jeszcze o określenia
uważane powszechnie za plugawe. Czy nie szkoda rozmieniać pasji i talentu (którego poecie odmawiać nie
zamierzam) na tanie obrazoburstwo? Chyba że debiutant marzy o wzniosłym
męczeństwie za wolność poetyckiej wypowiedzi. Lecz widoki na taki rodzaj
martyrologii raczej marne. Żaden recenzent przed Inkwizycją go nie postawi.
Warsztatowa wersja większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".
Warsztatowa wersja większej całości przeznaczonej do publikacji w Dwumiesięczniku Literackim "Topos".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz