Kolejny
tom, kolejna próba zmiany dykcji. Tym razem stylistykę awangardyzującą, znaną
nam ze zbioru awaria migawki (2012)
zastąpił poeta swobodnym życiopisaniem połączonym z popularnym wśród artystów sposobem spędzania czasu
wolnego od działań twórczych, czyli „knajpingiem”. Tę formę rekreacji uprawia
się w mniej albo bardziej wytwornych lokalach gastronomicznych, w bliskim kontakcie
z napojami wyskokowymi. Służy ona na ogół pogłębianiu doświadczeń wewnętrznych
oraz bogaceniu wiedzy o bliźnich bliżej znanych tudzież dopiero poznawanych.
Tyle, że sam bohater tych wierszy oraz wspomniani już bliźni upijają się raczej
ironicznie niż filozoficznie. Zwykle na smutno. Trudno jednak dać odpór
smutkom, kiedy liryczne „ja” doświadcza
trywializacji własnych i cudzych marzeń. Poniewierka cudzych uczuć boli
je chyba bardziej niż własne cierpienia. Opowiada o tym powściągliwie, acz
przejmująco: „marzyła o okrętach/ piratach egzotycznych/ owocach i kwiatach
nieznanych/ rumie i lokaju// dostała/ butelkę bez listu/ różę od akwizytora/
rozbitka przy stoliku obok/ barmana – leniwca/ i bacardi z colą// też bym
odmówił (libre). Bo na knajpianej
scenie ukazują się aktorzy płci obojga. Hula tam Eros z całym stadem upojnych
(w przenośni i dosłownie) namiętności (por. wiersz amok) wydestylowanych we wspólny, zawsze burzliwy, los, zwłaszcza
gdy skosztowany trunek okazuje się podróbką markowego produktu I chociaż
„Mężczyzna powinien być Ibizą. zawsze/ sprawiać że kobieta czuje się naga.” (wars), o szczęściu mogą mówić nawet te
bohaterki wierszy, które mężczyzna niczym kolejowy wagon dowozi na miejsce „bez
wygód ale stabilnie” (tamże). O szczęściu mogą mówić nawet te bohaterki
wierszy, które mężczyzna niczym kolejowy wagon dowozi na miejsce „bez wygód ale
stabilnie” (tamże).
Tymczasem na
knajpianej scenie zmieniają się dekoracje.
Z ogrodu miłości przeistacza się ona w kosmopolityczną przestrzeń
zamieszkaną przez pijacką międzynarodówkę (pianista
grał do końca). Może się stać
również bez-bożnym Edenem dla osobników trudno nawracalnych (przystań zbawienia). Przy czym dla
swoich wyznawców etanol do końca pozostanie substancją sakralną, płynną esencją
Odwiecznego, udzielającą absolucji, obiecującą
swoiście pojęte zbawienie (pascha).
Wreszcie liryczny bohater opuszcza swoją ostoję, aby poznać Sophie Marceau, w
celu jak można wnosić z tytułu, sypialnym (skoro
wszyscy o Paryżu). Tutaj zmartwię wszystkich spragnionych pikantniejszego
smaku: wiersz tytułowy traktuje o tesktualizacji intymnych przeżyć utrwalanych
nieodwołalnie przez tajemniczego dokładnego skrybę, któremu nie umknie żaden
eksces, a nawet zdrożne wyobrażenie („***, spałem
z Sophie Marceau…”). Wtedy miejsce euforycznych albo melodramatycznych
pijaństw zajmuje zgroza, niepewność ciągu dalszego, a nawet dalszych snów.
Takiego finału mogli się spodziewać ci,
którzy uważnie śledzą rozwój poetyckich strategii stosowanych przez Płatka.
Jego nowe wiersze, chociaż momentami wizyjne (por. nocny pomost ; teoria
śliwowicy), w sposób nadzwyczaj trzeźwy naśladują deliria czy bełkoty (rączki rączki Hans), przy okazji wdając
się w igraszki autotematyczne, w aluzje literackie. Dłuższe monologi (wiersz do szafy) sąsiadują na tych stronicach z syntetycznymi
obrazami (wiersz walentynkowy).
Wypada mi przyznać, że te drugie ze względu na ich przejrzystość czytało mi się
lepiej. A może to tylko kwestia przyzwyczajenia do zupełnie innej poetyki, tej
z poprzedniego tomu?
Warsztatowa wersja omówienia przeznaczonego dla Dwumiesięcznika Literackiego "Topos".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz