wtorek, 30 kwietnia 2013
piątek, 26 kwietnia 2013
Jarosław Moser: wizja lokalna, Stowarzyszenie Żywych Poetów, Brzeg Śląski 2012.
Nie
trzeba nawet zaglądać do biogramu na ostatniej stronie okładki debiutanckiego
tomiku Mosera, żeby zauważyć, że napisał go autor dorosły. Przez dorosłość
powinniśmy przede wszystkim rozumieć sumę rozczarowań i rozgoryczeń stających
się udziałem poetyckiego bohatera. Pomimo popisowej lekkości wyobraźni, z jaką
początkowo wprowadza czytelnika w tajniki prawie spontanicznego procesu
twórczego (por. prozo-wiersz Ichtys),
albo prób nakreślenia alternatywnych projektów życiorysu (Oda do Kaczora Donalda)
jego wiek męski jawi się jako wiek klęski. Może dlatego, że nie umiał dotąd
podjąć żadnej z ważnych dla mężczyzny życiowych ról. Teraz role, pozostawione
samym sobie, źle odegrane, dokuczliwie w nim jątrzą: „parę razy próbowałem być
dobrym ojcem/ ale lepiej wychodziło mi bycie denerwującym/ synem” – przyznaje
się w wierszu Ropień. Jego wspomnienia nie chcą zgasnąć, ni się uspokoić.
Zwłaszcza, że tkwi w nim poczucie życiowej degradacji, coraz to niższego
upadania (Redukcja). Bez pewności, że
nie spadnie jeszcze niżej, w gorsze poniżenie, gdyż, jak sam powie: „jest we
mnie ktoś jeszcze/ czeka na swoją kolej” (tamże). Jak gdyby złożyło się nań
wiele losów. Jednako zawodnych, odbijających w sobie zło tego świata, obecne
również w dziejach, obierające dla siebie coraz to nowe scenografie, ostatnio
afgańsko-iracką (por. Finezyjna partyjka
z majorem Zawadzkim). Wydrążona, chochołowa postać, odzywa się wydrążonym
głosem, jawnie potwierdza całkowitą utratę podmiotowości: „nie ja żyję życie,
tylko ono mnie;/ codziennie od nowa rozlewa mnie jak bimber/ do wyszczerbionych
szklanek.// bo wybór jest luksusem, na
który/ mnie nie stać; czas, miejsce, konflikt/ zostały mi dane. po takim rozdaniu/ łatwiej rysować ciszę
lecącym pociskiem/ niż kuć szczerozłote sentencje na prawidle/ z mumii kota i
jaskółczych gniazd.” (Elegia o eks).
Położenie to sromotne. Właściwie beznadziejne. Również duchowo. Myliłby się
jednak, kto mniemałby, że nic dla poety świętego. Przeciwnie: pogubił się już w
natłoku przejawów sacrum. Cierpi na
ich nadmiar. Opowiedzieć się za którymś oznaczałoby, jego zdaniem, zdradzić własny
duchowy uniwersalizm, wyrzec się innych, równie jego zdaniem atrakcyjnych. Praktykuje
więc swoisty panteizm. Podniosłym językiem ekstazy deklaruje wiarę w
prze-duchowienie rzeczywistości, za sprawą bezosobowej energii tylko
prowizorycznie przybierającej postaci kolejnych historycznych bóstw (Sutra falujących traw). W imię własnej,
osobniczej religii zdystansował się od chrześcijaństwa. Szkoda tylko, że swoją
rezerwę uzasadnia argumentami powszechnie wykorzystywanymi przez publicystów, w
zestawie mniej więcej znanym: prałat Jankowski, śmierć filozofki Hypatii, stosy
czarownic „plus tysiąc gwałtów w dublińskiej/ diecezji” (por. 33 wersy). No nie! Od osobowości metafizycznie
wrażliwej, dobrze zorientowanej we własnych emocjach należy oczekiwać bardziej
oryginalnej obrony własnych herezji. Lecz to bodaj jedyny słabszy punkt tomiku,
którego autor naprawdę barwnie posługuje się egzotyką latynoską (Casa del Mar), kanadyjską (Bernikle), hipisowską (Huragan). Łączy konwencje gangsterskiego
kryminału, melodramatu, obrazka z życia ludu miejskiego i reminiscencji towarzyskich.
Całość zamyka ekologiczną baśnią (O czym
szumią fale). Poeta dołożył starań, abyśmy do końca trwali w poczuciu
dziwności, które rad nam funduje. Zna przeto swój fach.
wtorek, 23 kwietnia 2013
Leszek Żuliński w "Warzywniaku" (21.04.2013)
Za oknami o dziwo, było tym razem jasno, komunikacyjny szum kończącego weekendu pozostał ten sam. Sala wystawowa z trudem mieściła całą publiczność, złożoną nie tylko ze starych dobrych znajomych. dzieje się tak zawsze wtedy, gdy gość wieczoru w jakiś sposób wykracza poza środowiskowy, zawsze zresztą przyzwoity, standard. Leszek Żuliński do takich autorów z całą pewnością należy, choćby z racji literackiego doświadczenia i stosunku do własnej twórczości, gdzie, jak sam przyznaje, przeważają książki krytyczne, bodaj nie mniej niźli poezja Żulińskiego poświadczające jego osobność wobec historycznoliterackich klasyfikacji, a nawet zbiorowych przeświadczeń o poetykach właściwych, tudzież uznawanych aktualnie za niewłaściwe. Na taki rodzaj nonszalancji może jednak pozwolić sobie ktoś, kto wszystkie te zagadnienia rzetelnie, długo przemyślał. Dlatego jest w swoich sądach wiarygodny. Dlatego też dobrze się z nim rozmawia i dobrze słucha. Również wówczas, kiedy prezentuje swój najnowszy tom.
piątek, 19 kwietnia 2013
Piotr Sommer: Wiersze ze słów, Wydawnictwo WBP i CAK, Poznań 2012.
Jestem
prawie pewien, że odnowowując zbiorek lapidarnych, gnomicznych tekstów Sommera,
użyję niewiele mniejszej ilości słów niż zawiera cała ta szczupła książeczka. Sam jej
tytuł każe uważnie przemyśleć sytuację słowa w tekście skrajnie małomównym,
gdzie słowo musi być bardziej sobą. Widać je tutaj i słychać lepiej. Występując
w wąskim gronie ledwie kilkorga, najwyżej kilkunastu, słów-sąsiadów bardziej
niż gdzie indziej musi się postarać o własne znaczenie. Wypada mu uważać, aby
nie zabrzmieć fałszywie i zanadto się przed czytelnikiem nie krygować. Musi nareszcie
– stale zacieśniać swój związek z rzeczą o której o-rzeka, czyli zadbać o swoją
do-rzeczność (zob. wiersz: Podobieństwo
słów do rzeczy). Dopóki mówi, uwidacznia to, czego nie zdoła wyśpiewać
żadna melodia (Opowiadanie). Budzi
podziw: zaciekawione ptasią ciekawością, wzlatuje wysoko, by „Zobaczyć
wreszcie, co jest po drugie stronie/ Wału
Miedzeszyńskiego!” (wiersz Ptak
– przytoczony w całości). Wiernie rejestruje poruszenia i zastygnięcia świata.
Biega czymś zaaferowane jak małe zwierzątko, niepokoi się na wszystkie strony
(zob.: Przepraszam, ze zawracam).
Samo żywe, skrzętne, oczekuje poważnego potraktowania, a przynajmniej wysłuchania
go we właściwym kierunku. „Patrz jak to się słyszy/ kiedy się mówi” – poucza
wiersz Synchron. Substancjalne,
spajane z drugim słowem elementami rzeczywistości pozasłownej (Listek) stanowi znakomite medium
lapidarnych, aforystycznych refleksji na przykład nad celem człowieczego
przemijania ciałem (Jesień w Amherst).
Zamilka dokładnie wtedy, kiedy wie, że chwilowo nie ma już do powiedzenia, że
monologowanie należy zastąpić milczącym zdziwieniem (Oczy).Wiersze
ze słów mogą się okazać atrakcyjną propozycją dla tego, kto nie ma czasu
czytać współczesnej poezji, lub zniechęca go do niej jej skomplikowana struktura.
Tu czeka na niego sama przejrzystość i dający do myślenia dowcip.
Skrócona wersja omówienia przeznaczonego dla Dwumiesięcznika Literackiego "Topos".
wtorek, 16 kwietnia 2013
Sukienki Golińskiej
Nawet najwięksi mizogini muszą przyznać, że sukienka to sama esencja kobiecości i historia kobiecych wcieleń. Prawdę tę bezpośrednio stara się wyłożyć Gosia Golińska w wystawie-instalacji "Sprawność: kobieta" skomponowanej z kilkudziesięciu sukienek zebranych przez artystkę lub jej podarowanych przez ich właścicielki. Powiązanych w węzły, w pęki, porozwieszanych niby draperie wokoło centralnego rekwizytu, przeniesionego tu wprost z innej rzeczywistości - z treningowej sali, przypominającego o wysiłku, które trzeba włożyć w nabywanie nowej sprawności lub jej doskonalenie.
Dawne tekstylia nie należą do szczególnie szlachetnych materiałów rzeźbiarskich. Ich użycie usprawiedliwia jednak fakt , że kiedyś były naprawdę blisko ciała, w którym, jak w książce zapisano niepodobny do innych, jednostkowy los: marzenia, prace, powszedniość i dni uroczyste.
Wystawa warta spojrzenia.
Dawne tekstylia nie należą do szczególnie szlachetnych materiałów rzeźbiarskich. Ich użycie usprawiedliwia jednak fakt , że kiedyś były naprawdę blisko ciała, w którym, jak w książce zapisano niepodobny do innych, jednostkowy los: marzenia, prace, powszedniość i dni uroczyste.
Wystawa warta spojrzenia.
Gosia Golińska: Sprawność: kobieta, Nadbałtyckie Centrum Kultury, Gdańsk, wernisaż: 7. marca 2013.
piątek, 12 kwietnia 2013
Paweł Podlipniak: Karmageddon, Salon Literacki, Warszawa 2012.
Wchodząc w przestrzeń wierszy Podlipniaka od razu trafiamy w sam środek sennej utopii. Oblepiają nas koszmary. Poeta chętniej eksploruje
je niż zaklina (zob.: Annus horribilis,
7.36 PM). Taka wizyjność otwiera przed nami całą grozę obnażonego istnienia,
najlepiej widoczną na tle leśnych śniegów, gdzie „śmierć, blady koń, ma kopyta/
owinięte w atłas. Stąpa cicho i uważnie,/
obwąchuje ślady po nieprzebranych za nic dniach,/ nocach oraz innych próbach
ucieczki./ Potem zgniata puste listy oparte o szklanki.” (Zimnik).
Druga składową światoobrazu Podlipniakowych wierszy jest gwałt. Przemoc, przedstawiona jako dominanta dziejów. Spektakl zgłady rozgrywa się tutaj w doborowej obsadzie alianckich lotników z bombowego dywizjonu (Ave Lancastria gratia plena!) oraz obsługi działek przeciwlotniczych (Karmel. Eau de Getsemani). Czasem batalistyczne widowisko przechodzi w frenetyczną liturgię. Jeden z jej uczestników wyznaje: „Nasi bogowie noszą poplamione szaty,/ mieszają w misach napalm. W miedzianych ustach/ gotują dla nas ostateczne rozwiązania. Wypluli letnich,/ wciągnęli gorących, reszta przepadnie w milczeniu.” (Nieśmiertelnik z Minotaurem). Ocaleje z niej tylko ten, kto o każdej porze potrafił ominąć miejsca niebezpieczne. Bo przecież śmierć to miejsce, nie czas (A teraz ułóż mnie do snu (wiktoriańska galeria pośmiertna)). Przetrwa właściwie tylko po to, aby złożyć raport z ryzykownych ekspedycji; zdać sprawę z bolesnych metamorfoz (Utomlonnyje sołncem II) lub tęsknot za pozostawioną daleko intymnością (Iskrzy bliżej skóry). Takie właśnie tęsknoty pozwalają czytelnikowi stanąć blisko lirycznego „ja”, dotąd chętnie osłaniającego się liczbą mnogą. „Ja” – konfesyjnego, melancholijnie czułego w erotycznym zachwycie (Łasko, łasa łasiczko) albo wzruszającego, gdy przywoła bezradne matczyne umieranie (Faberże 4.ość).
Karmageddon stanowi także wyraz zainteresowania, nawet fascynacji, kulturą anglosaską; recepcji przetwarzającej wątki popkulturowe z jej sztubackimi fantazmatami (Elegia dla misiz robinson), ale przede wszystkim – ukierunkowanej na dialog z wierszami Anne Sexton (M.Street; M. Street II). Emocjonalna temperatura tego dialogu nasuwa pytanie: czy nazwiskiem poetki nie nazwał Podlipniak animy, żeńskiego pierwiastka swej lirycznej persony uwięzionej, pośród znikliwych archetypów (Annopol) pomiędzy ciemnością a ciemnością. Pewnie dlatego te wiersze, pełne agresywnie rozpędzonych obrazów, do ostatka bronią swojej tajemnicy. Tanio skóry nie sprzedadzą.
Druga składową światoobrazu Podlipniakowych wierszy jest gwałt. Przemoc, przedstawiona jako dominanta dziejów. Spektakl zgłady rozgrywa się tutaj w doborowej obsadzie alianckich lotników z bombowego dywizjonu (Ave Lancastria gratia plena!) oraz obsługi działek przeciwlotniczych (Karmel. Eau de Getsemani). Czasem batalistyczne widowisko przechodzi w frenetyczną liturgię. Jeden z jej uczestników wyznaje: „Nasi bogowie noszą poplamione szaty,/ mieszają w misach napalm. W miedzianych ustach/ gotują dla nas ostateczne rozwiązania. Wypluli letnich,/ wciągnęli gorących, reszta przepadnie w milczeniu.” (Nieśmiertelnik z Minotaurem). Ocaleje z niej tylko ten, kto o każdej porze potrafił ominąć miejsca niebezpieczne. Bo przecież śmierć to miejsce, nie czas (A teraz ułóż mnie do snu (wiktoriańska galeria pośmiertna)). Przetrwa właściwie tylko po to, aby złożyć raport z ryzykownych ekspedycji; zdać sprawę z bolesnych metamorfoz (Utomlonnyje sołncem II) lub tęsknot za pozostawioną daleko intymnością (Iskrzy bliżej skóry). Takie właśnie tęsknoty pozwalają czytelnikowi stanąć blisko lirycznego „ja”, dotąd chętnie osłaniającego się liczbą mnogą. „Ja” – konfesyjnego, melancholijnie czułego w erotycznym zachwycie (Łasko, łasa łasiczko) albo wzruszającego, gdy przywoła bezradne matczyne umieranie (Faberże 4.ość).
Karmageddon stanowi także wyraz zainteresowania, nawet fascynacji, kulturą anglosaską; recepcji przetwarzającej wątki popkulturowe z jej sztubackimi fantazmatami (Elegia dla misiz robinson), ale przede wszystkim – ukierunkowanej na dialog z wierszami Anne Sexton (M.Street; M. Street II). Emocjonalna temperatura tego dialogu nasuwa pytanie: czy nazwiskiem poetki nie nazwał Podlipniak animy, żeńskiego pierwiastka swej lirycznej persony uwięzionej, pośród znikliwych archetypów (Annopol) pomiędzy ciemnością a ciemnością. Pewnie dlatego te wiersze, pełne agresywnie rozpędzonych obrazów, do ostatka bronią swojej tajemnicy. Tanio skóry nie sprzedadzą.
wtorek, 9 kwietnia 2013
Teatr na cztery ręce
Sztuka Paula Barza "Kolacja na cztery ręce" miała swoją polską premierę w rok po powstaniu. Większość widzów zna ją z telewizyjnej, bogatej scenicznie realizacji Kazimierza Kutza (1990). W porównaniu z nią inscenizacja sopockiego "Teatru przy Stole" można nazwać minimalistyczną, co nie znaczy: uboższą. Tyle, że teraz wszystko zagrały głosy: Krzysztofa Gordona (Jan Sebastian Bach), Mirosława Krawczyka (Jerzy Fryderyk Haendel), którym sekundował Andrzej Nowiński (Jan Krzysztof Schmidt). Rad słuchałem prowadzonych z pasją dialogów pomiędzy ironicznym sybarytą, Haendlem, a upozowanym na statecznego mieszczanina Bachem. Obaj dojrzali, świadomi ceny, jaką przyszło im zapłacić za artystyczne wybory. Spierali się lub schlebiali sobie nawzajem żywi ludzie z nader umiarkowanym optymizmem spoglądający w przyszłość. Łaskawszą dla nich niż mogliby mniemać, tocząc spór tyleż gwałtowny co komiczny, chociaż z punktu widzenia dziejów muzyki, całkowicie fikcyjny.
Kto wczorajszego wieczora nie dotarł na pierwszą trójmiejską inscenizację sztuki Barza ma istotny powód do żalu. Spektakl nie będzie powtarzany. Poniżej nagranie live krótkiego fragmentu.
Kto wczorajszego wieczora nie dotarł na pierwszą trójmiejską inscenizację sztuki Barza ma istotny powód do żalu. Spektakl nie będzie powtarzany. Poniżej nagranie live krótkiego fragmentu.
Paul Barz: Kolacja na cztery ręce; opieka reżyserska Krzysztof Gordon, opieka artystyczna Małgorzata Jarmułowicz; przy stole czytali: Mirosław Krawczyk, Andrzej Nowiński, Krzysztof Gordon, Teatr przy Stole, Dworek Sierakowskich, Sopot 08.04.2013.
piątek, 5 kwietnia 2013
Marek Czuku, Nietrwała kompozycja, Republika Ostrowska, Ostrów Wielkopolski 2013.
Publikacja
religijnych i metafizycznych wierszy Marka Czuku w osobnym tomie stwarza okazję
do spojrzenia na utwory tego poety od całkowicie nowej strony, pozwala
prześledzić rozwój istotnych wątków jego twórczości Obecną tutaj wprawia w ruch
zasadnicze pytanie o tożsamość i granice mówiącego (a także czytającego te
wiersze) „ja”. Odpowiadając na to pytanie, proponuje zwrot w stronę prawdy,
stanowiącą dostrzegalny przejaw obecności transcendencji pośród bytów
ożywionych i nieożywionych. Transcendentny Logos zstępuje tutaj zarówno w
historię (nie zawsze człowiekowi przyjazną, co również poeta jasno artykułuje)
jak i w codzienność oraz w poetyckie słowo. Bo dobrze napisany wiersz może być
wynikiem współpracy z Logosem, czy to danym w indywidualnym doświadczeniu
wewnętrznym, czy to wyczytanym z kart Biblii.
Należy zauważyć, że jakkolwiek metafizyka wierszy Marka Czuku odwołuje się do
pojęć funkcjonujących w obrębie światopoglądu chrześcijańskiego, odzwierciedla
uniwersalne, człowiecze pragnienia i lęki. Bardziej określony charakter mają
poezje określone jako religijne, powiązane intelektualnie z tradycjami
katolicyzmu, interpretując w ich duchu takie problemy jak zło, pokora czy
zbawienie. W ciekawy, indywidualny sposób upamiętnia również postać i nauczanie
wybitnej postaci Kościoła – Jana Pawła II.
Niezależnie od podziału wierszy na metafizyczne i religijne najważniejszą
zaletą tomu wydaje się fakt, że stanowią
one zapis duchowego dojrzewania poetyckiego podmiotu i tych, którzy
znajdą się w kręgu jego obserwacji (np. dzieci).
Teksty religijne i metafizyczne świadczą o biegłości warsztatowej autora, z równą swobodą stosującego zdyscyplinowaną formę sonetu, co operującego poetyką swobodną, respektującą prawa indywidualnej inwencji. Aczkolwiek zawsze dbałego o jasność, komunikatywność języka zwięzłego i celnego. Przejrzystość ta stwarza możliwość przystępności wierszy Czuku dla sporej rzeszy czytelników.
Teksty religijne i metafizyczne świadczą o biegłości warsztatowej autora, z równą swobodą stosującego zdyscyplinowaną formę sonetu, co operującego poetyką swobodną, respektującą prawa indywidualnej inwencji. Aczkolwiek zawsze dbałego o jasność, komunikatywność języka zwięzłego i celnego. Przejrzystość ta stwarza możliwość przystępności wierszy Czuku dla sporej rzeszy czytelników.
Oficjalna prezentacja tomu odbędzie się podczas Ostrowskich Dni Kultury Chrześciajńskiej, 12. kwietnia 2013, o godz. 16.00. w Bibliotece Publicznej przy Placu Wolności 2.
wtorek, 2 kwietnia 2013
Wielkanoc nadmorska
Największą osobliwością sopockiej Wielkanocy nie były ani lokalne przysmaki, ani zwyczajowe atrybuty tych uroczystych dni. Ale lodowe stalaktyty, którymi morze obwiesiło latarnie u samego końca falochronu, tuż przy wejściu do przystani jachtowej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
-
Osiemnastowieczna, stojąca w miejscu wcześniejszego dworu, siedziba niegrodowych starostów mirachowskich, miała szczęście do gospodarzy,...
-
Dopiero późnym wieczorem przeczytałem porannego esemesa od AF. Zmarł Andrzej K. Waśkiewicz. Znałem go dobre dwie dekady i coraz bardziej s...