W swoim czwartym zbiorze Aleksandra Słowik podejmuje problem wzajemnego stosunku rzeczywistości do jej
ludzkiego pojmowania, wyartykułowany
ongiś przez patronującego książce Tomasa Stearnsa Eliota. Pyta nas, czy owym sprawom zbyt rzeczywistym podołać może
nasza wyobraźnia, zmysły, emocje. Wypada w tym miejscu zapytać, jakie sprawy należałoby uznać za zbyt
rzeczywiste. W pierwszym rzędzie, jak sugeruje ta poezja należy do nich samo
istnienie postrzegającego podmiotu i świata jako przedmiotu jego
postrzegania. Sam świat nie jest tu
bynajmniej jakąś ontologiczną stałą, lecz ciągłym objawianiem się bytu,
wyłanianiem się z tajemniczej
nieprzeniknionej mgły. Stąd też percepcyjna ulotność stanowi jego podstawową
cechę, właściwą również mówiącemu „ja” (por. wiersz Misty mist).
Dynamicznemu, zmiennemu, zawieszonemu pomiędzy obawami a zaciekawieniem; świadomemu, że prawdziwe poznanie wymaga „ryzyka przechyłu
poza przedmioty” (Siódme). Zatem musi się łączyć z gotowością wchodzenia
pomiędzy widma, nurkowania pod horyzont, poddawania się erozji (Islay). Wreszcie – zgody na własne, poniekąd naturalne, ubywanie
(Osteoporoza). Bo tylko przyjąwszy
taką postawę, można znaleźć się „pod spodem doświadczeń” (Risør), odczuć
magię zaświatów, co obraca Ziemią (tamże). A nawet uchwycić chwile zawieszenia rzeczy i zjawisk w ich czystej
potencjalności, kiedy na ułamek czasu zatrzymuje się cały ruch miejskiego
skupiska, kiedy „dzień nie rozbudził jeszcze // swoich zwłok. Leży niewinny jak dziecko, nieczuły/ i
niewymowny.” (Axis urbi – moment).
W obliczu objawień poetka milknie, zwłaszcza gdy są one naznaczone miłością, bowiem „Miłość przywłaszcza sobie wszystkie ważne słowa,/ nim znajdzie spadkobierców.” (Kwestia klimatu). Z milczącej kontemplacji zaczynają się kształty wymodelowane jak gdyby w jednej materii. Wyrasta z niej również język: słowa pełne, glosolalia, niedo-słowa (por. Axis urbi – szaleństwo). Także one zwiększają napór rzeczywistości. Spotęgowany w przestrzeniach miejskich, gdzie pomiędzy kwartałami pojawiają się coraz to nowe fenomeny, znaki, oznaki przemian. Trzeba im dotrzymać kroku, wpasować się w zakreślone przez nie ramy. Bezpieczne, ale obce, narzucone z zewnątrz (Drugie). Dlatego miejski wędrowiec nie przypomina tutaj beztroskiego spacerowicza. Utrudzony, natrafia na przełamania przestrzeni. (Piąte). Czasami ma twarz każdego z nas. Takie błądzenia mówiący tu podmiot umieszcza w odległym, podróżnym kontekście: meksykańskim, norweskim, rosyjskim, greckim. Ostania ma chyba szczególne znaczenie – przywołuje ojczyznę człowieczego samopoznania, refleksji filozoficznej przyjaznej krystalizowaniu się (nie bez powodu przywołuję to określenie – poetka wykazuje upodobanie do kamiennych czy mineralnych przenośni), tożsamości. Czytamy tutaj: „przyszedł czas na Grecję/ przyszedł czas na mnie/ we mnie” (Yeraka). To chyba najszczęśliwszy przystanek w tej wędrówce „z siebie/ do siebie” (Tanzhou) . Nieskończonej.
Poetka chętnie inkrustuje swoje teksty cytatami z autora Ziemi jałowej. Nawet kreśli swój wiersz na marginesach eliotowskich strof (Dwunaste). Lecz nie musimy od razu sięgać do źródeł cytatów, gdyż funkcjonują obie samodzielnie, mocno osadzone w dyskursie wiersza. Gęstym, splecionym z ciasno przylegających do siebie metafor. Wiersze Aleksandry Słowik nie rozsupłują trudnego węzła pomiędzy rzeczywistością a jej właściwym odbiorem. (Być może nie jest to w mocy poezji.) Lecz z całą pewnością pomagają spojrzeć na tę trudną relację z całkiem nowej strony.
W obliczu objawień poetka milknie, zwłaszcza gdy są one naznaczone miłością, bowiem „Miłość przywłaszcza sobie wszystkie ważne słowa,/ nim znajdzie spadkobierców.” (Kwestia klimatu). Z milczącej kontemplacji zaczynają się kształty wymodelowane jak gdyby w jednej materii. Wyrasta z niej również język: słowa pełne, glosolalia, niedo-słowa (por. Axis urbi – szaleństwo). Także one zwiększają napór rzeczywistości. Spotęgowany w przestrzeniach miejskich, gdzie pomiędzy kwartałami pojawiają się coraz to nowe fenomeny, znaki, oznaki przemian. Trzeba im dotrzymać kroku, wpasować się w zakreślone przez nie ramy. Bezpieczne, ale obce, narzucone z zewnątrz (Drugie). Dlatego miejski wędrowiec nie przypomina tutaj beztroskiego spacerowicza. Utrudzony, natrafia na przełamania przestrzeni. (Piąte). Czasami ma twarz każdego z nas. Takie błądzenia mówiący tu podmiot umieszcza w odległym, podróżnym kontekście: meksykańskim, norweskim, rosyjskim, greckim. Ostania ma chyba szczególne znaczenie – przywołuje ojczyznę człowieczego samopoznania, refleksji filozoficznej przyjaznej krystalizowaniu się (nie bez powodu przywołuję to określenie – poetka wykazuje upodobanie do kamiennych czy mineralnych przenośni), tożsamości. Czytamy tutaj: „przyszedł czas na Grecję/ przyszedł czas na mnie/ we mnie” (Yeraka). To chyba najszczęśliwszy przystanek w tej wędrówce „z siebie/ do siebie” (Tanzhou) . Nieskończonej.
Poetka chętnie inkrustuje swoje teksty cytatami z autora Ziemi jałowej. Nawet kreśli swój wiersz na marginesach eliotowskich strof (Dwunaste). Lecz nie musimy od razu sięgać do źródeł cytatów, gdyż funkcjonują obie samodzielnie, mocno osadzone w dyskursie wiersza. Gęstym, splecionym z ciasno przylegających do siebie metafor. Wiersze Aleksandry Słowik nie rozsupłują trudnego węzła pomiędzy rzeczywistością a jej właściwym odbiorem. (Być może nie jest to w mocy poezji.) Lecz z całą pewnością pomagają spojrzeć na tę trudną relację z całkiem nowej strony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz