Poezja
Piotra Stankiewicza potrafi zauważać rzeczy przeoczone. O przeoczenie, wiadomo,
najłatwiej w tłumie. Chociażby na Times Square, gdzie uwadze ujść może nawet oś
kosmosu, pępek ziemi. W tych uważnych, wrażliwych wierszach manifestuje się spór pomiędzy realizmem a
złudnością postrzegania. Ich podmiot,
świadom że nie może ostatecznie rozstrzygnąć tej kontrowersji na korzyść
żadnej ze stron, oddawszy sprawiedliwość zarówno zwolennikom twardych faktów i
obiektywnych reguł (por. wiersz Stało się)
jak amatorom nietrzeźwych szaleństw („należy mieszać napoje nałogi i następstwa
rzeczy/ należy przepijać jedne drugimi” – z wiersza Kawa, Red Bull i inne napoje), zaproponował kompromis: „póki my żyjemy//
wino mieszajmy w proporcjach jak należy/ jedna część wina/ dwie części wiosny”
(Z myślą o Kazimierzu Wierzyńskim).
Równie ciekawy jak konkluzja rozważań, jest sposób dochodzenia do niej przedstawiony
w sąsiadujących ze sobą wierszach Teoria
poznania. Półżartem. i Teoria
poznania. Półserio, będących skróconymi traktatami epistemologicznymi. W
drugim z nich przejawia się potrzeba jednoznaczności poznania. Chęć spisania
kompletnej listy bezpiecznych, niezaprzeczalnych definicji; stworzenia atlasu
świata „bez tajemnic wyrwanych stron/ białych plam czarnych dziur […] żeby
prowadził i objaśniał/ wskazywał drogę/ przez naszą powszednią plątaninę/
ciemną a wspaniałą// w której nie wiemy/
do jakich krajów tęsknimy/ o czym śnimy/i huk czyich bębnów// narasta”. Co do
prawdopodobieństwa zaistnienia takiego atlasu, nie żywi poeta poważniejszych
nadziei. W pojedynkę wodzi się i wadzi z rozmaitymi, zawsze natrętnymi i
złośliwymi odmianami banału, raz po raz stającymi mu na drodze. Z banałem
domowym i banałem weekendowym, po którym „wracamy/ pod pręgierze wyrzutów/ w
wytarte objęcia/ kolein” (City break);
z banałem poniedziałkowym (Chłodna 25), banałem podhalańskim (W górach). Pewnie dlatego z rzadka zaprzątają poetę problemy
poważniejsze, takie jak na przykład zanik wyobraźni religijnej (Widzenie z malowidłem) lub przedawnianie
się mitologii (Zero night stand).
Rozczarowany do polityki (Republika)
wybiera dumną postawę outsidera. Na razie cyfrowego. Odciął się od
komunikatorów i wirtualnych społeczności, tłumacząc: „stronię od was/ by wyjść
między wami/ na kogoś// wracam między was/ żeby pokazać/ że mogę nie wrócić” (*** „kiedyś/ musiałbym być eremitą”). Tę
deklarację suwerenności proponowałbym traktować serio. Ociepla ją jednak
umiejętność wydobywania humoru z nagłych sytuacji (zob. Haiku na opak) albo dostrzega bliskość socjalnych więzi w
okolicznościach cokolwiek mroźnych (Arktyczne
powietrze znad Skandynawii). Stankiewicz całkiem zgrabnie obrabia surowe
tworzywo wrażeń. Umie sobie poradzić ze wspomnieniami końca dzieciństwa (Syzyfowa praca) lub z nostalgią
wyobrażeń o roku „pańszczyźnianym gomułkowskim” i przebojach „Filipinek” (Batumi, ech, Batumi…). Poetyckie
rzemiosło opanował na poziomie – nomen omen – elementarnym. Dopracowania wymagałyby pointy, tutaj często
rozpraszające energię tekstu miast w finale tekstu zatrzymywać ją i koncentrować .
Przydałoby się poecie sięgnąć czasem do słownika. Przykładowo – po to, by się
przekonać, że rzeczownik „katakumby” ma jedynie liczbę mnogą. W sprawach
gramatyki nie radziłbym zdawać się na inspirację muz.
Warsztatowa wersja omówienia przeznaczonego dla Dwumiesięcznika Literackiego "Topos"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz