wtorek, 25 września 2012

Zuzanna Ogorzewska, pomidor i inne techniki przetrwania, Staromiejski Dom Kultury, Warszawa 2012.



W centrum tomiku  Ogorzewskiej staje pytanie: czym jest „ja”. Lub – skromniej – czym „ja” nie jest. Raz kwestia ta jawi się w całej okazałości, innym razem czujnie czai się w tle analizowanych przez poetkę sytuacji. Wykreowała ona postać, która swoją obcość przeżywa jak tajemniczą i niekoniecznie piękną chorobę, oporną wobec wszystkich zabiegów terapeutycznych. No, może z wyjątkiem pisania wiersza. Trudno żyć z tym schorzeniem, gdy brak gotowych wzorców względnie mało konfliktowego współżycia. Może zresztą lepiej tkwić w takim nieprzystosowaniu przeczącym byciu cosmo,  darować sobie cały ten wellness, tak pożądany przez członków wielkomiejskiego plemienia skazanego na nieustanną komunikację (por. centralna), na realne tudzież wirtualne przypisanie do określonej społeczności. (zob. windows wista wio). Woli samotność. Niechby nawet trochę autystyczną, acz w pełni samodzielną. Tworzy dzięki temu strefy wolne od zbędnych przedmiotów, toksycznych zależności, głupawego naśladownictwa, powierzchownych, niedorzecznych komunikatów. Ten rodzaj swobody to dobro rzadkie: pozwala się otrząsnąć z tej nieprawdopodobnej/ powodzi bucików sushi specjalnych  pałeczek do miodu/ fatałaszków cafe frappe bielutkich słuchawek i wybrać minimum życia maksimum śmierci (***, przez chwilę myślałam że chodzi o pieniądze…). Pozostawić za sobą prawie wszystko, odjechać w siną dal. Wrócić do siebie. Siebie odzyskać. Radykalna, maksymalistyczna propozycja, stawiana konsekwentnie, uparcie. Jakby poetka, na różnorakie pytania odpowiadała w jeden tylko sposób, grając ze światem i z męskim adresatem „w pomidora” (la tomatina). Świat nie jest tutaj ani wolą, ani wyobrażeniem. Raczej obrzydliwym schematem narzucającym przewidywalne zachowania (strach na sępy). A ona łatwo uprościć się na da, broni się rękami, nogami, ukąszeniami metafor, kuksańcami złośliwości (lśnienia). Uwzięła się, zawzięła. Nie popuści. Chce pozostać kanciasta w rzeczywistości wygładzonej, nieprzyjemnie śliskiej.
Tomik umiarkowanej objętości, ale do końca pełen napięć wywoływanych przez pracujące w nim energie. 


Fragment obszerniejszego tekstu przeznaczonego dla Dwumiesięcznika Literackiego Topos

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz