piątek, 22 marca 2013

Szymon Szwarc: Kot w tympanonie, Biblioteka Rity Baum, Wrocław 2012.


Poezja służy Szwarcowi do rozglądania się: w języku, w samym sobie. Jej podmiot patrzy na siebie oraz tudzież na innych z rozmaitych perspektyw, nawet paralotniowej (Jasność) lub informatycznej (Utwórz pusty dokument) albo po-miłosnej (Akt erekcyjny). Eksploruje swoje lęki (Wiersz na święto pleśni), albo celebruje melancholie (Dłużec). Sądząc zbiorek po intencjach zauważalnych w jego tle, można by się spodziewać poezji co najmniej poprawnej. Problem tkwi jednak w tym, że autor zbytnio zaufał zdradliwemu żywiołowi języka, a ten poniósłszy go hen, daleko – zostawił na mieliźnie. Uwiódł bezecnie, potem porzucił! Skutkiem owego uwiedzenia stała się  taka na przykład konstatacja: „Przypływy i odpływy wykastrowanych/ psalmów stygną w dzwonach odlanych z germańskich języków.” (Elegia); albo apel: „Zrozum inflację jesiennych liści w niżu demo/ Oddaj swoje dochody na rzecz odchodów” (Czyściec); względnie przenikliwa diagnoza: „za skałą stoi plemnik oderwany od wiary” (Liryka antykoncepcyjna).
  Dworuję sobie. Sytuacja jest jednak poważna: autor zbyt często zapomina, że sens żadnego wiersza nie powstaje samorzutnie. Jeśli ktoś, kto tekst generuje, nie pokwapi się z przekazaniem odbiorcy choćby drobnej hipotezy początkowej co do znaczenia wyprodukowanego przez siebie komunikatu, czytelnik prędko zniechęci się i znudzi. Duch swobody, duch kreatywnej improwizacji bywa bowiem niestałym sojusznikiem. Wierny tym, co pamiętają o dyscyplinie formy, o wymogu treści; natomiast odurzonych własnym gadulstwem bezlitośnie wystawia na pośmiewisko. 
  Wystarczy jednak poecie odrobinę ściszyć dyskurs, uspokoić wyobraźnię. Jego wiersz potrafi wtedy zabrzmieć czysto (zob. „***. NIEBO ciężkie…”). Wówczas wątłą nadzieję że mimo wszystko Szwarc wypracuje jakiś ład, przejrzystość.  Kiedy? Chciałbym, aby jak najprędzej. 



Fragment większej całości przeznaczonej do druku w Dwumiesięczniku Literackim "Topos"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz