1. Kryzys wieku średniego? Ostry atak zjadliwej melancholii? – Takie pytania mogą się nasunąć każdemu, kto otworzy najnowszy zbiorek wierszy Arkadiusza Frani. Ale jakże odpędzić smutki, gdy uświadomimy sobie bezsilność ludzkiego „ja” w starciu z mechanicznymi, przypadkowymi determinantami życia (por. ***, wypiłem kakao…) ? Chciałoby się jeszcze śmiało popłynąć pod prąd, lecz nurt jakiś mulisty przemocą ciągnie nas ze sobą, w sobie zatraca. Jak ponure memento rozlewają się tu obrazy rzek bez źródła/bez morza. Czyżby zatem – donikąd toczy się nasz czas, schodzący do cienia (por. wiersz: ***, dajcie mi w końcu coś powiedzieć…)?
2. Kolejne teksty zdają się potwierdzać to przypuszczenie. Rozpoznanie własnej śmiertelności obezwładnia. Jednak równocześnie budzi coś w rodzaju ciemnej fascynacji. Wyznaje bowiem poeta: czekam znów czekam/ aż za chwilę przejdzie lawina//a potem będzie mrok// i urok śmierci (***, nic się mnie nie trzyma…). Szczerze mówi, czy epatuje? Chyba mówi szczerze. Zwłaszcza, że zaraz zanurzamy się w scenerie oschłe, chropowate, jakby przed-piekielne (***, wszystkie cienie/ uchodzą do martwego morza…) lub kontemplować będziemy sceny zagłady.
Arkadiusza Franię wyraźnie fascynuje proces ciągłej apokalipsy, będący odwrotnością, zauważanej przez tylu innych poetów, creatio continua. Ustawiczna katastrofa stanowi dlań dowód na funkcjonowanie przejrzystego, określonego porządku świata (***, wreszcie zrozumiałem ideę…). Przedmiotem refleksji pozostaje w jego wierszach nie tyle abstrakcyjna nicość, nicowana przez filozofów, ile człowiecza, rozpaczliwa nikłość i zmysłowo sprawdzalna marność materii; ot, chociażby taka gnijąca/ w szklanej wazie/mandarynka.
Arkadiusza Franię wyraźnie fascynuje proces ciągłej apokalipsy, będący odwrotnością, zauważanej przez tylu innych poetów, creatio continua. Ustawiczna katastrofa stanowi dlań dowód na funkcjonowanie przejrzystego, określonego porządku świata (***, wreszcie zrozumiałem ideę…). Przedmiotem refleksji pozostaje w jego wierszach nie tyle abstrakcyjna nicość, nicowana przez filozofów, ile człowiecza, rozpaczliwa nikłość i zmysłowo sprawdzalna marność materii; ot, chociażby taka gnijąca/ w szklanej wazie/mandarynka.
3. Osobna część zbioru mieszcząca cykl sześciu odważnych erotyków (Różowy groszek), zastanawia i zaskakuje. Początkowo nawet podejrzewałem, że cielesny kontakt potraktował poeta jako dekadencką ucieczkę przed lękiem. Jednakże intensywność odczuwania na nowo zwraca jego dyskurs ku życiu. Wbrew rozpaczliwym leitmotivom tomu. Zupełnie mu to nie szkodzi. Przeciwnie: zaciekawia, porusza bardziej niż lament nad bezpowrotnością przemijania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz