sobota, 1 lutego 2014

Sławomir Płatek: wiersze dla Sophie Marceau i innych kobiet z którymi spałem, Wydanie na własną odpowiedzialność, Gdańsk 2013.

Kolejny tom, kolejna próba zmiany dykcji. Tym razem stylistykę awangardyzującą, znaną nam ze zbioru awaria migawki (2012) zastąpił poeta swobodnym życiopisaniem połączonym z popularnym  wśród artystów sposobem spędzania czasu wolnego od działań twórczych, czyli „knajpingiem”. Tę formę rekreacji uprawia się w mniej albo bardziej wytwornych lokalach gastronomicznych, w bliskim kontakcie z napojami wyskokowymi. Służy ona na ogół pogłębianiu doświadczeń wewnętrznych oraz bogaceniu wiedzy o bliźnich bliżej znanych tudzież dopiero poznawanych. Tyle, że sam bohater tych wierszy oraz wspomniani już bliźni upijają się raczej ironicznie niż filozoficznie. Zwykle na smutno. Trudno jednak dać odpór smutkom, kiedy liryczne „ja” doświadcza  trywializacji własnych i cudzych marzeń. Poniewierka cudzych uczuć boli je chyba bardziej niż własne cierpienia. Opowiada o tym powściągliwie, acz przejmująco: „marzyła o okrętach/ piratach egzotycznych/ owocach i kwiatach nieznanych/ rumie i lokaju// dostała/ butelkę bez listu/ różę od akwizytora/ rozbitka przy stoliku obok/ barmana – leniwca/ i bacardi z colą// też bym odmówił (libre). Bo na knajpianej scenie ukazują się aktorzy płci obojga. Hula tam Eros z całym stadem upojnych (w przenośni i dosłownie) namiętności (por. wiersz amok) wydestylowanych we wspólny, zawsze burzliwy, los, zwłaszcza gdy skosztowany trunek okazuje się podróbką markowego produktu I chociaż „Mężczyzna powinien być Ibizą. zawsze/ sprawiać że kobieta czuje się naga.” (wars), o szczęściu mogą mówić nawet te bohaterki wierszy, które mężczyzna niczym kolejowy wagon dowozi na miejsce „bez wygód ale stabilnie” (tamże). O szczęściu mogą mówić nawet te bohaterki wierszy, które mężczyzna niczym kolejowy wagon dowozi na miejsce „bez wygód ale stabilnie” (tamże).
Tymczasem na knajpianej scenie zmieniają się dekoracje.  Z ogrodu miłości przeistacza się ona w kosmopolityczną przestrzeń zamieszkaną przez pijacką międzynarodówkę (pianista grał do końca). Może się stać również bez-bożnym Edenem dla osobników trudno nawracalnych (przystań zbawienia). Przy czym dla swoich wyznawców etanol do końca pozostanie substancją sakralną, płynną esencją Odwiecznego, udzielającą absolucji, obiecującą  swoiście pojęte zbawienie (pascha). 
Wreszcie liryczny bohater opuszcza swoją ostoję, aby poznać Sophie Marceau, w celu jak można wnosić z tytułu, sypialnym (skoro wszyscy o Paryżu). Tutaj zmartwię wszystkich spragnionych pikantniejszego smaku: wiersz tytułowy traktuje o tesktualizacji intymnych przeżyć utrwalanych nieodwołalnie przez tajemniczego dokładnego skrybę, któremu nie umknie żaden eksces, a nawet zdrożne wyobrażenie („***, spałem z Sophie Marceau…”). Wtedy miejsce euforycznych albo melodramatycznych pijaństw zajmuje zgroza, niepewność ciągu dalszego, a nawet dalszych snów. Takiego finału mogli się spodziewać  ci, którzy uważnie śledzą rozwój poetyckich strategii stosowanych przez Płatka. Jego nowe wiersze, chociaż momentami wizyjne (por. nocny pomost ; teoria śliwowicy), w sposób nadzwyczaj trzeźwy naśladują deliria czy bełkoty (rączki rączki Hans), przy okazji wdając się w igraszki autotematyczne, w aluzje literackie. Dłuższe monologi (wiersz do szafy)  sąsiadują na tych stronicach z syntetycznymi obrazami (wiersz walentynkowy). Wypada mi przyznać, że te drugie ze względu na ich przejrzystość czytało mi się lepiej. A może to tylko kwestia przyzwyczajenia do zupełnie innej poetyki, tej z poprzedniego tomu?  

Warsztatowa wersja omówienia przeznaczonego dla Dwumiesięcznika Literackiego "Topos".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz